Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Na kolację jadł wszystko, co mu podano, a najadłszy się do syta, podszedł do Todziowego łóżka i spał razem z chłopcem. Tu zobaczyła go matka Teodorka, gdy weszła późną nocą, by doglądnąć swego synka. - On ocalił nas oboje i Todzia - odezwała się do męża. - Pomyśl sobie tylko... on ocalił nam życie! Mangusty sypiają bardzo czujnie, więc Rikki-Tikki posłyszawszy szmer zerwał się na równe nogi. - Aha, to państwo! - mruknął. - Nie macie czego się lękać! Wszystkie kobry już wyzdychały... a gdyby nawet jeszcze jaki gad się zjawił, to przecie nie od parady tu jestem! Dumny był z siebie Rikki-Tikki - i miał do tego zupełne prawo. Wszelakoż nigdy nie stał się hardy i zarozumiały. Wiernie i czujnie stał na straży ogrodu, zawsze gotów do skoku, zawsze gotów zatopić kły w ciele nieproszonego gościa. Toteż w końcu żaden okularnik nie odważył się wetknąć głowy w obręb murów mieszkalnych i ogrodu. PIEŚŃ, KTÓRĄ ŚPIEWAŁ DARZEE NA CZEŚĆ RIKKI-TIKKI-TAVI Jestem i krawiec, i śpiewak; Z dwóch rzeczy rad bym się puszył: Z pieśniarskich triumfów i przewag I z domku, com sobie go uszył. To w dół, to w górę - tak splatam mą piosnkę, tak splatam mój domek, com sobie go uszył! Mateńko, wznieś głowę do góry, Znów piosnki nuć dla swej dziatwy! Zmarł Śmierci upiór ponury, Dręczyciel nasz leży już martwy. Strach, który krył się wśród róż w ogrodzie, dziś jest bezsilny, rzucony w śmieci i martwy! Któż naszym wybawcą? Jak zwie się? Z jakich pieleszy i kwater? Rikki, co w oczach żar niesie - Tikki, przesławny bohater - Rikki-Tikki-Tavi, co kłami błyska białymi, łowca, co w oczach żar niesie! Darz go ptaszęcą podzięką, Roztocz swe pióra w ogonie! Sław go słowiczą piosenką... Nie! Lepiej... ja pieśnią zadzwonię! Słuchaj! Zaśpiewam ci chwalbę szczeciastoogoniastego Rikki, co ogniem z ócz zionie! (Tu przerwał mu Rikki-Tikki-Tavi - i reszta pieśni przepadła). Przypomnę sobie, ktom ja zacz! Już dość tych pęt i więz! Przypomnę sobie dawną moc i życie pośród kniej! Przestanę giąć przed ludźmi kark za marny chleba kęs! Powrócę do puszczańskich leż i do rodziny mej! Nim dzień, nim świt, odejdę precz w rozległą, wolną dal! Niech mnie całuje rzeźwy wiatr, niech pieści kryształ wód! Żelazną obręcz zrzucę z nóg i skruszę twardy pal! Odwiedzę wolnych druhów mych - i to, com kochał wprzód!... TOOMAI, DRUH SŁONI Słoń Kala Nag (nazwisko to znaczy tyle co Czarny Wąż) już od czterdziestu siedmiu lat pozostawał w służbie Rządu Indyjskiego - i nieobcą mu była żadna z czynności, żadne z zadań, jakich wykonanie porucza się słoniom. Ponieważ zaś w chwili schwytania liczył sobie dwudziestkę lat z okładem, przeto obecnie dobiegał już siedmiu krzyżyków - co u słoni nazywa się "wiekiem dojrzałym". Pamięcią swoją obejmował jeszcze owe czasy, gdy przywiązaną do czoła grubą, skórzaną poduszką trykał w lufę wielkiego działa, by je wydobyć z głębokiego błota, w którym ugrzęzło. Było to przed wojną afgańską, która toczyła się w 1842 roku - jemu wtedy było jeszcze daleko do pełni sił młodzieńczych. Jego matka, Radha Pyari - po naszemu Radha Ulubienica - schwytana w tej samej obławie w i Kala Nag, opowiedziała mu, zanim jeszcze stracił mleczne zęby, że słonie, które się boją, zawsze źle wychodzą na swej bojaźni. Kala Nag rychło przekonał się o słuszności tej przestrogi, bo gdy wśród wielkiego wrzasku cofnął się przed ujrzanym po raz pierwszy w życiu granatem, natknął się na sterczące rzędem karabiny i pokłuł sobie na bagnetach najczulszą część swego ciała. Nim więc ukończył lat dwadzieścia pięć, pozbył się wszelkiej trwogi - i odtąd żaden słoń, pozostający w służbie Rządu Indyjskiego, nie cieszył się równie wielkimi względami i powszechną sympatią. On to dźwigał stosy namiotów, łącznej wagi tysiąca pięciuset funtów, podczas marszu przez Górne Indie. Z pomocą parowego dźwigara wsadzono go na okręt, aż po wielodniowej przeprawie przez słoną wodę wylądował daleko od Indii, w jakiejś obcej i skalistej krainie, gdzie mu kazano dźwigać na grzbiecie armatę; w Magdali oglądał zwłoki cesarza Teodora, po czym na pokładzie parowca powrócił do Indii, dosłużywszy się - jak mówili żołnierze - medalu za wojnę abisyńską. W dziesięć lat później widział, jak w miejscowości zwanej Mazdżyd rzesze druhów słoni marły z głodu i chłodu, udaru słonecznego i padaczki. Następnie posłano go parę tysięcy mil na południe do składu drzewa w Moulmein, gdzie musiał dźwigać i układać na stosie olbrzymie kłody drzewa tekowego.8 Tam razu pewnego o mało co nie zabił krnąbrnego słonia-młodzika, który wzbraniał się wykonywać przypadającą nań pracę. Wówczas zabrano go od tej roboty i użyto - wraz z kilkudziesięcioma innymi słoniami - do obławy na dzikich pobratymców w górach Garo. Słonie są pod nader ścisłą ochroną Rządu Indyjskiego. Stworzono nawet specjalny departament, który nic innego nie robi, tylko poluje na te zwierzęta, chwyta je, tresuje i rozsyła po całym kraju, w miarę zapotrzebowania na roboty. Kala Nag mierzył w łopatkach dobre dziesięć stóp wysokości, a kły miał obcięte na pięć stóp i ujęte na końcach w miedziane obręcze celem zapobieżenia pęknięciom, jednakże tymi obłamkami potrafił zdziałać więcej niż niejeden nietresowany słoń, posiadający kły ostre i nie uszkodzone