Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Co chciała przez to wyrazić? Zdobyła się potem na modlitwę, w którą włożyła całą duszę, żarliwość zdawała się ją unosić przed oblicze samego Boga. I mimo że celem jej modlitwy, modlitwy do świętego Antoniego, było ubłaganie go, żeby pomógł znaleźć krążek zardzewiałego metalu, w rzeczywistości było to wołanie o łaskę - o siłę przeciwstawienia się pokusie i dochowania przysięgi złożonej przy ślubie. Cała zatraciła się w tej modlitwie, w wierze, że istnieje coś, czego nie ogarnia rozumem. A potem, niemal w momencie powrotu do Londynu, uciekła z Martinem. - Tak, istotnie, teraz przypominam sobie to pole - powiedziała obojętnym tonem. Roy zapuścił rękę w czeluść kieszeni spodni. - Wiesz, nie dałem przykręcić tej podkładki do brony. Zachowałem ją dla siebie. Jako symbol, choć właściwie sam nie wiem, czego. Nadziei. Wiary. Może zwyczajnie na szczęście. Laura patrzy na mały metalowy krążek i mimo woli porównuje go z innym krążkiem metalu, jej własnym, który ją zawiódł na całej linii. W tej refleksji widzi jakby obraz degradacji wzniosłych myśli do absurdalnej rzeczywistości. - BArdzo mnie to cieszy - mówi łagodnie. O ciąży powie mu kiedy indziej. W Irlandii czas oblicza się raczej na dni aniżeli na godziny jak w Anglii czy minuty jak na Manhattanie. Laura rozmawia z Martinem przez telefon, ale nie mówi nic o dziecku. Martin wydaje się zadowolony z jej pobytu w Irlandii i proponuje, że przyjedzie po nią dopiero w czasie weekendu, gdyż przez najbliższe dni prawie go nie będzie w Londynie. Dopiero po tej rozmowie Laura przypomina sobie, że przecież Ben Casey na pewno pali się do tego, żeby się dowiedzieć, jak jej się powiodło w Nowym Jorku. Wyciąga notes i wykręca jego numer z mocnym postanowieniem, że nada swemu sprawozdaniu ton rzeczowy, ale jednocześnie pełen entuzjazmu. Okazuje się jednak, że Ben wyszedł na lunch, po którym ma się z kimś spotkać, i kiedy wreszcie udaje jej się go zastać w biurze, jego zainteresowanie rozmową okazuje się zaledwie umiarkowane. Może to i dobrze. Nie może przecież opowiadać z zapałem o potrzebie szybkiego wykorzystania cudnownych źródeł wsparcia finansowego w Nowym Jorku i jednocześnie oznajmiać mu, że zostaje w Irlandii do końca tygodnia. Przyrzeka, że za tydzień będzie na pewno w biurze, czuje jednak, że przyrzeka nie Benowi, lecz sobie. - Kto wie, czy nie jestem już za stara, żeby zaczynać prawdziwą karierę zawodową. Nie widzę odpowiedniej drabiny służbowej dla kobiet w moim wieku. Przynajmniej w Anglii. - Tak, chyba masz rację. - Roy pogodnie przyświadcza jej skinieniem głowy, nie widząc w tym stwierdzeniu żadnej tragedii. Powie mu o dziecku pod koniec weekendu, najpierw musi powiedzieć Martinowi. Wraz z przybyciem Martina znika towarzyszące dotąd Laurze uczucie zawieszenia w próżni. Zapomniała, jaką siłą jest jego fizyczna obecność. Było to ich pierwsze rozstanie od czasu pobytu we Włoszech. Świeżym okiem patrzy na jego młodość, męską urodę blondyna, pewność siebie i zupełnie niezwykłą miłość, jaką jej okazuuje. Zawładnął nią całkowicie, przekreślając wszystkie jej przemyślenia, które teraz wydają się kobiecym bredzeniem. Stara się dla niego ładnie wyglądać, sama robi barszcz z buraków ćwikłowych i jeszcze raz sprawdza pracę pani O.Dwyer. - Będziemy mieli dziecko. Jest to druga noc Martina w Irlandii. Laura leży w jego ramionach w podwójnym łożu, w sypialni o niebieskich ścianach. Przed chwilą kochali się. Laura szepcze cichym, zadowolonym głosem. - Będziemy mieli dziecko