Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Po drugie - dla zespołu ochotników do zwiadu przewidziano dwa stopnie eliminacji. Mówiliśmy już o nich. Pierwszy tydzień przeznaczono na badania medyczne i psychologiczne. Tydzień drugi na eliminacje zawodowe. Chodziło bowiem o wybranie ochotników o najbardziej odpornych organizmach i najbardziej sprawnych umysłach. Do każdej załogi przeznaczono po trzech pilotów, trzech teletechników łączności, dwóch konstruktorów oraz jednego lekarza i jednego psychologa. A zatem drugi tydzień miał być poświęcony na konkursy sprawności tych pięciu zawodów. Po wyborze załóg - czyli po upływie dwu tygodni - miał się rozpocząć okres forsownego treningu fizycznego oraz szkolenia zawodowego. Należy jeszcze dodać, że przed rozpoczęciem badań ilość ochotników zmniejszyła się o czterdzieści osób, które (podobnie jak Czandrę Roj) przeniesiono do załogi stałej. Mimo to i tak na każde z wolnych miejsc pozostało przeciętnie pięciu ochotników. Ci więc, którzy tego ranka spotykali się u wejść do laboratoriów medycznych i psychologicznych, patrzyli na siebie z ciekawością, a także niepokojem. „Który z nas? - myśleli. - Ty czy ja, czy on... okaże się wybrańcem?” Nie tylko zresztą myśleli. Mówiło się o tym głośno. Niektórzy z powagą, inni z lekkimi kpinami, głównie’ na swój własny temat. Pierwsza grupa Wydziału Pilotażu spotkała się punktualnie za piąć dziewiąta u wejścia do VIII Laboratorium Zdrowia. I właśnie Ion był tym, który pierwszy wypowiedział na głos wspólne wszystkim myśli. - Uwaga, dzieci - oświadczył na powitanie - zaczynamy, i to zaczynamy razem. Ale czy razem skończymy? - Odpowiem ci za dwa tygodnie - wyjaśnił nieco zbyt uprzejmie Ben. - Dopiero za dwa? - spytała z nie mniejszą uprzejmością Lia. - Przecież pierwszej odpowiedzi udzielą nam już za tydzień. - Jestem przekonany - wtrącił się Alek - że za tydzień będziemy razem. Ostatecznie należymy do pierwszej grupy wydziału czy nie? - Należymy - zgodził się Ion. - Czy to już nic nie znaczy? - pytał dalej Alek. - Ależ znaczy, znaczy - potakiwał Ion. A potem skrzywił się złośliwie i dodał: - Co to jednak znaczy, okaże się za tydzień. Wtedy odezwał się głos nieco skrzypiący, łez wielce sympatyczny. - Państwo, jak słyszę, nieco podenerwowani. Był to kierownik VIII Laboratorium, profesor Bran Disso, niezwykle wysoki i chudy Saturnijczyk. Kołysał się w kolanach i kiwał frasobliwie głową, stojąc na progu laboratorium. Jedna Lia z całej grupy nie speszyła się. Odpowiedziała Branowi pytaniem: - Proszę nam powiedzieć: czy byłby to objaw zdrowy i normalny, gdybyśmy n i e byli zdenerwowani? Bran podniósł brwi tak wysoko, że zderzyły się niemal z opadającą na czoło rzadką grzywką siwych włosów. Alek parsknął śmiechem. Bran skłonił się przed Lia. - Słusznie. Nie byłby to objaw zdrowy ani normalny. Potem znów wyprostował się na całą niebotyczną długość swego wzrostu i gestem ręki zaprosił ich do wnętrza laboratorium. - Proszę za mną. Na tydzień przechodzicie pod moją opiekę. I za tydzień pierwsza odpowiedź. Wszedł do laboratorium, oni za nim - i tak rozpoczął się ten tydzień, który miał stanowić próbę wstępną. Wlókł się ów tydzień w sposób niemożliwy do zniesienia. Badania odbywały się trzy razy dziennie - głównie w porach odpoczynku. Poza tym program dnia nie uległ zmianie: zajęcia dorosłych i nauka młodszych ochotników biegły po staremu. Badania zresztą miały najpierw charakter wyraźnie odpoczynkowy: leżało się samotnie i w ciszy w kabinach kontrolnych, a dziesiątki aparatów, czułków i promieni niepostrzeżenie dla badanych prowadziły przegląd ich zdrowia. Początkowo niczym nie różniły się od zwyczajnych miesięcznych przeglądów