Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Nie wiedzieliśmy nawet, czy zmierzamy na północ, czy na południe, ponieważ znajdowaliśmy się na obszarze wododziału. Szliśmy brzegiem strumienia tak długo, jak długo było to możliwe, ale już wkrótce stał się on tak stromy i praktycznie nie do przebycia, że byliśmy zmuszeni iść samym korytem. Przeszliśmy zaledwie kilka kilometrów, kiedy okazało się, że strumień, zasilony wodą z licznych małych dopływów, wezbrał do tego stopnia, że nie można było dłużej iść po dnie; musieliśmy więc się zatrzymać i poważnie się zastanowić na tym, co robić dalej. Po długiej dyskusji postanowiliśmy zarżnąć kozy służące nam jako zwierzęta pociągowe oraz źródło pożywienia i zrobić z ich skór burdiuki, które po napompowaniu mieliśmy przymocować do tratwy, żeby popłynąć dalej w dół rzeki. Do zrealizowania naszego zamiaru wybraliśmy wygodne miejsce niedaleko strumienia, gdzie w razie niebezpieczeństwa łatwo mogliśmy się bronić; tam też rozbiliśmy obóz. Było już za późno, żeby zabrać się do pracy; po rozbiciu namiotów rozpaliliśmy więc, w przepisowy sposób, ogniska, zjedliśmy posiłek i położyliśmy się spać, oczywiście ustaliwszy wcześniej, kto i w jakiej kolejności będzie trzymał w nocy wartę. Następnego dnia ze spokojnym sumieniem – zwyrodniałym jak u wszystkich ludzi współczesnych i dokładnie odpowiadającym wymaganiom stawianym w piekle – w pierwszej kolejności zabiliśmy wszystkie kozy, które jeszcze wczoraj były naszymi prawdziwymi przyjaciółkami i towarzyszkami dzielącymi trudy podróży. Po tym godnym podziwu chrześcijańsko-muzułmańskim postępku jeden z nas zaczął kroić mięso na małe kawałki, żeby następnie je upiec i wypełnić nimi część skór; inni zajęli się przygotowywaniem burdiuków i napełnianiem ich powietrzem; jeszcze inni skręcali kozie jelita, żeby zrobić z nich liny służące do związania tratwy i przymocowania do niej burdiuków, a pozostali, w tym ja, wzięli siekiery i wybrali się na poszukiwanie twardego drzewa potrzebnego do budowy tratwy. Szukając drzewa oddaliliśmy się znacznie od obozu. Potrzebny nam był rodzaj plątana, nazywanego tam karagacz, i włóknista brzoza. Naszym zdaniem, spośród wszystkich gatunków okolicznych drzew tylko te dwa były w stanie wytrzymać zderzenia ze skałami i głazami znajdującymi się w wąskich korytach oraz na bystrzach. Niedaleko obozu natrafiliśmy przede wszystkim na figowce i inne gatunki drzew, za miękkie jak na nasze wymagania. Kiedy szliśmy tak, sprawdzając po kolei drzewa, ujrzeliśmy nagle siedzącego na ziemi mężczyznę, który należał do jednego z lokalnych plemion. Uzgodniliśmy między sobą, że podejdziemy do niego i zapytamy, gdzie można znaleźć potrzebne nam drzewa. Z bliska zobaczyliśmy, że mężczyzna ma na sobie łachmany, a z wyrazu jego twarzy wywnioskowaliśmy, iż jest to ez-ezunawuran, to znaczy człowiek, który pracuje nad sobą, żeby zbawić własną duszę, lub, jakby nazwali go Europejczycy, fakir. Ponieważ użyłem słowa “fakir", uważam, że nie będzie przesadą, jeśli pozwolę sobie na małą dygresję i rzucę trochę światła na to słynne słowo. Rzeczywiście, jest to jedno z wielu pustych słów, którym przypisuje się błędne znaczenie i które, szczególnie ostatnio, oddziałują automatycznie na współczesnych Europejczyków, stając się jedną z głównych przyczyn postępującego zaniku ich zdolności myślenia. Mimo że znaczenie, jakie Europejczycy nadają słowu “fakir", jest nie znane mieszkańcom Azji, niemniej jednak samo słowo jest tam powszechnie używane. Źródłem słowa “fakir", lub mówiąc poprawnie), fachr, jest turkmeńskie słowo “żebrak" i wśród prawie wszystkich narodowości zamieszkujących Azję, których język wywodzi się ze starożytnego turkmeńskiego, słowo to oznacza obecnie “oszusta" albo “hochsztaplera". Tamtejsi ludzie używają dwóch różnych słów w znaczeniu “oszust" lub “hochsztapler", pochodzących ze starożytnego turkmeńskiego. Jedno to “fakir", a drugie luń. Pierwsze oznacza oszusta, który podstępnie wykorzystuje dla swoich celów religijne uczucia innych ludzi, a drugie człowieka, który po prostu wyzyskuje ludzką głupotę. Wspomnę, że imię luń nadaje się między innymi wszystkim Cyganom, zarówno jako narodowi, jak i poszczególnym osobom jako przydomek. Ogólnie mówiąc, Cyganie żyj ą wśród wszystkich narodowości i wszędzie prowadzą koczowniczy tryb życia. Zajmują się głównie handlem końmi, naprawą garnków, śpiewaniem na festynach, wróżeniem itp. Z reguły rozbijają obozy w pobliżu dużych skupisk ludzkich i uciekając się do najprzeróżniejszych podstępów, oszukują naiwnych mieszkańców miast i wiosek. W rezultacie już od dawna w Azji używa się słowa luń, pierwotnie oznaczającego Cyganów, do nazwania każdego oszusta lub hochsztaplera bez względu na jego rasę. Znaczenie, które Europejczycy mylnie przypisują słowu “fakir", oddaje kilka innych słów używanych przez mieszkańców Azji; najbardziej rozpowszechnione to ez-ezunawuran, wywodzące się z mówionego turkmeńskiego, a oznaczające “tego, który bije siebie"