Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Liche motyki i oskardy, którymi pracowaliśmy w polu, ledwie wyszczerbiłyby te potężne gałęzie i konary. Potrzebowałem porządnego, ostrego żelaza i jeszcze dobrej osełki. I tak zostałem również złodziejem. We wsi zmarł stary drwal. Usłyszałem o jego śmierci jeszcze tego samego dnia, gdy byłem na targu. Wiedziałem, że mieszkał sam i że ludzie uważali go za skąpca. Mógł mieć to, czego potrzebowałem. W nocy, gdy ojciec i macocha usnęli, wyśliznąłem się z chaty i w blasku księżyca wszedłem do wioski. Drzwi do chaty drwala stały otworem. W palenisku pod okapem komina pełgał ogień. W sypialni na lewo od ognia kilka kobiet czuwało przy zwłokach. Głównie plotkowały i tylko co jakiś czas przypominały sobie, po co tu są, i zawodziły żałobnie. Przekradłem się cichutko do gospodarczej części domu. Zabudowane palenisko było między nami, nie mogły mnie więc ani widzieć, ani słyszeć. Krowa przeżuwała, co jej na żołądku zaległo, kot wodził za mną ślepiami, kobiety w drugiej części domu gadały i chichotały, a okryty całunem stary drwal leżał martwo na sienniku. Cicho, lecz bez pośpiechu przejrzałem jego narzędzia. Miał świetny toporek, lichą piłę i osadzony na podstawie, okrągły kamień szlifierski, dla mnie prawdziwy skarb. Podstawy nie mogłem zabrać, ale korbkę wetknąłem za koszulę, narzędzia wziąłem pod pachę, a kamień w obie ręce i wyszedłem z tym wszystkim. „Kto tam?!” – zawołała jedna z kobiet, ale bez szczególnego zainteresowania, i niedbale jęknęła. Zanim dotarłem do drogi wiodącej ku naszej chacie, kamień wyciągnął mi ręce prawie do ziemi. Ukryłem wszystko kawałek w głąb lasu, pod stertą ściętych gałęzi. Po omacku wróciłem na siennik, bo ogień już wygasł. Długo potem leżałem z bijącym mocno sercem, które opowiadało rytmicznie moją historię: ukradłem broń, a teraz zacznę oblężenie żywopłotowej twierdzy. Oczywiście nie używałem tych słów. Nic nie wiedziałem o obleganiu, wojnach, zwycięstwach i wszelakich dziejowych zawirowaniach. Nie znałem innej historii prócz mojej własnej. Gdyby czytać o tym w książce, byłaby to nudna opowieść. Niezbyt jest o czym mówić. Przez całe lato i jesień, a potem zimę i wiosnę, i jeszcze następne lato, następną jesień i następną zimę, przez cały ten czas prowadziłem moją wojnę, oblegałem twierdzę: ścinałem, rąbałem i piłowałem jeżynowy, kolczasty gąszcz. Pojedynczy konar nie był tak wielkim problemem, aby gdy już się z jakimś uporałem, to musiałem przyciąć jeszcze z pięćdziesiąt innych, splątanych z nim gałęzi. Potem wyciągałem go i brałem się do następnego. Siekierka tępiła mi się tysiące razy. Dorobiłem podstawę do kamienia szlifierskiego i ostrzyłem żeleźce bez końca, aż praktycznie nie było już co ostrzyć. Pierwszej zimy piła połamała się na korzeniu twardym jak kamień. Drugiego lata ukradłem siekierę i piłę ręczną grupie wędrownych drwali, którzy rozłożyli się obozem na skraju lasu blisko drogi do zamku barona. Kłusowali w mojej puszczy, na moim terenie, więc w zamian zabrałem im coś z narzędzi. Uważałem, że to sprawiedliwa wymiana. Ojciec sarkał, że znikam z chaty na tak długo, ale dalej zaopatrywałem ich w żywność. Zastawiłem tyle sideł, że ilekroć mieliśmy na to ochotę, zawsze znajdywał się jakiś królik do garnka. Tak czy owak, ojciec nie śmiał mnie już uderzyć. Miałem wtedy chyba szesnaście lub siedemnaście lat i byłem dobrze wyrośnięty, na tyle wysoki i silny, że ojciec, wyniszczony życiem, ponad czterdziestoletni starzec, nie mógł się ze mną równać. Ale moją macochę dalej bił, kiedy chciał. Zmieniła się w drobną, bezzębną i czerwonooką staruszkę. Rzadko się odzywała. Gdy już próbowała, ojciec zaraz ją szturchał, narzekając na babską gadatliwość i natrętność. „Nigdy się nie zamkniesz?!” – krzyczał, a ona garbiła się, kuliła i opuszczała głowę jak żółw. Ale czasem, gdy myła się ścierką w misce z podgrzaną na gorącym popiele wodą, koc zsuwał się jej z ramion i w poświacie paleniska widziałem, że ciało wciąż ma gładkie, piersi jędrne, a biodra cieniście szerokie. Odwracałem się zaraz, bo wstydziła się i bała mojego spojrzenia. Nazywała mnie synem, chociaż wcale nim nie byłem. Od dawna nie mówiła mi po imieniu. Raz zauważyłem, że przygląda mi się przy jedzeniu. W tę pierwszą jesień mieliśmy dobre zbiory i starczyło rzepy na całą zimę. Ojciec akurat wyszedł, a z jej twarzy wyczytałem, że bardzo chciałaby spytać, co robię całe dni w puszczy, dlaczego moja koszula, kamizelka i spodnie są wiecznie poszarpane i podziurawione, skąd biorą się te niezliczone zadrapania na wierzchu dłoni i od czego te zgrubienia po wewnętrznej ich stronie. Gdyby spytała, powiedziałbym jej. Ale nie spytała. Milcząco opuściła głowę
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Więc przyszliście pieszo z braku pieniędzy? NIEZNAJOMY Taak! MATKA (uśmiecha się) I pewnie nic nie jedliście? NIEZNAJOMY Taak! MATKA Bardzo pan jeszcze...
- Orygenes Talk więc dręczące Platona pytanie z Eutyjrona — czy bogowie miłują to, co święte, ponieważ jest święte, czy też jest ono święte dlatego, że bogowie je miłują? —...
- - Gdzie napotkałeś na większą biurokrację: w Izraelu czy w ZSRR? Odpowiedź: 20% - w Izraelu, 35% - w ZSRR, 45% - bez różnicy...
- Hitler zaprowadził Mołotowa do stolika, gdzie on, Diekanozow i tłumacze zasiedli na kanapie, natomiast Hitler zajął swój ulubiony fotel, skąd uraczył ich długim...
- Na domiar nieszczęścia, tenże koń znalazł szczególne upodobanie w rzucaniu się ku jednej stronie ulicy, gdzie nagle stawał, po czym znów ruszał nagle z miejsca z...
- Wszyscy mieszkańcy Hampton i Moulsey wkładają na siebie wodniacki strój, biorą na smycz psy i idą się powałę- sać koło śluzy, gdzie gruchają, palą fajki i obserwują łodzie...
- Powoli wracali do stajni, w której trzymano tylko konie Calhenny’ego, a później Morris szedł do swojego wielkiego domu, a Beau do swojej chaty, gdzie czekała na niego...
- Dy Joal, który zdążał do ibrańskiej granicy sam i w wielkim pośpiechu, zebrał ich w mieście leżącym u stóp tych gór, gdzie zarabiali na marny żywot, raz eskortując...
- David i Angela pozwolili jej przez jakiś czas bawić się z psem, lecz wkrótce musiała przyjść do bawialni, gdzie ponownie podłączono jej kroplówkę, Wilsonowie uważali bowiem, że...
- Przyzwoitość ta była nader drażliwa, bo nawet tam, gdzie Sobieski mówi o chorobie kilkumiesięcznego synka, znajdujemy odsyłacz: „ Ustęp mniej przyzwoity opuszczamy...