Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Powietrze było naelektryzowane wyczekiwaniem. Oczy Sulejmana Aziza Ammara przywykły już do ciemności, toteż widział teraz poszarpane grzbiety znaczące szramami ścianę lodowca. Stał nieruchomy jak posąg i liczył sekundy, czekając na plamkę ognia, która zaznaczy miejsce rozbicia się boeinga. Lecz odległy wybuch nie nastąpił. W końcu Ammar opuścił lornetkę i westchnął. Zewsząd otaczała go lodowcowa cisza, zimna i bezkresna. Zdjął siwą perukę i cisnął ją w mrok. Następnie ściągnął z nóg parę specjalnie skonstruowanych butów i wyjął z nich dziesięciocentymetrowe podkładki. Podszedł do niego służący, a zarazem przyjaciel, Ibn Telmuk, smagły mężczyzna o bujnych kręconych hebanowych włosach. - Świetnie się ucharakteryzowałeś, Sulejmanie, nawet ja bym cię nie poznał - powiedział. - Załadowaliście ekwipunek? - spytał Ammar. - Tak jest. Czy misja się powiodła? - Drobna pomyłka w obliczeniach. Samolot ominął wierzchołek. Allach podarował pannie Kamil kilka minut życia. - Achmad Yazid nie będzie z tego rad. - Kamil zginie, jak zaplanowano - rzekł z pewnością siebie Ammar. - Nie pozostawiłem niczego przypadkowi. - Samolot wciąż leci. - Nawet sam Allach nie zdoła utrzymać go w powietrzu. - Nie udało ci się - powiedział jakiś nowy głos. Ammar obrócił się na pięcie i ujrzał Muhammada Ismaila. Krągła twarz Egipcjanina miała wyraz złośliwości i dziecięcej naiwności zarazem. Ammar musiał przystać na współpracę z tym nieznanym wiejskim mułłą. Zmusił go do niej Achmad Yazid. Ten islamski idol skąpił swego zaufania jak prawdziwy kutwa, okazując je tylko tym, którzy jego zdaniem posiadali ducha walki oraz oddanie pierwotnym prawom islamu. Silne zaangażowanie religijne znaczyło dla Yazida więcej niż kompetencja i profesjonalizm. Sulejman Aziz podawał się za prawdziwego wyznawcę islamu, lecz Yazid mu nie ufał. Nie podobało mu się, że zamachowiec ma zwyczaj rozmawiać z muzułmańskimi przywódcami jak z równymi sobie. Uparł się więc, aby Ammar wypełniał swoje śmiercionośne misje pod czujnym okiem Ismaila. Ammar przyjął tego stróża bez protestu. Był mistrzem podstępu i szybko doprowadził do zmiany ról - Ismail z nadzorcy stał się ofiarą służącą jego własnym wywiadowczym celom. Głupota Arabów nieustannie go irytowała. Chłodne, analityczne myślenie było im obce. Pokiwał ze znużeniem głową i zaczął cierpliwie wyjaśniać Ismailowi sytuację: - Zdarza się, że coś się wymknie spod kontroli. Prąd wznoszący, usterka w działaniu pilota automatycznego lub wysokościomierza, nagła zmiana wiatru. Sto różnych czynników mogło spowodować, że samolot nie uderzył w szczyt. Ale ja wziąłem wszystkie prawdopodobieństwa pod uwagę. Automatyczny pilot został ustawiony na kurs do bieguna północnego. Pozostało im nie więcej niż dziewięćdziesiąt minut lotu. - A jeśli ktoś odkryje zwłoki w kokpicie, a któryś z pasażerów zna się na pilotażu? - upierał się Ismail. - Zbadałem akta wszystkich pasażerów. Żaden z nich nie posiada uprawnień pilota. Poza tym zniszczyłem radio i instrumenty nawigacyjne. Nikt nie potrafi pilotować bez kompasu i jakichkolwiek punktów orientacyjnych. Hala Kamil i jej towarzysze z ONZ znikną niebawem w zimnych wodach Morza Arktycznego. - Nie mają żadnej nadziei na przeżycie? - spytał Ismail. - Żadnej - odparł Ammar z przekonaniem. - Absolutnie żadnej. 5. Dirk Pitt rozparł się w fotelu obrotowym wyciągając nogi. Ziewnął i przeczesał dłońmi gęstą czarną czuprynę. Był w doskonałej formie jak na kogoś, kto nie przebiega dziesięciu mil dziennie ani nie uprawia ćwiczeń kulturystycznych. Miał cerę człowieka przebywającego dużo na świeżym powietrzu. Spojrzenie jego ciemnozielonych opalizujących oczu było zazwyczaj ciepłe, czasem jednak pojawiał się w nim błysk okrucieństwa