Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Dziwne - powiedziała Martie. - Taaak. Nie lubi doktora Ahrimana. -Kto? - Closterman. - Oczywiście, że go lubi - zaprotestowała Martie. - Nie. Wyczułem to. Wyraz jego twarzy, ton jego głosu. - Ale dlaczego miałby go nie lubić? Doktor Ahriman jest znakomitym psychiatrą. Przejawia szczerą troskę o swoich pacjentów. Kwa, kwa, kwa - zakwakała pluszowa kaczka. - Tak, wiem, i wystarczyła jedna wizyta, żebyś poczuła się o wiele lepiej. Pomógł ci. Skacząc po kuchni z powiewającymi uszami, plaskając łapami o kafelki, z kaczką w pysku, Lokaj robił więcej hałasu niż stado wodnego ptactwa. - Lokaj, spokój - zakomenderowała Martie. Potem powiedziała: - Może doktor Closterman... Może to zawodowa zazdrość. Otwierając książkę i wertując ją od pierwszej strony, Dusty spytał: - Zazdrość? Closterman nie jest psychiatrą. On i doktor Ahriman mają różne specjalizacje. Posłuszny jak zawsze Lokaj przestał skakać po kuchni, ale nadal znęcał się nad kaczką i niebawem Dusty poczuł się tak, jakby występował w kreskówce z dwoma sławnymi kaczorami, Daffym i Donaldem. Był trochę zły na Clostermana za ten nieoczekiwany prezent. Biorąc pod uwagę dyskretną, lecz wyraźną niechęć, jaką internista okazywał doktorowi Ahrimanowi, w tym wypadku też nie działał zapewne ze szlachetnych pobudek. Jego postępek wydawał się irytująco małostkowy. Na stronie siódmej, przed początkiem rozdziału pierwszego, Dusty natknął się na krótkie motto. Było to haiku. Złudzenie opadających płatków niknie w księżycu i kwiatach... Okyo, 1890 - Co się stało? - spytała Martie. Coś jakby podkład muzyczny ze starego filmu z Borisem Karloffem zawodził i szczebiotał w jego mózgu. - Dusty? - Dziwny zbieg okoliczności - powiedział, pokazując jej haiku. Czytając trzy linijki wiersza, Martie zadarła głowę, jakby ona też usłyszała muzykę, do której napisano poemat. - Dziwne - zgodziła się. Kaczka znów zaczęła kwakać. Martie coraz bardziej zwalniała kroku, wchodząc po schodach. Dusty wiedział, iż boi się usłyszeć głos Susan na automatycznej sekretarce. Zaofiarował się, że odsłucha taśmę sam i powtórzy jej treść nagrań, lecz dla niej byłoby to moralne tchórzostwo. W pokoju Martie na górze wielkie biurko w kształcie litery U zapewniało jej przestrzeń, której potrzebowała, by wyprowadzić Froda i jego towarzyszy z Eriadoru i przeprowadzić ich przez Gondor i Rovanion aż do mrocznego Mordoru - zakładając, że jeszcze będzie miała okazję wrócić do normalnego świata Tolkiena. Ponad jedną trzecią tej przestrzeni zajmowały dwa kompletne zestawy komputerowe połączone ze wspólną drukarką. Do telefonu była podłączona automatyczna sekretarka, z której Martie korzystała od czasu ukończenia studiów. W epoce zaawansowanej elektroniki urządzenie nie było stare, ale wręcz antyczne. Zgodnie ze wskaźnikiem taśma zawierała pięć wiadomości. Martie stanęła daleko od biurka, w pobliżu drzwi, jakby odległość mogła odizolować ją w jakiś sposób od emocjonalnego wstrząsu wywołanego głosem Susan. Tutaj też znajdowała się poduszka z baraniej skóry dla Lokaja, ale pies trzymał się blisko swojej pani, jakby wiedział, że będzie potrzebowała pociechy. Dusty wcisnął klawisz "wiadomości". Taśma cofnęła się, a potem ruszyła do przodu. Pierwszą wiadomość pozostawił on sam, kiedy dzwonił poprzedniego wieczoru z Kliniki Nowego Życia. "Scarlett, to ja, Rhett. Dzwonię, żeby ci powiedzieć, że jednak mi zależy". Druga pochodziła od Susan i musiała zostać nagrana, kiedy Martie zasnęła po raz pierwszy, na skutek zwykłego zmęczenia i po odrobinie szkockiej, zanim jeszcze przebudziła się z koszmaru i zaczęła plądrować apteczkę w poszukiwaniu środka nasennego. "To ja. Co się dzieje? U ciebie wszystko w porządku? Myślisz, że mi odbiło? Nie szkodzi, jeśli tak myślisz. Zadzwoń do mnie". Martie cofnęła się dwa kroki i stanęła w progu, jakby odrzucona dźwiękiem głosu nieżyjącej przyjaciółki. Twarz miała bladą, ale dłonie, w których ją ukryła, wydawały się jeszcze bielsze. Lokaj usiadł przed nią z postawionymi uszami i zadartą głową, mając nadzieję, że psia wierność zdoła ukoić smutek. Trzecia wiadomość też pochodziła od Susan i została nagrana o trzeciej dwadzieścia rano; musiała nadejść, kiedy Dusty mył ręce w łazience i kiedy Martie spała "zdrowym snem sprawiedliwego", jak głosiła telewizyjna reklama atestowanych tabletek nasennych. "Martie, to ja. Martie, jesteś tam"? Susan zamilkła na taśmie, czekając, aż ktoś podniesie słuchawkę, a Martie jęknęła w drzwiach. Ze skruchą, z goryczą powiedziała: - Tak - i w tym jednym słowie zawierało się wszystko: tak, byłam tu; tak, mogłam ci pomóc; tak, zawiodłam cię. "Posłuchaj, jeśli tam jesteś, odbierz, na miłość boską". Znowu na chwilę zapadła cisza, a Martie oderwała ręce od twarzy i spojrzała z przerażeniem na automatyczną sekretarkę. Dusty wiedział, co spodziewała się teraz usłyszeć, ponieważ on spodziewał się tego samego. Samobójczych wyznań. Błagania o pomoc, o radę przyjaciółki, o wsparcie. "To nie Eric, Martie. To Ahriman. To Ahriman. Mam skurwiela na kasecie wideo. Skurwiel - po tym, jak zrobił taki dobry interes z kupnem domu. Martie, proszę, proszę, zadzwoń do mnie. Potrzebuję pomocy". Dusty zatrzymał taśmę, zanim sekretarka zaczęła odtwarzać czwartą wiadomość. Dom zdawał się drżeć w posadach, jakby płyty kontynentalne zderzały się głęboko pod wybrzeżem Kalifornii, ale ten kataklizm odbywał się w ich umysłach. Dusty spojrzał na Martie. Takie oczy, jej oczy. Fale uderzeniowe strzaskały nawet głęboki smutek, pod wpływem którego ich błękit stał się jeszcze bardziej intensywny niż zwykle. Teraz w jej oczach było coś, czego nigdy wcześniej nie widział w niczyich oczach i czemu nie potrafił nadać odpowiedniej nazwy. Usłyszał swój głos: - Pod koniec musiała bredzić. Jaki to ma sens? Jaka taśma? Doktor Ahriman jest... - ... znakomitym psychiatrą. Przejawia... - ... szczerą troskę o... - ... swoich pacjentów