Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Bandyci wiedzieli tylko, że dy Joal przybył tu, by zasadzić się na kogoś, kto będzie wracał przez przełęcze z Ibry. Nie wiedzieli, kim naprawdę jest ich nowy pracodawca, choć mieli w głębokiej pogardzie jego dworski strój i maniery. Dla Cazarila było aż nadto jasne, że dy Joal zupełnie nie panował nad ludźmi, których tak pospiesznie zgromadził. Kiedy awantura z kucharką przerodziła się w walkę, brakło mu siły i odwagi, by ją przerwać i przywrócić spokój. Bergon, wyraźnie przejęty, odciągnął Cazarila na stronę na oświetlonym migocącym światłem pochodni dziedzińcu, gdzie odbywało się to doraźne i niezbyt przyjemne śledztwo. - Caz, czy to ja sprowadziłem nieszczęście na dom tych dobrych ludzi? - Nie, rojsie. Jest zupełnie jasne, że dy Jironal spodziewał się tylko mnie - kuriera Iselle. Kanclerz dy Jironal już od dawna szuka sposobu, by się mnie pozbyć, nawet przez skrytobójstwo, jeśli nie znajdzie innego sposobu. O jakże żałuję, że zabiłem tego głupca! Oddałbym własne zęby za to, by się dowiedzieć, ile wie dy Jironal. - Jesteś pewien, że to pułapka zastawiona przez kanclerza? Cazaril się zawahał. - Dy Joal chował do mnie osobistą urazę, ale... wszyscy byli przekonani, że celem mojej podróży jest Valenda. Prawdziwą trasę dy Joal mógł poznać tylko dzięki dy Jironalowi. Dlatego możemy być pewni, że do kanclerza dotarły raporty od jego ibrańskich szpiegów, donoszące o mojej bytności na dworze. Nie zna jeszcze prawdziwych powodów mojej podróży - tak mi się wydaje - ale wkrótce się dowie. Dy Joal był tylko kłodą rzuconą pospiesznie pod nasze nogi. I pewnie nie ostatnią. Musimy się spodziewać następnej akcji. - Kiedy? - Nie wiem. Dy Jironal dowodzi zakonem Syna, może więc wykorzystać jego oddziały, kiedy tylko będzie dysponował dostatecznie wiarygodnym kłamstwem, które posłuży mu za pretekst. Bergon poklepał się tkwiącą w pochwie szablą po odzianym w skórzane portki udzie i spojrzał zafrasowany na niebo, które pod wieczór zaczęło się przecierać. Na zachodzie czarne sylwetki sosen odcinały się na tle zielonkawego światła, a nad nim błyszczały pierwsze gwiazdy. Opowieść o zbliżającej się burzy śnieżnej okazała się wymysłem, który miał posłużyć zwabieniu ich w pułapkę, choć na pomysł mogła naprowadzić zbójów lekka śnieżyca, jaka przeszła nad górami nieco wcześniej. - Księżyc jest prawie w pełni, a o północy będzie stał wysoko. Jeśli pojedziemy dniem i nocą, być może uda nam się przebyć ten niespokojny kraj, zanim dy Jironal zdoła zebrać nowe siły. Cazaril przytaknął skinieniem głowy. - Żeby posłał ludzi do patrolowania granicy, kiedy my już dawno ją przebędziemy? Dobra myśl. Podoba mi się. Bergon obrzucił go pełnym zwątpienia spojrzeniem. - Ale... czy dasz radę jechać, Caz? - Wolę jechać, niż walczyć. - Masz rację - zgodził się z westchnieniem Bergon. Wdzięczny i zasmucony kasztelar dy Zavar nalegał, by przyjęli ten skromny poczęstunek, jaki udało się przygotować naprędce w dotkniętym nieszczęściem domu. Bergon zadecydował, iż pozostawią pod opieką kasztelara muły, okulałe konie oraz rannych pachołków, którzy dojadą na miejsce później, i w ten sposób nie będą opóźniać tempa pozostałej, znacznie mniejszej kompanii. Ferda wybrał najsilniejsze i najszybsze spośród rumaków, po czym kazał je należycie oporządzić, nakarmić i pozostawić w spokoju, by odpoczęły przed dalszą drogą. Margrabia dy Sould zdołał dojść do siebie po kilku godzinach spędzonych w mniej rozrzedzonym powietrzu, nalegał więc, że będzie towarzyszył rój sowi. Dy Cembuer, któremu w potyczce na dziedzińcu złamano rękę oraz zadano kilka obficie krwawiących ran, zobowiązał się pozostać przy bagażu i służbie i wspomagać dy Zavara, dopóki wszyscy razem nie będą mogli wyruszyć w dalszą drogę