Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Jonaszu, Pan posyła cię do Niniwy. Tam masz się udać. I upomnieć wszystkich, gdyż nieprawość ich dotarła przed oblicze Najwyższego. Tak masz uczynić. Blask światła zalewał oczy Jonasza. Ale był to blask, który nie oślepia i nie poraża, lecz światło, które przyciąga. Postać powoli znikła. Wszystko wróciło do poprzedniego stanu. 41 Niniwa, Niniwa, ciągle szumiała mu w głowie ta nazwa. - To niemożliwe, aby Bóg chciał, żebym tam miał się udać – myślał Jonasz. – To straszna pomyłka czy jakiś żart? Znów przyszły mu na myśl bolesne wspomnienia, jakich doświadczył, będąc prorokiem w Gat ha-Chefer. Czyż może być coś gorszego? Wówczas, po tamtych wydarzeniach, bardzo pragnął, aby ktoś odebrał mu życie. Nie miał odwagi, aby zrobić to sam. Palił go wstyd, że tak się wygłupił. Był taki naiwny. Taki głupi. Był zupełnie spalony w Gat ha-Chefer, bał się tam wrócić. Bał się spojrzeć tym wszystkim ludziom prosto w oczy. Bał się przyznać do pomyłki. A może i teraz miał się pomylić? Bo jakiż Bóg wysyłałby swego emisariusza na pewną śmierć? Do samego gniazda os. Największego wroga Izraela. Gdyby zgodził się na tę wyprawę, byłby zarówno w Asyrii, jak i w Izraelu postrzegany jak zdrajca. A to znaczy - najgorszy wróg. Ten, kogo się pokazuje palcami, którego się hańbi i życzy śmierci. Zdrajcy długo nie żyją. A może właśnie Bóg chce, aby teraz on zapłacił cenę za to, co zrobił. W ten sposób mógł się pozbyć hańby. Wprawdzie dalej byłby w hańbie u ludzi, ale może u Boga mógłby odpokutować to, co zrobił? Asyria była potęgą. Rozciągała się wzdłuż rzeki Tygrys oraz na wschód od gór Zagros. Asyryjczycy używali tej samej nazwy do określania swojej stolicy, państwa i narodowego bóstwa – Aszur. Drugim co do wielkości miastem asyryjskim była Niniwa, leżąca na wschód od rzeki. Jak głosiły wieści, byli oni okrutnymi najeźdźcami. Chwytali licznych zakładników, z którymi obchodzono się brutalnie. Organizowano coraz to nowe kampanie wojenne, a ich sukcesy zachęcały Asyryjczyków do dalszych podbojów. Asyria była wówczas największą potęgą świata. Wszystkie inne narody żyły w ciągłym zagrożeniu inwazją. Porażał ich strach. I teraz Jonasz miał iść do Niniwy. Wciąż nowe wątpliwości napływały do jego wnętrza. - Przecież czeka mnie tam niechybna śmierć... Boże! Słyszysz mnie?! - Czy jesteś gotów służyć mi, Jonaszu? – w odpowiedzi usłyszał ledwie słyszalny głos. - Tak, Panie – odpowiedział. - Zatem idź! 42 Jonasz udał się do Jaffy, która znajdowała się o dzień drogi. Wyruszył wczesnym rankiem, jeszcze przed wschodem słońca. Wziął ze sobą niewielki bagaż, jeśli można to było nazwać bagażem. Małe zawiniątko, w którym były wota, które otrzymał dawno temu, od tajemniczego gościa w Gat ha-Chefer. Do tego jeszcze dołożył trochę pożywienia na drogę. Wyruszył. Wieczorem stanął u wrót miasta. Jaffa przeżywała nieustannie swą świetność od czasów króla Salomona, który kazał zakupić w Fenicji2 cedry. Jaffa była portem przeładunkowym, skąd dalej transportowano towary. To ogromne miasto żyło swym życiem. Żyło tysiącami świateł o zmroku, które co wieczór rozpalano. Ustawiczny gwar i rumor odgłosów wielkomiejskiego życia dobiegał ze wszystkich zakątków. Jonasz nie był przywykły do takiego zgiełku. Prócz tego, ten specyficzny zapach. Przypomniał sobie zapachy z dzieciństwa. Zapach pól w Gat ha-Chefer, zapach ogrodów dziadka. Bardzo tęsknił za tymi zapachami. Nigdy nie był jeszcze w Jaffie. Wszystko wydawało się dla niego ogromne, zbyt ogromne i przytłaczające. Czuł się zagubiony w labiryncie tych uliczek. Z różnych stron dolatywały go odgłosy muzyki i śpiewu, ktoś tańczył na ulicy... Ktoś inny wskazał mu drogę do portu. Tam dowiedział się, że ma ogromne szczęście, gdyż statek do Tarsziszu odpływa dokładnie za dwa dni. - Tak, to będzie mój statek. W końcu – pomyślał. – Oto moje przeznaczenie... Po dwu dniach, wieczorem zgłosił się na statek „Elim”. Był to solidny żaglowiec. Na tle innych żaglowców prezentował się niezwykle okazale, wręcz imponująco