Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Colin milczał. Miał jej ochotę powiedzieć, żeby nie wyprawiała szaleństw, ale tak naprawdę ciotka Arleth była przecież niebezpieczna. W końcu powiedział tylko: - Porozmawiam z panią Seton o odpowiednim dla ciebie posiłku, Joan. - Pamiętam, że mówiłeś do mnie „Sinjun”. -.Musiałem, bo nie reagowałaś na swoje prawdziwe imię. Sinjun zamknęła oczy. Była straszliwie zmęczona i tak osłabiona, że nie uniosłaby nawet małego pistoletu, choćby od tego zależało jej życie. Chciało jej się pić. Wstrząsały nią dreszcze, bo temperatura znów zaczęła rosnąć. - Zostań z Sinjun, papo. Ja porozmawiam z panią Seton. Masz tu pistolet, Sinjun. Wkładam ci go pod poduszkę. Colin podał jej wodę, po czym usiadł na brzegu łóżka i przyglądał się żonie. Poczuła na czole jego dłoń, a następnie usłyszała, że cicho zaklął. Gorąco, które odczuwała, w jednej chwili zmieniło się w przeraźliwe zimno. Wydawało jej się, że przy najmniejszym ruchu jej ciało pokruszy się jak lód. Colin zdjął ubranie i położył się w łóżku obok niej. Przygarnął ją do siebie, starając się ją ogrzać własnym ciałem. Czuł jej drżenie i ból. Chciał się od niej dowiedzieć wielu rzeczy, ale to nie była odpowiednia chwila. Trzymał ją tuż przy sobie nawet wtedy, gdy zaczął się pocić. Wreszcie zasnęła, a Colin wciąż ją tulił i głaskał po plecach. - Przepraszam, że cię zostawiłem - wyszeptał w jej włosy. - Tak mi przykro. - Czuł jej piersi, brzuch i biodra... Nie, nie będzie o tym myślał. Dziwne, mimo że miał wzwód, odczuwał tkliwość, a nie żądzę. Dziwne, ale prawdziwe. Chciał, żeby znów była zdrowa. Chciał, żeby znów na niego krzyczała, kiedy ja będzie brał do łóżka, tylko że następnym razem nie będzie się już przed tym broniła. On zadba o to, żeby była zadowolona. Następnego dnia gorączka opadła. Colin czuł się bardzo wyczerpany. - Mówiłem, że przeżyje - powiedział uśmiechając się do lekarza. - Twarda z niej sztuka. - Bardzo dziwne - odparł Childress. - To przecież Angielka. - Jest moją żoną. Teraz jest Szkotką. Tego wieczoru do zamku przyszedł jeden z dzierżawców. MacPherson ukradł dwie krowy oraz zabił MacBaina i jego dwóch synów. Colin aż się zatrząsł z wściekłości. - Żona MacBaina powiedziała, że ci brutale jej mówili, że to zemsta za to, że pan zabił Dingle’a. - Co? Dingle’a? Nie widziałem tego nędznego łajdaka... - Colin zaklął. - Nie pamiętam, kiedy go spotkałem ostatni raz. Co, Filipie? Co się stało? Chodzi o Joan? - Nie, papo. Ja wiem wszystko na temat Dingle’a. Colin wysłuchał syna i na myśl o tym, jakie niebezpieczeństwo groziło Filipowi, poczuł ucisk w żołądku. Poklepał jednak chłopca po ramieniu i odszedł do swojej samotni w północnej wieży. Pragnął położyć kres waśniom, lecz nie wiedział, jak ma to uczynić. Powinien porozmawiać z MacPhersonem. Ale co mu powie? Że naprawdę nie pamięta, jak doszło do śmierci Fiony? I jak to się stało, że znalazł się nieprzytomny na skraju skarpy? * Sinjun spala niespokojnie. Gdzieś na granicy świadomości jaśniało łagodne, bardzo białe światło, które przynosiło jej ulgę, a jednocześnie było cieniste i głębokie, przepełnione tajemnicami, które bardzo pragnęła zrozumieć. Starała się mówić, ale wiedziała, że to jej nie pomoże. Leżała nieruchomo, jej ciało i umysł czekały spokojnie. Pośród białego światła pojawił się strzępek ciemności. Przygasł i pojawił się znowu, drżący jak płomień świecy w lekkim powiewie wiatru. A potem zaczął rosnąć. Zmienił się w kobiecą postać. Bardzo zwyczajną postać młodej kobiety o dobrodusznym wyrazie twarzy. Była ubrana w suknię z białego materiału wyszywanego perłami. Mnóstwem pereł - Sinjun nigdy nie widziała ich aż tylu. Suknia musiała być bardzo ciężka. Perlista Jane, pomyślała Sinjun, i uśmiechnęła się. Opuściła Ducha Dziewicy i przyjechała do zamku, gdzie mieszkał inny duch. Nie czuła strachu. Czekała. Perły lśniły i błyszczały tak bardzo, że Sinjun rozbolały oczy. Duch przyglądał się jej, jakby starał się zorientować, jakiego rodzaju osobą jest Sinjun. - Próbował mnie przekupić - powiedział w końcu duch. - Przeklęty zdrajca. Chciał mnie kupić za jedną perłę. Zabił mnie. Bez mrugnięcia okiem rozjechał mnie powozem. Siedział w nim ze swoją kochanką, a ona zadzierała nosa, zupełnie jakbym była jakimś przydrożnym śmieciem. Zażądałam tylu pereł, ilu po trzeba na pokrycie całej sukni. Obiecałam, że w za mian dam mu spokój. Ale wtedy już nie żyłaś, prawda? - pomyślała Sinjun. - Tak, byłam martwa. Ale zajęłam się tym przeklętym łajdakiem. Uczyniłam jego życie nieznośnym. 26! I lak samo postąpiłam z jego żoneczką. Znęcałam się nad nią, aż nie mogła znieść jego widoku. Widzę, że mój portret znów zniknął ze ściany. Powieście go z powrotem. Ma wisieć pomiędzy nimi, zawsze pośrodku. Ma ich rozdzielać po śmierci tak samo jak za życia. Oto gdzie ma wisieć mój portret. Zajmij się tym. Powieś go z powrotem. Wierzę, że dopilnujesz, aby pozostał na właściwym miejscu. - Dobrze. Wracaj, kiedy tylko zechcesz. - Wiedziałam, że nie będziesz się mnie bała. Dobrze, że tu jesteś. Teraz Sinjun usnęła głębokim, krzepiącym snem. Następnego ranka obudziła się późno. Usiadła na łóżku. Czuła się cudownie. ROZDZIAŁ 15 Philpot otworzył drzwi i skamieniał. Na frontowych schodach stały dwie modnie ubrane damy, a na żwirowanym podjeździe widać było elegancki powóz podróżny, zaprzężony w dwa wspaniałe gniadosze, które rżały i parskały. Za damami stali dwaj forysie. Stangret pogwizdywał i podejrzliwie spoglądał na Philpota. Przeklęci Anglicy, pomyślał Philpot, ograniczone typy, wszyscy oni tyle samo warci. Damy miały na sobie suknie podróżne najwyższej jakości. Philpot był wprawdzie tylko synem piekarza z Dundee, ale umiał docenić doskonałość. Damy były nieco zakurzone, a jedna z nich, odziana w szary strój ozdobiony na ramionach wojskowymi galonami, miała rude włosy i plamkę błota na nosie. Druga zaś, ubrana w strój zielony, była równie ładna i zmęczona podróżą, a swe kasztanowe włosy splotła w gruby warkocz i upięła na czubku głowy pod bezsensownie małym czepeczkiem, który teraz się przekrzywił. Jedno pasmo włosów wysunęło się i zwisało nad ramieniem. Philpot zastanawiał się, jaką przebyły odległość i w jakim czasie. Dama o rudych włosach, które właściwie nie były całkiem rude, lecz raczej rudawe, wystąpiła naprzód i uśmiechnęła się szeroko. - Czy to jest Vere Castle, zamek hrabiego Ashburnham? - Tak, milady. Czy mogę zapytać, kim... Przerwał mu pisk i Philpot pobladł, rozpoznając głos hrabiny. O Boże, czyżby zemdlała? Odwrócił się tak szybko, jak tylko pozwalał mu na to wiek i poczucie godności. Hrabina opierała się o ozdobną zbroję. Była bardzo blada i wpatrywała się w przybyłe damy