Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Witkiewicz dozował umyślnie wiadomości o nich, sączył je w odmierzanych, skąpych porcjach, pokostował zdobniczym za-Pachem tajemnicy i niezwykłości, mitologizował nieznacznie, uniezwykla-Jąc ich portrety duchowe i odsuwając na odległość niewiadomego. To była jego typowa technika. Sprawdzał na'tych dziwacznie cyzelowanych przez siebie wiadomościach o tych ludziach pośrednio ową „dziwność-istnienia", na temat której teoretyzował w sposób mglisty w swoich po-Wleściach i dramatach. Nie poznałem więc ani tajemniczego Sobola, ani legendarnego księdza drą Hen. Kaź. 233- -wykrzykników zachwytu? — Dzisiaj dostałem list od Sobola wraz z rękopisem opowiadania -^ kapitalny snardz... chciałbym bardzo, byś go poznał! niech się schowa Boy ze swoim Jakubem Wojciechowskim! to jest talent... no, zobaczysz zresztą sam — informował mnie po raz pierwszy o Sobolu. I odtąd zaczęły się sypać coraz częściej przedziwne szczegóły o tym tajemniczym włóczędze, polskiej odmianie trampa i kandydacie na po), skiego Londona czy Gorkiego — w listach i bezpośrednich opowiadaniach Znałem go już z bajecznie sugestywnych opisów Witkacego. Było to olbrzymie chłopisko o potężnych barach i sękatych, czerwonych rakach drwala czy robotnika okrętowego, o klasycznej brzydocie Quasimoda i głębokich oczach mędrca. Mieszkał w tym ogromnym mężczyźnie niespokojny duch średniowiecznego waganta czy nowoczesnego, Lon-donowskiego trampa. Pracował wyłącznie fizycznie; zmieniał kapryśnie miejsca swojej pracy i zawodu. Z robotnika tartacznego przeobrażał się nagle z niewiadomych, a raczej jemu tylko wiadomych przyczyn w fabrycznego robotnika czy drwala leśnego. Palił się w tym samouku ambitny głód wiedzy i twórczego pędu, który Witkiewicz umiał w nim podsycać umiejętnie. Dokształcał go intelektualnie i społecznie oraz podsycał w nim potężne ambicje. Ten człowiek z tzw. podówczas „dołów społecznych", który przechodził najtwardszą szkołę życia, przylgnął mocno do Witkie-wicza, otaczającego go czułą opieką wychowawczą i patronującego jego pierwszym opowiadaniom. Wyobrażam sobie, czyni była dla Sobola jego korespondencja z Witkiewiczem oraz rzadkie z nim spotkania. W mrokach jego galerniczego życia musiały to być zapewne oślepiające reflektory światła, która kierowały jego życie ku dalekiemu celowi wielkiego awansu społecznego. Kiedyś dał mi Witkiewicz do przeczytania dwa nieduże opowiadania Sobola. Zrobiły na mnie oszałamiające wrażenie żywiołowego w swojej świeżości talentu Hamsuna z jego lat młodzieńczych czy Gorkiego z okresu jego pierwszych, doskonałych już wtedy nowel. Przypominały mi również modny przed pierwszą wojną światową odcinek literatury polskiej, walczącej żarliwie i namiętnie o prawa socjalnego równouprawnienia dla wyklętych i wydziedziczonych pariasów, z takimi pozycjami jak St. Lud. Licińskiego Z pamiętnika włóczęgi i J. Korczaka Dzieci ulicy. Co się z nim stało później, nie wiem. Zniknął z opowiadań Witkiewicza i zapewne zniknął z horyzontu jego życia. Przestał pisywać. Życie polskie, które z tak piekielną bezmyślnością i z tak samobójczą rozrzutnością, ponad miarę swego wątłego stanu posiadania, umie marnować swoich najcenniejszych ludzi, przeszło zapewne po tym niedoszłym pol- 234 . nawias, • A uei mój znajomy wyłącznie z opowiadań Witkiewicza, ów wzmianko- 1 v wyżej, legendarny ksiądz Henr. Kaź., przyjaciel i wielbiciel - c Wróciłem przed kilku dniami z plebani! w Crodzieńszczyźnie, z wio-i,'' X (nie pamiętam, nazwy owej wioski), spędziłem tam w walącej s. jekiam"i-ruderzę niezapomniany tydzień... To cudowny człowiek ksiądz H n Kaź., zna świetnie filozofię, ceni moje dramaty, jest bardzo wykształcony! mieszka w głuchej i ciemnej parafii pokłócony ze swoim S t0nnym arcypasterzem-suwerenem i wystawia od czasu do czasu którąś moich sztuk w potwornej pipidówce dla swoich parafian, z których zdołał wyłuskać nawet amatorski zespół teatralny; byłem właśnie na przed-tawieniu mojej sztuki... coś nieprawdopodobnego. Rozumiesz, Jerzy, ten ksiądz mądry jak sam Platon, a jednak wierzący, i ja, ateista, a raczej biologiczny materialista... nie, wierzyć się wprost nie chce — że są możliwe w Polsce takie sprawy i tacy ludzie" — pisał do mnie kiedyś, prezentując mi po raz pierwszy swojego przyjaciela-księdza w liście adresowanym z Warszawy. Ksiądz Henr. Kaź. wojażował niezmordowanie po nowych parafiach, coraz gorszych, wlokąc ze sobą swój kufer, pełen książek i rękopisów dramatów Witkiewicza, które wystawiał uparcie, nie zrażony szykanami swej władzy diecezjalnej; mieszkał w plebaniach-ruderach coraz podlejszych, żałosnych imitacjach domów. Przypominał mi szlachetną postać znanego w literaturze polskiej okresu „młodopolskiego" kapłana łódzkiego, księdza Antoniego Szandlerowskiego, pisującego pod pseudonimem „Ziemica", poetę i dramatopisarza, pokłóconego również ze swoją władzą kościelną. Czy posunął się do ostatecznego zerwania ze swoją władzą biskupią jak ksiądz Szandlerowski — nie wiem. Ksiądz Kaź., przyjaciel Witkacego, stanowił raczej typ ascety — zdaje się, że jedynym romansem jego życia była filozofia i literatura, a przede wszystkim dramaturgia St. Ign. Witkiewicza. Pozwalam sobie przytoczyć na tym miejscu kilka listów ks. drą Hen. Kaź. przysłanych mi przez wdowę po St. Ign. Witkiewiczu, p. Jadwigą Witkiewiczową. Miasto Mielnłk n/Bugiem, dn. 17 X 1932 r. Szanowny, Kochany Panie Stanisławie, -....Po co? Przecież Pan wie, że na punkcie witkiewiczyzny mam po Prostu obsesję. Gdzież więc jest tu miejsce, choćby najmniejsza szparka na obrazę? Jest to dowód nastawienia zasadniczego i niezależnego na lrrealizm i irracjonalizm w sztuce. To, że Pan oprócz filozofii i rysunku nie zajmuje się niczym innym robi tym, co w Pana wierzą jako w literata, wielki zawód. Kto napisze przedziwną powieść Jedyne wyjście! Stęskniliśmy się do jakiejś mocnei gęstej, intensywnej rzeczy. Co do mnie, to raczę się starym, znajdując' za każdym razem coś wprzód nie zauważonego i rozsmakowując się na nowo. Dużo mówiliśmy o Wyprztyku w gronie inteligentniejszych profesorów seminarium duchownego w Pińsku. Zabierali głos-1. historyk Kościoła X. Mgr. Kantak, 2. profesor filozofii scholastycznej X. Mgr. Giebartowski, 3. różne bezosobowe postacie, wreszcie 4. ja
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- — Jakim sposobem zdążył od ciebie w osiem minut pod kino Stolica? — Wcale nie zdążył! Jeżeli nie miał pod ręką samochodu… — Samochodem też by nie zdążył...
- Miał witać dygnitarzy z innych światów, otwierać wszystkie posiedzenia Legislatury, przewodniczyć posiedzeniom i głosować jedynie w razie równej liczby głosów za i przeciw...
- Bywaj|e nam, druhu ozwaB si przyjaznie Czcibor, gdy ]Vtieszko daB znak, aby kmie podszedB bli|ej opowiadaj, co[ widziaB i zdziaBaB! KrzesisBaw pomieszany i zawstydzony obecno[ci ksi|t podszedB do stoBu i bez sBowa poBo|yB przed Mieszkiem Hodonowe pismo, które uprzednio jeszcze idc za klucznikiem dobyB ze swego woreczka
- Nazimow zawołał: „Cyt!", ale już było za późno; tego, com powiedział, było dosyć dla uspokojenia Owsianego, który i tak miał mi za złe, żem się wygadał o naszej...
- W wiele lat później Garp miał sobie uświadomić z rozczuleniem, że to jąkanie starego było czymś w rodzaju posłania dla Tincha od ciała Tincha...
- Isser przesłał wiadomość, że chce jak najszybciej wi dzieć się ze mną i Uzim, zanim więc zdążyliśmy odsapnąć, Dawid już miał na sobie fedorę i wełniany płaszcz...
- Mimo to w momencie, gdy rodów powstała, prezydent Wilson odczuwał przede wszyst-dowolenie i miał poczucie dobrze spełnionej misji wobec °«ynentu europejskiego...
- Epizod ten z kwietnia 1913-go roku miał miejsce w związku z przywłaszczeniem sobie przez legalną gazetę bolszewicką, wychodzącą w Petersburgu, nazwy mojego wiedeńskiego...
- Wiedział, że był na pruskim posterunku, gdzie oskarżano go o coś, albo mu się śniło, kiedy spał w stogu ubiegłorocznej słomy, nie miał pojęcia, skąd ta rana postrzałowa,...
- Prawdą było przecież to, co Jojustin powiedział do Biagia: ktoś musiał zarządzać zamkiem, a tylko on miał dość praktyki, by to robić pod nieobecność Richiusa...