Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Profesionalista najwyższej klasy. Wręczył kapitanowi jego fotografię zrobioną na ulicy w Damaszku. Lyndhurst obejrzał ją z zainteresowaniem. - Czy oprócz niego jest tam ktoś jeszcze? - Możliwe. Nie wiemy. Na pewno jest tam Ross. Może ma jakiegoś pomocnika. Nie możemy rozpytywać sąsiadów. Na takim osiedlu nie dalibyśmy rady przeszkodzić im w robieniu zbiegowiska. Małżeństwo mieszkające w tym domu zapewniało nas przed wyjściem, że mieszka sam. Ale nie mamy na to pewnych dowodów. - I zgodnie z informacją, jaką nam podaliście, uważacie, że jest uzbrojony, może nawet potężnie. Za duży kaliber dla miejscowych chłopaków, nawet z karabinami, tak? - Tak. Naszym zdaniem ma przy sobie bombę. Należy go obezwładnić, nim zdąży jej dopaść. - Ach, bombę? - powiedział Lyndhurst, na pozór nie wykazując żadnego zainteresowania. Miał za sobą dwie tury służby w Irlandii Północnej. - Dość dużą, żeby rozwalić cały dom albo nawet ulicę? - Nawet jeszcze nieco większą - odparł Preston. - Jeśli się nie mylimy, to jest to mała bomba atomowa. Rosły oficer przeniósł powoli wzrok z domu naprzeciwko na Prestona i wlepił w niego spojrzenie jasnoniebieskich oczu. - O cholera - powiedział. - To jednak robi wrażenie. - To plus tej sprawy - odparł Preston. - A przy okazji, chcę go dostać w swoje ręce, i to żywego. - Wracajmy do portu porozmawiać z generałem - rzucił Lyndhurst. W czasie, gdy Lyndhurst przebywał w domu przy Cherryhayes Close, na lotnisku wylądowały dwa dalsze helikoptery z Hereford - Puma i Chinook. Pierwszy przywiązł członków grupy szturmowej, drugi ich liczne i ogromnie specjalistyczne wyposażenie. Grupą kierował tymczasowo zastąpca dowódcy, stary weteran, Steve Bilbow. Był to niski, śniady i żylasty mężczyzna o czarnych, błyszczących oczach jak paciorki, twardy jak skóra na zelówki i zawsze skory do śmiechu. Jak wszyscy wyżsi rangą podoficerowie w Pułku, służył w nim od dawna, w jego przypadku od piętnastu lat. S$a$s jest niezwykłą jednostką także pod tym wzglądem: niemal wszyscy oficerowie służą w niej na zasadzie czasowego odkomenderowania z macierzystych oddziałów i po dwóch, trzech latach wracają do siebie. Tylko szeregowi żołnierze pozostają w S$a$s, i też nie wszyscy, a tylko najlepsi. Nawet dowódca, choć zazwyczaj zostaje nim ktoś, kto ma już za sobą okres służby w Pułku, dowodzi nią zwykle dość krótko. Oficerowie służący w S$a$s przez dłuższy czas należą do zupełnych wyjątków i są to wyłącznie pracownicy sztabu Pułku zajmujący się jego technicznym zapleczem, zaopatrzeniem i transportem. Steve Bilbow zaczynał jako żołnierz w sekcji spadochronowej, odsłużył okres odkomenderowania z wyróżnieniem, dzięki czemu zaproponowano mu przedłużenie przydziału, i doszedł do stopnia sierżanta sztabowego