Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

W odpowiedzi dostał kolejną porcję stanowczych pobzykiwań, jakby w obudowie telefonu zamknięta była wściekła osa. Wtedy też zaczął na nią wrzeszczeć i w końcu rzucił gdzieś telefonem. Na pierwszej stronie działu miejskiego napisali, że pewien ksiądz wpadł pod tramwaj. To się zdarzyło godzinę później. Paweł się położył, ja siedziałem w salonie i przeglądałem „Mitologię ludów Syberii” do czwartkowego wykładu. Najpierw zauważyłem, że zrobiło się ciemno. Jeszcze przed chwilą świat stał w ostrym słońcu, a nagle światło przygasło i zrobiło się brudnożółte, jak przed burzą. Potem pojawiły się ptaki. Tysiące drobnych ptaszków, zbitych w gigantyczne jak chmura stado, wirujące nad moim domem, zwijające się w kręgi i zygzaki, jak jeden zbiorowy organizm. I ogłuszający, ćwierkający chór. Patrzyłem osłupiały, jak obsiadają śliwy, sosny i topole w całej dzielnicy. Miliony. Jak szarańcza. Potem przyszło mrowienie skóry. Włoski na przedramionach podnosiły mi się po kolei, jakbym przesunął dłonią przed ekranem telewizora. A później nadszedł nagły, polarny chłód. Ptaki poderwały się w nagłej panice, z hukiem tysięcy skrzydełek. W jednej chwili gałęzie opustoszały. Poczułem, że coś idzie przez salon. Nie widziałem niczego, ale wyraźnie to czułem. Przez mój salon. Do mojego domu nie zbliżają się nawet skeksowie i to nawet listopadową nocą. Jest obwarowany jak twierdza. Tymczasem coś sunęło samym środkiem pokoju, w biały, słoneczny dzień, nie dbając o nic. Po moim dywanie. Afrykańska maska spadła z trzaskiem ze ściany i zaczęła sunąć po podłodze. Jadeitowy zielony Budda śmignął nagle tuż koło mojej głowy i trzasnął o futrynę drzwi. Zaczęły trzaskać stopnie schodów, jeden po drugim. Jakby coś ciężkiego szło na górę. Pognałem tam, przeskakując po kilka naraz. Drzwi do pokoju, w którym spał Paweł, uchyliły się i biło stamtąd zimno. Nic, co dotąd widziałem w świecie Pomiędzy, nie ośmieliłoby się wdzierać do tego domu. Nagle odeszło. Znowu zrobiło się ciepło, w okna uderzył blask słońca, jakby przebiło się przez chmury. Odeszło samo, ale czułem, że było tak potężne, że mogłoby nawet teraz rozszarpać nas obu na strzępy. Sprawiło, że słońce przygasło?! Mój siostrzeniec płakał przez sen. Musiałem czekać na zmrok. Siedząc w salonie i patrząc za okna, postanowiłem, że zabiorę go ze sobą. Dostanie słabą dawkę i nic nie powinno mu się stać. Przy mnie i tak był bezpieczniejszy niż gdyby został tu, w domu, który nie zapewniał mu już ochrony. Czułem, że jego obecność może mi pomóc. Nie miał ochoty na ten kieliszek. Wymawiał się, kręcił nosem. Musiałem uciec się do „z wujkiem się nie napijesz?”. Wtedy przypomniał sobie, że gości go wariat. Przełknął, dzielnie zwalczył dreszcz obrzydzenia, po czym trzasnął głową o stół. Nie widziałem takiego numeru nawet wśród Azjatów, którzy fizjologicznie są słabo odporni na alkohol. W świecie Pomiędzy siostrzeniec stał, zdjęty szokiem, i patrzył na swoje ciało z głową leżącą na stole. A potem na swoje ręce. — Zabiłeś mnie — wyszeptał. — Dlaczego? — Tylko chwilowo — wyjaśniłem. — Wyszedłeś ze swojego ciała, ja też. Musimy iść coś sprawdzić. Chcesz się uwolnić, czy nie? — Skoro wiem, że śpię, to i tak za chwilę się obudzę — powiedział z powątpiewaniem. — Nie tak zaraz — zapewniłem. — A teraz słuchaj uważnie. Opowiedziałem mu o świecie Półsnu. Zapewniłem, że ze mną nic mu się nie stanie. Wyjaśniłem, że szukamy Magdy, żeby oboje mogli zaznać spokoju. Przyjął to dzielnie. Przekonanie, że śpi, bardzo mu pomagało. — Motocykl? — zapytał z niesmakiem. Motocykl nie pasował do zaświatów. — Wszystko ma jakąś duszę. Zwierzęta, nawet przedmioty. To jest rodzaj widma motocykla, nazywam to „Ka”. Te przedmioty, mój strój, ta strzelba, ten hełm istnieją w realnym świecie. Są nawiedzone, jeżeli wolisz to określenie. Zabieram ze sobą ich Ka, bo pozwalają mi działać po tamtej stronie. Chronią mnie, jak ten hełm, który ocalił kiedyś życie jednemu żołnierzowi i stał się jego talizmanem. Dzięki niemu, ten człowiek wrócił cały z Wietnamu. Myślę, że mógłbym robić to samo, nie mając ich, ale tak jest łatwiej. To tak, jak posiadanie pistoletu. Sama świadomość, że go masz, sprawia, że czujesz się pewniej. To psychologiczne. Wsiadaj, będziesz jechał w koszu. Wyjechaliśmy w mgliste, mroczne miasto widm i upiorów. Taką mam pracę. — To są te… ghule? Te, co wyglądają jak koty? — Nie. To są koty. — Zwykłe koty? — Koty nie są zwykłe. Zastanawiałeś się, dlaczego tyle śpią? Większość życia spędzają w świecie Pomiędzy. To nasz świat wydaje im się snem. — A dlaczego niebo jest czerwone? — Zamknij się i patrz na busolę. Masz mi powiedzieć, kiedy te obręcze zaczną się poruszać. Popiół kłębił się na pustych ulicach, niebo stało nad nami w krwistej czerwieni, słychać było tylko równy stukot silnika Marlenę. Szkoda, że nie mogę dać znać fabryce. „Na motocyklu BMW zajedziesz nawet do piekła!” — byliby zachwyceni