Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Jej oczy były pełne zdumienia. Usta miała szeroko otwarte, zastygłe w niemym krzyku. Na twarzy mamy malował się taki ból, jakby znalazła się w ogniu. Ja sama miałam wrażenie, że kompletnie ogłuchłam. Wokół zapanowała głucha cisza. Nie docierał do mnie odgłos kroków, krzyki z korytarza, bulgotanie w rurach, trąbienie przejeżdżających samochodów. Wszystkim, co słyszałam, było dudnienie krwi i poczucie, że przez moją twarz, szyję i całe ciało przepływa gorąca fala. Bez słowa odwróciłam się na pięcie i wybiegłam z bawialni, a potem z naszego małego mieszkania. - Rain! - krzyknęła za mną mama, ale huk drzwi uciął jej krzyk, a ja zbiegłam głośno po schodach. Nawet nie pamiętam, jak opuściłam nasz blok. W jednej chwili stałam w bawialni, patrząc na mamę i Beni, a w następnej szłam ulicą tak szybko, że praktycznie rzecz biorąc, biegłam. Niczego nie widziałam ani nie słyszałam, nawet samochodów. Kierowcy trąbili na mnie i krzyczeli, gdy przebiegałam jezdnię na czerwonym świetle. W pewnej chwili usłyszałam przenikliwy pisk hamulców. Mimo to szłam cały czas przed siebie, jakbym zmierzała do konkretnego celu. Po moich policzkach i brodzie spływały łzy. Miałam wrażenie, że 76 mme pochionęiaTngia: Latisha Arnold nie jest moją prawdziwą matką? Kobieta, którą przez całe życie nazywałam mamą, nie urodziła mnie, a ja nie byłam jej dzieckiem? Kim jest moja prawdziwa matka? A Ken? Czy Ken to mój ojciec? A przede wszystkim, kim jestem ja sama? Ken nazwał mnie białą dziewczyną. Jak to możliwe? Co miał na myśli? W jednej chwili moje imię, nazwisko, rodzina, cała moja historia, wspomnienia, wszystko to zamieniło się w pękające bańki mydlane. Cały świat stanął na głowie, ziemia usunęła mi się spod nóg. Czułam się, jakbym unosiła się w stanie nieważkości. Zatrzymałam się, by popatrzeć na swoje odbicie w sklepowej witrynie. Wydało mi się, że patrzę na kompletnie obcą osobę. Włosy miałam potargane, w oczach gorączkę. Rozśmieszyło mnie to i wybuchnęłam szaleńczym śmiechem. Zatkałam sobie usta dłonią, by powstrzymać śmiech, i znów zaczęłam płakać. Ruszyłam, idąc coraz szybciej i szybciej. Gdzieś na marginesie świadomości odnotowałam gapiących się na mnie ludzi, pośród nich jakichś znajomych. Gorące łzy spływały mi po twarzy, zostawiając palący ślad. Po dziesięciu minutach czy po kwadransie zatrzymałam się, czując w końcu narastający ból nóg i żołądka. Przez chwilę stałam na rogu ulicy, wpatrując się w rozciągający się przede mną park. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, jak daleko zaszłam. Znalazłam się w zupełnie innej, daleko przyjemniejszej dzielnicy miasta. Wokół rozciągały się niewielkie domy z elewacjami licowanymi piaskowcem w kolorze ciepłego brązu, zamieszkane przez rodziny z klasy średniej. Dzieci w parku bawiły się na huśtawkach i zjeżdżalniach. Obok, na ławkach, siedziały ich matki i niańki. Śmiechy i radosne krzyki dzieciaków składały się na muzykę szczęścia, którą można było usłyszeć tylko w tym miejscu. Przeszłam przez ulicę i stanęłam przed ogrodzeniem, by 77 Ka ptaKaia i matka preyKUCtiftapf^ea nią, by jif pocieszyć. Odgarnęła kasztanowe loki dziecka i to, co mówiła, łagodność głosu i płynąca z oczu miłość, szybko poprawiły jej córce humor. Matka przytuliła dziewczynkę, która wróciła na karuzelę, śmiejąc się i podskakując, jakby nie zdarzyło się i jakby nigdy nie miało się wydarzyć nic strasznego. Taka była dla mnie mama, pomyślałam. Ocierała mi łzy, napełniała moje serce nadzieją, śpiewała kołysanki, przy których słodko zasypiałam. Nic w jej zachowaniu nigdy nie zasugerowało, że może nie być moją prawdziwą matką. Jak ona to zrobiła? Czemu to zrobiła? Prawdą było również i to, co mówiła Beni. Często odnosiłam wrażenie, że mama troszczy się o mnie i kocha mnie bardziej niż ją. O ileż bardziej Beni musiała mnie teraz nienawidzić, odkąd wiedziała, że nie jestem nawet jej rodzoną siostrą! To było takie trudne i takie niesprawiedliwe. Jakiś dziewięcio- lub dziesięcioletni chłopiec pobiegł za czerwoną piłką i stanął przed ogrodzeniem. Podniósł piłkę i przyjrzał mi się zaciekawiony. - Cześć - powiedziałam. Uśmiechnął się do mnie. Miał najbardziej promienne, błękitne i radosne oczy, jakie w życiu widziałam. - Cześć - rzucił i uśmiechnął się szerzej. Odwrócił się i odbiegł. Jego nogi poruszały się tak szybko i niezręcznie, że wyglądały, jakby były owinięte gumowymi taśmami. Obejrzał się przez ramię i przesłał mi jeszcze jeden promienny uśmiech. Czy kiedykolwiek byłam równie szczęśliwa? Czy kiedykolwiek będę? Poszłam dalej. Robiło się coraz później. Słońce skryło się za wysokimi budynkami. Coraz dłuższe i głębsze plamy cienia rozlewały się na asfalcie, jak syrop klonowy na naleśnikach. W oknach mieszkań zapalały się światła. Ludzie zasiadali do posiłku. Przypomniały mi się kotlety wieprzowe, które zo- 78 wszystko, co mi się przydarzyło, nie było tylko sfiem. GzjT jeśli zamrugam oczami, znajdę się z powrotem przed kuchenką? Wolałabym już nawet nasze ciężkie życie od tego wszystkiego, pomyślałam. Zmęczona usiadłam na ławce na przystanku autobusowym. Po chwili obok mnie usiadły dwie starsze ciemnoskóre kobiety. Właściwie ich nie słuchałam, ale wychwytywałam jakieś strzępy rozmowy o dzieciach, wnukach i nadchodzących wakacjach. Bez rodziny nie ma wakacji, pomyślałam. Nie ma Bożego Narodzenia, nie daje się prezentów ani się ich nie dostaje, nie ma Święta Dziękczynienia i tradycyjnego indyka na obiad. Musiałam chyba mimo woli jęknąć głośno, bo obie starsze panie odwróciły do mnie głowy. - Wszystko w porządku, dziecko? - spytała ta siedząca bliżej mnie. Nie odpowiedziałam. Nadjechał autobus i starsze panie podniosły się z miejsc, oglądając się na mnie, zdziwione, że nie ruszam się z ławki. Wsiadły i autobus odjechał. Zrobiło się ciemniej i chłodniej. Zadrżałam z zimna i otuliłam się ramionami. Wokół toczył się normalny ruch, ludzie przechodzili przez ulicę, mijali mnie, idąc chodnikiem, ale nic z tego nie zauważałam. Patrzyłam przed siebie, w głowie miałam kompletną pustkę. Wreszcie podniosłam się z ławki i ruszyłam przed siebie, nie zastanawiając się, dokąd idę. Szłam ze spuszczoną głową, ale w pewnej chwili uświadomiłam sobie, że obok mnie zwalnia samochód pełen czarnych chłopaków. Minęli mnie i zawrócili. Samochód był poobijany i brakowało mu tylnej szyby. Było to jedno z tych aut, które Roy nazywał łazarzami, cudem wskrzeszonymi nieboszczykami. Tym razem, mijając mnie, wszyscy chłopcy wyglądali przez okna. Kierowca zagwizdał, a jego koledzy zaczęli się wydzierać pod moim adresem. Nie zwracając na nich uwagi, skręciłam w boczną ulicę
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Miał witać dygnitarzy z innych światów, otwierać wszystkie posiedzenia Legislatury, przewodniczyć posiedzeniom i głosować jedynie w razie równej liczby głosów za i przeciw...
- Mimo że ojciec i rodzeństwo troszczyli się o mnie jeszcze bardziej, mimo że staliśmy się sobie jeszcze bliżsi, wszystko się zmieniło...
- Na wydaniu zasmażkę pozostałą od zrazików zaprawić trochą mąki, rozprowadzić bulionem, dodać szampinionów, wszystko razem zagotować i wyłożywszy zraziki na półmisek, oblać...
- Biorąc to wszystko pod uwagę, wielbię ogromnie faraona Echnatona za jego mądrość i sądzę, że i inni będą go wielbić, gdy zdążą zastanowić się nad tą sprawą i zrozumieją, jakie...
- A im bardziej to podziwia, tym bardziej się boi wszystko stracić...
- Mamy zatem szybciej z Waszą Książęcą Mością załatwić wszystkie te sprawy, które obecnie nie tylko nie doszły do pożądanego wyniku, ale — zda się — obróciły się nawet na gorsze,...
- Lidka |aliBa si prawie z pBaczem, |e nie chc jej za ojca" przyj do komsomoBu i nie ma prawa uczszcza po szkole na gry i zabawy sportowe, ale za dwa lata kiedy wróci papieDka", wszystko si odmieni
- Będąc już przy sprawach finansowych,które z pewnością wszystkich zaciekawią,muszę zdecydowanie stwierdzić,że korzyści z tych pieniędzy miała zaledwie nieliczna grupa...
- Mimo to w momencie, gdy rodów powstała, prezydent Wilson odczuwał przede wszyst-dowolenie i miał poczucie dobrze spełnionej misji wobec °«ynentu europejskiego...
- Cała bliższa i dalsza rodzina poruszona jest do żywego zapowiedzią tragicznej katastrofy, jaka zdaje się wisieć niby miecz Damoklesa nad głową drogiego wszystkim...