Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

List z Rzymu przyniósł potwierdzenie zaproszenia na koncert symfoniczny w Augusteo. Termin wyznaczono na późne niedzielne Popołudnie w styczniu 1911 roku, na pięć dni przed moim debiutem w Moskwie. Hrabia San Martino prosił, bym zagrał dwa wybrane Przez siebie koncerty przedzielone dwoma lub trzema utworami solowymi Chopina. Było to pokaźne zamówienie, i to w dodatku za °norarium nie wystarczające nawet na pokrycie kosztów. Mimo byłem dumny i szczęśliwy na myśl o publicznym występie m°im ukochanym Rzymie! sPaniałe widoki na przyszłość zachęciły mnie do poszerzenia ^6^" Tym razem nie trzeba mnie było zamykać na klucz, prace- nac* nowymi utworami. Ożywiło się także moje towarzyskie. Dzięki sukcesom odniesionym w Petersburgu ł dawną popularność; „afera" poszła w zapomnienie. Co 401 się zaś tyczy koncertów, to stałem się wybredny: odrzuciłem S2 reg kiepsko płatnych występów na prowincji i zgodziłem się ty^" raz zagrać w Warszawie i raz w Łodzi. Z myślą o Rzymie i R08* zamówiłem kilka nowych garniturów. I tak minęła mi bardzo udana jesień — pogrążony byłem w ny. łości i pracy, ciesząc się towarzystwem przyjaciół. W połowie grudnia otrzymałem depeszę od Kusewickiego-„W drodze do Berlina mam przesiadkę w Warszawie, proszę mnie czekać na dworcu i przynieść program recitali"; tu następowała data i godzina przyjazdu. Pociąg przyszedł punktualnie. Pojechaliśmy na inny dworzec gdzie przy herbacie w restauracji odbyliśmy miłą rozmowę. Kuse-1 wickiemu spodobał się mój program, zaproponował tylko kilka nieznacznych zmian i po pół godzinie odjechał. Koncert w Łodzi zakłóciło dramatyczne interludium. Sala była wypełniona, moja rodzina zasiadła w pierwszych rzędach pełna oczekiwania, a ja grałem zupełnie nieźle. Tymczasem podczas przerwy do garderoby wpadł nagle jeden z wujków, blady i przerażony, — Policja jest tutaj. Jakiś policjant dowiadywał się o twoją służbę wojskową. Błagałem go, żeby nie przerywał koncertu, i obiecałem, że jutro rano wszystko się wyjaśni. Musiałem mu dać twój adres i parę rubli. Nadludzkim wysiłkiem woli opanowałem się i ukończyłem koncert. Po powrocie do domu cała rodzina wpadła w panikę. Jedynym sposobem wyjścia z tej sytuacji było przekupienie policjanta; wiązało się to z ryzykiem, ale w owych czasach nie znano żadnego innego sposobu radzenia sobie z carskimi funkcjonariuszami. Tym razem udało się — za cenę pięciuset rubli policjant przyrzekł przerwać dochodzenie. W Warszawie pierwszą moją troską było spotkanie z człowiekiem, który zajmował się odroczeniem mego powołania do wojska na dalszy rok. — Niech się pan nic nie martwi — uspokajał mnie. — Zdobyłem już papiery na ten rok i potrzebuję tylko siedmiuset pięćdziesięciu rubli, żeby załatwić zwolnienie na rok przyszły. Pieniądze z tytułu nagrody zaczynały topnieć, ale najgorsze był° jeszcze przede mną — moja biedna Pola musiała poddać się opera* cji. Sprawa była pilna — mówiła — no i potrzebne były »a * pieniądze. Przeżyłem kilka dni straszliwego niepokoju, ale wszys** ko przeszło pomyślnie, a Pola powróciła do zdrowia. Boże Narodź nie i związany z tym tradycyjny zwyczaj rozdawania prezentoj potem zaś kosztowny sylwester doprowadziły mnie wreszcie kompletnej ruiny finansowej. Zbliżał się dzień wyjazdu do Rzymu i zaraz potem do Mo a ja byłem bez grosza — nie miałem pieniędzy ani na bilet, & ( 402 koszta podróży.- Prosiłem Pawła, Antka, a także jego brata ^\ożyczenie niezbędnej sumy, ale oni tak samo jak ja mieli płótno — tak się złożyło który Od jednego z przyjaciół Pawła, Jana Styczyńskiego, — urodził się we Francji, otrzymałem paszport, francuski. Jan powiedział, że pozostaje mi >dynie postarać się o nową wizę francuską przed powrotem do Rosji-_. Kiedy będzie pan w Wiedniu, może pan posłać boya hotelo- wego do konsulatu, mówiąc, że przyjaciel prosił pana o tę przysługę- W wigilię dnia, w którym bezwzględnie musiałem wyjechać, popadłem w rozpacz i wściekłość. — Toż to prawdziwy absurd, żeby przez brak głupich pieniędzy na bilet tracić takie okazje jak Rzym i Rosja i nie mieć nikogo, kto mógłby mi pomóc! — mamrotałem sam do siebie. Nagle przypomniałem sobie Andre Diederichsa. Oddany przyjaciel! Przedstawiciel agencji Kusewickiego! Mógł przecież przekazać mi pieniądze i potrącić je sobie zaraz po koncercie w Petersburgu! Wysłałem mu nocną depeszę, żeby natychmiast telegraficznie wysłał mi pięćset rubli jako zaliczkę na poczet petersburskiego koncertu. Nadejścia tych pieniędzy mogłem spodziewać się nie wcześniej niż w południe, ale i tak przez całą noc nie zmrużyłem oka. Na próżno usiłowałem spać, grać, czytać lub jeść — jedno, co mogłem robić, to tylko czekać, czekać, czekać! W południe nic, godzina pierwsza —- nic, druga — nic... Już straciłem nadzieję, gdy nagle rozległo się pukanie do drzwi. Otworzyłem — w progu stał listonosz, który wydał mi się aniołem z nieba. — Pan Artur Rubinstein? — spytał po rosyjsku. —- Tak, to ja — odparłem