Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

.. - powtórzył Reutt. - Pani Judyta śpi za ścianą... - Niech sobie śpi! Zgasiła światło już przed godziną. Zresztą nic mnie nie obchodzi Judyta. - Mimo to obejrzała się w kierunku ściany, za którą był pokój Judyty Bedford, i ściszyła głos. - Nie ma obawy - dodała spokojniej - na pewno śpi jak zabita... Pracowała przecież przez cały dzień. Reutt zerknął w stronę otwartego okna. Daleko w dole płonęło małe światełko przed ekranikiem. Dostrzegł dwie postacie pochylone nad stojącym obok ekranika małym stolikiem. Odetchnął. Nie spuszczając oka z owych dwu postaci i z oświetlającej je latarki, powiedział: - Muszę skończyć dziś w nocy korektę jego manuskryptu. Mam jeszcze osiemdziesiąt stron do końca. Jeżeli jesteś pewna, że ona śpi, powiedz prędko, co się stało. Chyba nie zorientował się?... - Nie, w niczym się nie zorientował... - Wzruszyła pogardliwie ramionami. - Zresztą uważa mnie za osobę stojącą tak dalece ponad podejrzeniami, żenię uwierzyłby w nic, nawet gdyby zobaczył mnie tu teraz na własne oczy. Znasz go przecież... A Judyta śpi... I ona myliła się, bo w tej chwili Judyta Bedford nie tylko nie spała, ale nie leżała nawet w łóżku. Słysząc szept w przyległym pokoju, zerwała się i boso podbiegła do kominka. Pochyliła się i wsunęła głowę do otworu paleniska. Wyglądała w tej chwili jak czarownica z upiornej bajki - w powiewnej szacie, o oczach błyszczących w mroku. Wstrzymując oddech, słuchała. - Nie gniewaj się. Musiałam przyjść - powiedziała Sylvia. Podeszła cicho i zarzuciła mu ręce na szyję, siłą niemal odwracając jego twarz od okna. Objął ją niepewnie, starając się nadal obserwować ogród. - Już nie mogę... - oparła głowę na jego ramieniu. - To się musi skończyć! Musi, rozumiesz?... Nie mogę już ani dnia dłużej uśmiechać się do niego, nie mogę znieść, kiedy całuje mnie na dobranoc i na dzień dobry. Nie mogę myśleć o tym wyjeździe z nim do Ameryki. Och, mogłabym go z zimną krwią zamordować!... Spojrzała mu prosto w oczy. - Mogłabym go zamordować i zamorduję go, jeżeli czegoś nie wymyślisz! Przy ostatnich słowach mimowolnie uniosła głoś. - Ciiicho... - Przytulił ją do siebie, ale nawet ona musiała chyba odczuć, że zrobił to tylko dlatego, żeby ją uciszyć, bo odsunęła się gwałtownie. - Widzisz przecież, że łapią tam te przeklęte ćmy... - powiedziała ze złością. - Ale twoja szwagierka... Jeżeli usłyszy chociaż jedno słowo, natychmiast mu doniesie. Ona ciebie nienawidzi... Urwał i położył szybko palec na jej ustach, przewidując odpowiedź. - Zrozum... - dokończył niepewnie - ja mu przecież wszystko zawdzięczam. Nie mógłbym znieść myśli, że on wie o nas... Że my właśnie tu, pod jego dachem... - Pod jego dachem! - Przez chwilę patrzyła na niego w ciemności i Robert poczuł nagłą nadzieją połączoną z ostrym bólem upokorzenia. Może zdała sobie w tej chwili sprawę, że kocha człowieka, który jest tylko asystentem sławnego profesora i nie chce być niczym innym do końca życia, a swój romans z jego żoną uważa za największą, chociaż może najprzyjemniejszą omyłkę swego życia. Ale najwyraźniej Sylvia chciała być ślepa. Jak ogromna większość kobiet o silnym charakterze, nie dostrzegała najoczywistszych prawd, jeżeli nie chciała ich dostrzec. - Cóż mnie obchodzi jego dach?... Zresztą jeżeli ty też nie możesz tego dłużej wytrzymać, ucieknijmy. - Znowu podeszła do niego i ujęła go za ramiona.- Słyszysz? Ucieknijmy jeszcze dzisiaj albo jutro! Ja już dłużej tego nie wytrzymam!... Och, gdyby on umarł! Byłabym najszczęśliwszą kobietą pod słońcem! - Ciiicho... - ostrzegł ją znowu mimowolnie, ale jak błyskawica przemknęła mu myśl, że gdyby rzeczywiście Gordon Bedford jakimś cudem umarł tej nocy, wówczas on, Robert Reutt, byłby najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. Albo gdyby ona umarła? Na myśl o tym, co się stanie, kiedy ta szalona dziewczyna wreszcie zdradzi się z tym, co ich łączy, oblewał go zimny pot... - Słuchaj..