Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Co teraz poczynamy? - Podwajamy ostrożność. To, że udało się ujść wszystkim z jaskini lwa, świadczy raczej o olbrzymim szczęściu, niż rozumie. Więcej nie można na to liczyć. Cała kampania wyborcza musi zostać zaplanowana krok po korku niczym operacja wojskowa. Ja czy markiz, musimy być chronieni przy każdym publicznym wystąpieniu jak klejnoty koronne. - Tak, klejnoty... Co za chamstwo! Pamiętam jak wczoraj ten dzień, gdy Zapilote objął urząd prezydenta - wzruszył się gospodarz, a mnie zatkało. Zapilote doszedł do władzy sto siedemdziesiąt lat temu, ale widocznie nie był jedynym użytkownikiem leków anty-geriatrycznych w okolicy. - Wierzyliśmy mu wtedy jak durnie - ciągnął książę. - Ja byłem Strażnikiem Korony, ale demokracja zniosła ten tytuł, a pieczę nad klejnotami przejął Zapilote. Nikt ich odtąd nie oglądał... Przestałem go słuchać. Teraz powinienem wydostać się z tego zawszonego miasta i wrócić do zamku zapewniającego jakie takie bezpieczeństwo. Tylko jak? Byłem zmęczony, wstawiony i nie miałem ochoty na twórcze myślenie. Tym razem z pomocą przyszedł szczęśliwy traf, gdyż inaczej nazwać tego nie można. Rozległo się natarczywe pukanie do drzwi. Po chwili powtórzyło się, jeszcze głośniej, jako że zatopieni we własnych myślach nie zwróciliśmy początkowo na nie uwagi. - Czegóż? - warknął gospodarz, przywołany do rzeczywistości. - Wejść! Drzwi uchyliły się, wpuszczając kamerdynera, który sądząc z wyglądu, mógłby być ojcem księcia, a na pewno rówieśnikiem. - Nie chciałbym przeszkadzać, wasza wysokość - oznajmił słabym tenorkiem służący - ale dziś jest czwartek. - A czy istnieje jakiś konkretny powód, dla którego informujesz mnie, jaki dziś mamy dzień tygodnia? - zdumiał się książę. - Tak, wasza wysokość. Kazał mi pan przypominać sobie o ich przyjściu zawsze na pół godziny przed faktem. - Merde! - zeźlił się mości książę ukazując w grymasie nieźle dopasowaną sztuczną szczękę. - I oni zaraz tu będą? - Oni? - potrząsnąłem głową czując, że coś mi chyba umknęło. - Z polecenia rządu mam udostępniać co czwartek mój zamek tym brudasom z innych planet. I to bez odliczenia od podatku! Miast tego cenę biletów doliczają mi do dochodów! Naturalnie nie spotkam się z tą hołotą i dlatego... - Przepraszam, ale dość wolno dziś myślę - przerwałem mu brutalnie. - Jak rozumiem, to wkrótce w zamku znajdzie się wycieczka turystów? - Niestety! Co za czasy! - Ciężkie. Ilu ich będzie? - Tylu, ilu mieści się w autokarze z Puerto Azul. Czterdziestu, pięćdziesięciu - wyjaśnił kamerdyner. - Chamstwo i prostactwo - dodał książę. - Jak rozumiem, podejmowane są zawsze środki ostrożności, by nie wynieśli połowy pałacu? - Towarzyszy im zawsze wyszkolona grupa służących - odparł kamerdyner. - Pięknie. - Zatarłem ręce. - Czy wasza wysokość będzie miał coś przeciwko temu, bym skorzystał z pomocy służby przy dyskretnym opuszczeniu zamku? - Skądże. Wszystko dla przyszłego prezydenta Paradiso-Aqui. - Gospodarz pozbierał się na równe nogi i z szacunkiem skłonił się przede mną głęboko. Kamerdyner zrobił natychmiast to samo. Ja się odkłoniłem. - Jest stąd jakieś tajne wyjście? - spytałem, przechodząc w końcu do rzeczy. - Z każdego zamku jest tajne wyjście! - oznajmił książę lekko zaskoczony moją ignorancją. - Nasze kończy się w budynku po drugiej stronie ulicy. Wykonane za Trzeciego Księcia Pensoso, który pasjami chadzał do mieszczącego się tam wówczas burdelu. Mówiąc to, uśmiechnął się lekko, może przypomniał sobie, jak wyglądają panienki... - Dobrze. Zatem sprawa jest prosta, potrzebuję liberii służącego. Wybiorę sobie odpowiedniego turystę, i jako on wyjdę potem z resztą wycieczki. Obecność turystów to najlepsza gwarancja bezpieczeństwa na tej planecie. - A pańskie rzeczy... - zaczął książę. - Do wyrzucenia. Wezmę ubranie turysty. - Broda? - Zaraz zgolę. Do księcia dotarło w końcu, na czym polega plan i roześmiał się serdecznie. - Wcale sprytnie pomyślane. A jako dziecko był pan tak głupi, że szkoda mówić. Tajemnego przejścia użyjemy naturalnie, by pozbyć się ciała turysty. - Żadne takie! - zaprotestowałem. - Żadnych trupów, bo przewrócą okolicę do góry nagami! Wyda się, że tu byłem. Proszę nie zapominać, że turyści znajdują się pod szczególną ochroną dyktatury, jako jedyne źródło kredytów. Załatwimy to inaczej. Dam mu środek, po którym przestanie pamiętać zdarzenia ostatnich dwudziestu czterech godzin, spoimy go winem. Gdy go potem znajdą, pomyślą, że zalał się jak świnia i zapomniał o bożym świecie. Policja odwiezie go do hotelu i tyle. - Wolałbym zabić któregoś - upierał się książę. - Znajdziemy sobie jakiegoś po wyborach - obiecałem krwiożerczemu gospodarzowi. - Teraz potrzebuję liberii. I gdzie jest łazienka? Po kolejnym odklejeniu broda zaczęła wyglądać na cokolwiek zmasakrowaną, ale zabrałem ją ze sobą. Zanim wbiłem się w liberię, turyści weszli już do pałacu wypełniając go harmidrem godnym stada skretyniałych niemowląt. Służba została poinformowana o innowacji i nikt nawet okiem nie mrugnął, gdy dołączyłem do obstawy. Bez słowa pilnowali błyskającej fleszami wycieczki, ubranej zresztą w straszną pstrokaciznę. - ...tuebonegon eksemplon de la petroj de la ekshumen-tepoko depasitocjarcento... - mówił przewodnik wskazując na potworne bohomazy wiszące krzywo na ścianach. Turyści wgapiali się w nie z podziwem, ja popatrywałem na nich (bez podziwu). Większość gości tworzyła pary, a nawet liczniejsze zgromadzenia, i ci automatycznie odpadali. Było kilka samotnych kobiet, ale niezależnie od nikłych możliwości, nie miałem ochoty na zmianę płci. Wreszcie, w ogonie tłumku, dostrzegłem ofiarę: samotnego chłopa prawie mojego wzrostu, w purpurowych szortach, złotej koszuli
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Będąc już przy sprawach finansowych,które z pewnością wszystkich zaciekawią,muszę zdecydowanie stwierdzić,że korzyści z tych pieniędzy miała zaledwie nieliczna grupa...
- Kto nie chce stracić zdolności do śmiechu, niech się zadowoli udziałem w korowodach i z niestrwożoną duszą niech wróci do swoich...
- Człowiek ten, pracując w polu, uskarżał się głośno: Jakże to tak? On, dostojny Fulan, ma pracować z dzikusami? Wśród rosnącego zadowolenia słuchaczy wyliczał skrupulatnie...
- Gdyby mogli znaleźć medyczne zapisy obecnego przy zmartwychwstaniu lekarza, uznaliby je za udowodnione wystarczająco, by zadowolić każdego krytyka...
- Ale ju| po wysBuchaniu pierwszych stwierdziB, |e nauka przychodzi mu z trudem, |e nowe zwroty i sBówka ulatuj z pamici
- Bardzo była zadowolona, że taksię wszystko udało, ale po dziś dzień niewie, czy rozbijanie skarbonki jest sprawągardłową, czynie...
- Lecz w sBowach stwierdzamy Bczenie i oddzielanie; wida to na przykBadzie zdaD twierdzcych i przeczcych
- Należałoby wykorzystać każdą chwilę, by nasycić się jej urokiem — stwierdziła Ania...
- Mamy zatem szybciej z Waszą Książęcą Mością załatwić wszystkie te sprawy, które obecnie nie tylko nie doszły do pożądanego wyniku, ale — zda się — obróciły się nawet na gorsze,...
- — Chyba wiem, o co panu chodzi — stwierdził Carmody...