Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

I można się było tylko dziwić, z jaką łatwością te dzieciaki, wczorajsi uczniowie, dzisiaj biorą się do strzelania. Druga ciężarówka ostro skręciła i w jej bok od razu wjechał omijający ją z prawej bwp. A w tylną burtę nieruchomego pierw- szego hanomaga już wczepiły się dziesiątki rąk, już migały po- odrywane kawałki drewnianych poręczy i wyrwane żelazne słup- ki. W niektórych rękach ujrzałem nawet noże. Brodacze mieli znacznie lepszą broń, ale przeważnie rozładowa- ną, a w przyczepach ciężarówek ciężko się odwrócić, wsunąć ma- gazynek i wycelować gdzie trzeba. W każdym razie, gdy wyjąłem swoją berettę i wskoczyłem na gąsienicę nieruchomej ciężarówki, w przyczepie ujrzałem zwartą masę ludzką, która nie zdążyła się zorientować, co i jak, i nie mogła odpowiedzieć natychmiastowym ogniem. Byliśmy szybsi. Pistolet w moich rękach wypluł dziesięć kul ze swojego wydłużonego, dwudziestoczteropociskowego ma- gazynku. Nie wahałem się i nie zastanawiałem, kto tu jest winien. Działa- łem bez namysłu, tak jak uczono mnie w Tannenbergu. „W czasie walki nie powinno się myśleć. Myśleć trzeba wcześniej". Na placu rozpętało się piekło. Tłumy ludzi rzuciły się na siebie, jakby zapominając, że każdy ma tylko jedno życie. Ciężarówki oblepił żywy dywan dzieciaków z brygad, uzbrojonych w co po- padło. Rozbijano szyby, dziesiątki rąk wyciągały na zewnątrz kie- rowców i ciężarówki zamierały jak zdychające potwory. W dło- niach mieszkańców Nowego Krymu pojawiły się odebrane przesiedleńcom karabiny, na placu rozległy się kolejne strzały. Ktoś miał granatnik i bez wahania wpakował ładunek w burtę naj- bliższego bwp. Samochód wybrzuszył się niczym podgrzewana konserwa, oderwały się kraty silnika i ze środka chlusnął ogień. Po takim trafieniu nikt nie miał prawa przeżyć. Ochotnicy z Borga byli nieźle uzbrojeni, ale po pierwsze, zosta- li wzięci z zaskoczenia, a po drugie, nie przeszli surowej szkoły brygad międzynarodowych. A bez względu na mój osobisty stosu- nek do Dariany Dark, musiałem przyznać, że szkoliła swoich pod- opiecznych surowo, okrutnie i efektywnie. Bwp mogły przecież poszatkować tłum na placu w kilka sekund, ale wokół ciężarówek już rozgorzała walka wręcz, bezbronne dzieciaki zaś zdążyły zdo- być karabiny zabitych przesiedleńców z pierwszego hanomaga. Podpalony bwp płonął jasno - nikt, rzecz jasna, z niego nie wy- skoczył - a kierowcy pozostałych pięciu wozów postanowili się wycofać. Wokół lufy karabinu maszynowego jednego z wozów zapląsał wianuszek płomieni, rozległy się krzyki, ale już w następ- nej sekundzie w ten bwp uderzył drugi granat. W bliskiej walce samochody opancerzony są bezradne. Cztery ocalałe wozy dały gazu, porzucając swoich na pastwę losu. Jeden z rozpędu wbił się tyłem w fasadę zamkniętego sklepu. Z brzękiem pękały witryny, zerwane stalowe rolety wleczono po asfalcie, wewnątrz domu coś z hukiem runęło i pojazd utknął. Sil- nik ryknął rozpaczliwie raz i drugi, ale wóz nie mógł się wydostać. Ocaleli przesiedleńcy walczyli z determinacją skazańców - w końcu udało im się załadować broń. Z ciężarówek wyskoczyć musieli, bo ktoś z brygad chwycił drugi granatnik i masywny ha- nomag stanął w ogniu. Spod płonącego brezentu z wyciem wy- skakiwały objęte płomieniami postacie - i padały, ścięte kulami. Strzelcy w dwóch wozach najwyraźniej zwariowali i zaczęli polewać ołowiem cały plac, nie patrząc, gdzie swoi, a gdzie obcy. Kule chłostały nieruchomą ciężarówkę, przez tylną burtę przewie- sił się zastrzelony brodacz. Wypuszczony z rąk karabin zagrze- chotał na bruku. Padały również nowokrymskie dzieciaki. Były podporucznik dywizji Trupia Czaszka Rusłan Fatiejew musiał wreszcie sobie przypomnieć, kim jest. Już siedem ciężarówek zastygło na placu, ósma płonęła, bruk pokryły ciała w szarych szturmówkach i zdobycznych kombine- zonach maskujących, a w powietrzu unosił się straszny krzyk ran- nych - tych, którzy jeszcze mogli krzyczeć. Tutaj nie chronił mnie żaden pancerz, do czego przywykłem, służąc w wojsku imperial- nym - i niespodziewanie poczułem dławiący strach. Nigdy bym nie przypuszczał, że to takie okropne: wciskać się w bruk placu, gdy oszalały karabin maszynowy szarpie lufą na lewo i prawo, a kule z wizgiem niecą iskry z opornych kamieni. Dziesięć me- trów ode mnie znieruchomiał trafiony chłopak z granatnikiem; obok stała otwarta aluminiowa skrzynka z trzema pociskami. Mu- siałem stłumić strach i czołgać się od trupa do trupa, dopóki moje palce nie zacisnęły się na brezentowym pasie broni. - Wycofać się! - wrzasnąłem, odwracając się. - Za fontannę, szybko! Dalsze wydarzenia nie wymagały udziału rozumu. Ile szkole- niowo-bojowych pocisków do tego nibelunga zużyłem swego czasu na strzelnicy, ile makiet rozpadło się w pył... że już nie wspomnę o treningach na symulatorach! Plujący ołowiem bwp szarpnął się i wybuchł. Pociski do tych cholernych nibelungów mogą przemienić oddziały bojowe i desantowe w filię ognistego piekła. Dwa pozostałe wozy próbowały się wycofać, ostrzeliwu- jąc się zaciekle, kilka kul przebiło martwe ciała wokół mnie, ale odjechać udało się tylko jednemu, drugi zdążył załapać się na pożegnalny prezent. Strzelanina umilkła. Pozostał zalany krwią plac, zabici i ranni. Wszyscy oficerowie brygady pospiesznie zrejterowali na samym początku tej rzezi. *i - Kierowcy są? - krzyknąłem. Znaleźli się. Ciężarówki (wprawdzie mocno pogniecione, po- zbawione przednich szyb i podziurawione kulami) nadal były na chodzie - solidna imperialna robota. Rannych pospiesznie łado- wano do naczep, kilka osób podbiegło do bwp (tego, który wje- chał w sklep i został porzucony przez załogę), żeby wyciągnąć cały osprzęt. Spontanicznie utworzony oddział buntowników należało po- spiesznie wyprowadzić z miasta, może nawet przebijając się i ostrzeliwując