Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

To nie tak, że zabrakło matki i nie wiedziałem, co ze sobą począć. Nie, nie byłem sam i nie poddałem się zwątpieniu. Ale byłem nieszczęśliwy - to ona była ostoją, ona dawała największe poczucie pewności i bezpieczeństwa. I to wszystko odeszło w przeszłość. W owym czasie głęboko pragnąłem kariery śpiewaka operowego, a jednak wstąpiłem na uniwersytet w Barcelonie. Jako przedmiot studiów obrałem chemię, gdyż brat oraz szwagier zamierzali zająć się produkcją kosmetyków.Wszyscy w rodzinie święcie wierzyli w mój talent oraz możliwości artystyczne, jednak wolałem wyuczyć się konkretnego zawodu, ewentualnie poczynić ku temu pierwsze kroko. Studiując pracowałem jednocześnie w rodzinnej firmie. Rozwoziłem samochodem towary. Nikt tego ode mnie nie wymagał, ale uważałem, że to jestem im winien. W końcu brat i szwagier finansowali nie tylko moje studia chemiczne, ale także lekcje śpiewu, które podjąłem na nowo. ------------------------- Kształcenie Prawie trzy lata studiowałem u mistrza Puiga. Był bardzo serdecznym człowiekiem, miał wybitny smak muzyczny i poczucie przemijania w muzyce. Ale podskórnie czyłem, że potrzebuję czegoś, czego on mi dać nie potrafi. W tym mniej więcej czasie spotkałem Juana Ruaxa. Ten człowiek, przykuty po chorobie Heinego-Medina do wózka inwalidzkiego, posiadał niesamowity głos tenorowy. Nigdy nie miał zamiaru zostać śpiewakiem ani nie był wykładowcą śpiewu. Juan Ruax był z zawodu technikiem dentystycznym. Ogólnie przyjęte było wtedy muzykowanie na przyjęciach czy innych spotkaniach towarzyskich. Bywał na nich również Juan Ruax i miał okazję usłyszeć mnie kilka razy. Pewnego razu powiedział, że jeśli rzeczywiście pragnę zostać śpiewakiem operowym, chętnie mi w tym pomoże. Ten człowiek z miejsca wiedział, czego potrzeba mojemu głosowi, a co jest dla niego nie korzystne. Jeszcze przed tą przyjazną propozycją postanowiłem wyjechać do Włoch i tam szukać odpowiedniego nauczyciela. W końcu Włochy chyba od zawsze stanowiły Mekkę dla młodych śpiewaków operowych. Ale mistrz Ruax wybił mi z głowy ten plan. Na szczęście, w przeciwnym razie nie poznałbym bliżej tego wspaniałego człowieka. Pozostałem więc w Barcelonie i rozpocząłem pracę pod okiem Ruaxa. Był wspaniały. Oddawał się temu z ogromnym zaangażowaniem. Później dowiedziałem się, że aby mieć dla mnie parę godzin po południu, zaczynał pracę technika dentystycznego o piątej rano. Fascynowało mnie w naszych zajęciach to, że ćwiczyłem mało, natomiast wiele rozmawialiśmy o śpiewie. Poza tym próbował mnie nauczyć nie tyle - jak trzeba śpiewać, ile - czego należy się wystrzegać. Starał się rozwijać mój naturalny instynkt śpiewania i talent. Oczywiście poprawiał mnie, kiedy robiłem coś żle. Ale główna zasada brzmiała: w śpiewaniu nie ma żelaznych reguł. Nie ma stuprocentowej metody. Gdyby taka istniała, mielibyśmy o wiele więcej wyśmienitych śpiewaków. Nie, nie da się wychodować śpiewaka. Każde gardło jest inne, tak jak i talent; udział intelektu też bywa różny. Mistrz Ruax wyczuwał mnie nieomylnie. Po prostu wiedział, gdzie potrzebna jest jego pomoc, aby jednocześnie nie zaprzepaścić tego, co pochodziło ode mnie. Podstawowa reguła brzmiała: słuchaj uważnie głosu intuicji i nie podporządkowuj technice twojej ekspresji, akcentu, czy choćby jednej nuty. Był klasycznym zaprzeczeniem pedantycznych nauczycieli śpiewu, stosujących wobec podopiecznych jedną niezmienną metodę. Wolę nie wiedzieć, ilu młodych śpiewaków i śpiewaczek zniszczono w ten sposób.Oto jak wyglądała lekcja śpiewu u Ruaxa: półtoragodzinna rozmowa, a dopiero potem zajęcia praktyczne. Śpiewałem każdorazowo nie więcej niż dwadzieścia minut. To nie to, co ciągnące się w nieskończoność wokalizowanie, które w gruncie rzeczy nic nie daje. Ale dziewięćdziesiąt procent nauczycieli męczy ze swymi uczniami gamy. W górę i w dół, w górę i w dół. Z Rauxem bardzo często słuchaliśmy całymi godzinami płyt. Wszystkich dawnych i współczesnych tenorów. To bardzo ważne wiedzieć, co i jak śpiewał każdy z nich. Jak interpretował konkretny fragment, czy całą arię. Dopiero kiedy pozna się wiele różnych osobowości muzycznych, można zacząć kreować swoją własną. Dla mnie intuicja w muzyce nie stanowiła nigdy problemu. Nie miałem kłopotów ze znalezieniem odpowiedniego stylu.A i z samą nauką radziłem sobie dobrze. Natomiast trochę gorzej przychodziło mi i przychodzi nadal mieć głos "na zawołanie". Dlatego zazdroszczę tym z kolegów, którzy po przebudzeniu, o godzinie szóstej rano, potrafią z miejsca zaśpiewać górne C. Są i tacy... Zanim rozpocząłem naukę u Ruaxa, myślałem, że libretta oper są płytkie, a jedyne co się liczy, to sama muzyka. To jednak nie prawda. Śpiewak musi wczuć się w swoją rolę, wcielić się w postać, by widz żywo reagował na to, co się dzieje na scenie. Muzyka, melodia mają wydobyć nastrój, moment emocjonalny uwarunkowany przez tekst. I aby go dobrze zrozumieć, trzeba równie intensywnie przeżywać każdą chwilę, każdą sytuację, która niesie ze sobą życie, żeby potem umieć wykorzystać to w teatrze. W ten sposób można uzyskać właściwy sens i wartość każdej frazy, każdej modulacji. Mój nauczyciel doskonale to wiedział. Jego intuicja i inteligencja podpowiadały mu, że wnikliwa interpretacja wzmocni moją siłę wyrazu, że nie jestem typem śpiewaka, który zadowoli się samą techniką. I tak zostało do dziś. Słuchając samotnie płyt w domu., kończyłem zwykle na Giuseppe di Stefano