Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Razem wziąwszy, te wszystkie czapki i kurtki mężczyzn, śliczne kolorowe suknie kobiet, rozbrykane psy, kołyszące się łodzie, białe żagle, cudny kraj dokoła i roziskrzona woda — to bodaj najweselszy obrazek, jaki znam w pobliżu tego naszego drętwego starego Londynu. Rzeka daje duże pole do popisu tym, którzy dbają o elegancję. Gdy bowiem znajdziemy się na wodzie, nareszcie i my, mężczyźni, możemy pokazać, na co nas stać w doborze kolorów. A myślę, że mamy całkiem niezły gust. Ja lubię w swo- im ubiorze trochę akcentów czerwonych — czerwonych i czarnych. Włosy mam 46 jakby złocistobrązowe, podobno w bardzo ładnym odcieniu, i ciemna czerwień znakomicie z nimi harmonizuje. Do tego najlepiej pasuje jasnoniebieski krawat, buty z rosyjskiej skóry i jedwabny czerwony fular zamiast paska — znacznie lep- szy efekt. Harris zawsze trzyma się koloru żółtego i pomarańczowego, bądź różnych me- lanżów, lecz uważam, że zdradza tym pewne estetyczne braki. Ma zbyt ciemną cerę na kolor żółty. Kolor żółty nie jest dla niego odpowiedni, nie ma co do tego dwóch zdań. Zgodnie z moją koncepcją powinien się nosić na niebiesko, z akcen- tami bieli, może odrobinę kremowej. Niestety! Brak gustu zdaje się iść w parze z upartym charakterem. Wielka szkoda, ponieważ gdyby Harris się zastosował do moich wskazówek, to może jakoś by wyglądał. George kupił kilka nowych rzeczy na tę podróż, ale nie jestem nimi zachwy- cony. Trykot jest zbyt krzykliwy. Zachowam to dla siebie, bo nie chcę go urazić, ale trudno to nazwać inaczej. Przyniósł go i pokazał nam w czwartek wieczór. Spytaliśmy, jaki to ma być kolor, ale nie wiedział. Sądził, że nie ma na niego nazwy. Sprzedawca powiedział mu, że to orientalny deseń. George nałożył try- kot i spytał nas o zdanie. Harris odparł, że jako kawałek płachty do odstraszania ptaków od klombu kwiatów na wiosnę — całkowicie popiera, lecz jako przyodzie- wek dla gatunku ludzkiego (wyjąwszy błaznów cyrkowych) trykot budzi w nim odrazę. George śmiertelnie się obraził, ale przecież sam chciał, żebyśmy się wy- powiedzieli. Prawda w oczy kole. Nie była to zresztą ze strony Harrisa czysta złośliwość. Harris obawia się, podobnie jak ja, że trykot George'a będzie zanadto przyciągał uwagę do naszej łódki. Ozdobą łódki mogą być też dziewczęta, jeśli się ładnie ubiorą. Według mnie nie ma nic bardziej ujmującego niż gustowny kostium wioślarski. Jednakże „ko- stium wioślarski", co niestety nie wszystkie panie rozumieją, to strój, który moż- na nosić na łódce, a nie taki, który dobrze wygląda w witrynie sklepowej. Osoby, które zwracają więcej uwagi na swoje ubranie niż na uroki krajobrazu, potrafią zepsuć całą wycieczkę. Miałem kiedyś nieszczęście wybrać się na wodny piknik z dwiema tego rodzaju paniami. Nie można powiedzieć, żebyśmy się nudzili! Wyelegantowały się obie aż miło — same koronki i jedwabie, kwiatki, wstąż- ki, zgrabne pantofelki, ażurowe rękawiczki. Zapomniały tylko, że nie idą do studia fotograficznego, lecz na rzeczny piknik. Miały na sobie „kostiumy wioślarskie" rodem z francuskiej rewii mody. Wiedzieliśmy, że to niedorzeczne wybierać się z nimi na łono przyrody. Najpierw stwierdziły, że łódka nie jest czysta. Odkurzyliśmy wszystkie siedze- nia i zapewniliśmy panie, że już wszystko jest jak trzeba, ale nam nie uwierzyły. Jedna z nich przeciągnęła po oparciu palcem wskazującym rękawiczki i pokazała rezultat drugiej. Usiadły z ciężkim westchnieniem i wyrazem twarzy wczesno- chrześcijańskich męczenników, sadowiących się na stosie. Siedziałem przy tylnych wiosłach. Miałem świadomość, że wystarczy jedna 47 kropla wody, aby zniszczyć te kreacje. Stanęła mi przed oczyma okropna plama, której nigdy nie uda się wywabić. Starałem się jak mogłem. Cofałem wiosła dobre dwie stopy nad wodą. Po każdym pociągnięciu odczekiwałem chwilę, aby pióra ociekły, i wyszukiwałem jakąś gładką powierzchnię wody, nim je na powrót za- nurzyłem. (Mój kolega siedzący z przodu powiedział po chwili, że krępuje się wiosłować w towarzystwie takiego mistrza jak ja i jeśli się zgodzę, na razie wo- lałby się przyglądnąć mojej technice). Wszystkie moje starania na nic się jednak nie zdały i na suknie pofrunęła niejedna zbłąkana kropla. Dziewczęta nie skarżyły się, tylko skuliły w sobie i zacisnęły usta, a za każ- dym razem, gdy dosięgła je kropla wody, dygotały i otrząsały się wewnętrznie. Rzadko się widuje tak szlachetne, milczące cierpienie, mnie jednak zupełnie to rozstroiło. Jestem zbyt wrażliwy. W moje ruchy wkradła się panika i nerwowość. Im bardziej się starałem, tym bardziej chlapałem. Wreszcie dałem za wygraną i powiedziałem, że przejdę do przodu. Kolega również uznał, że to korzystniejsze rozwiązanie i zamieniliśmy się miejscami. Panie wydały z siebie bezwiedne westchnienie ulgi i na moment wyraźnie się rozpogodziły. Biedne dziewczęta! Z deszczu pod rynnę! Dostał im się bowiem wesoły lekkoduch, a prawdę mówiąc tępak, z którym pod względem wrażliwo- ści mogłoby iść w zawody nowofundlandzkie szczenię. Mógłbyś przez godzinę patrzeć na niego piorunującym wzrokiem, a on albo nic by nie zauważył, albo bimbał sobie z ciebie