Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

..? — Chłopcy powiedzieli, że nie muszę się martwić. Mówili, że byłaś urocza, ładna, chociaż może trochę za chuda. Że było ci smutno z powodu mamy, ale byłaś dumna ze swojego sukcesu. 190 I że — cytuję — „pokochali" Connora McGilla. Jeżeli dobrze pamiętam, to Richard powiedział: „To krzyżówka Liama Neeso- na i Hanka Fondy'ego, który odbył parę sesji na kozetce". — Jezu! — wykrzyknęła Sidda. — Jak ty z nimi wytrzymu- jesz?! Caro, przepraszam na chwilę. Hueylene, wracaj tu! — Sidda zawołała spanielkę, która powoli wędrowała przez ulicę w kierunku jeziora. — Przepraszam, pies mi uciekł — wyjaśniła. — Czy to jakiś szyfr? — Nie! — Roześmiała się Sidda, uświadamiając sobie, że właśnie użyła zwrotu, za pomocą którego Ya-Ya mogłyby prze- mycić informację nie przeznaczoną dla obcych uszu. — To Huey- lene, pies z teatru. — Nadal wszędzie ciągniesz ze sobą tego psa? — Tak. Wiesz, ona ma coś w rodzaju padaczki. Nie chcę, żeby musiała mieszkać w budzie. Connor nazywa to „psiąpacz- ką". Hueylene dostaje środki uspokajające. — Tylko mi nie mów, że zwariowałaś. — To ty tak powinnaś o sobie mówić, Caro! Jeżeli mnie pamięć nie myli, to ty kiedyś wzięłaś cały miot złożony z czterech beagli. — A co u tego przystojniaczka, Connora? Co z...? — Jeszcze nie odpowiedziałaś na moje pytanie — przerwała jej Sidda, zmieniając temat. Nie chciała rozmawiać z Caro o prze- łożeniu ślubu. — Jak wytrzymujesz z Blaine'em i Richardem? — Ja nie tylko z nimi wytrzymuję, ja się nimi rozkoszuję. Teraz Blaine jest dziesięć razy fajniejszy. Za każdym razem, kiedy do mnie przyjeżdżają, gotują, urządzają dom i wydają przyjęcie na moją cześć. Jak mogłabym ich nie lubić? W tym momencie Caro zaczęła kasłać. Był to potworny, męczący kaszel, od którego słuchania Siddę aż bolało w piersiach. Wyobraziła sobie Caro taką, jaką ją zapamiętała z dzieciństwa: wysoką, opaloną, wysportowaną, wychodzącą z basenu Teensy i sięgającą po papierosa przed wytarciem się. Baylor jej powie- dział, że Caro to zwycięża, to przegrywa w walce z rozedmą. — Przepraszam, że nie dzwoniłam, stara — powiedziała ci- 191 cho Caro. — Po prostu byłoby to nie w porządku wobec Vivi. Kazała nam przysiąc, że nie będziemy z tobą rozmawiać. Twoja mama strasznie boi się zdrady. A przy okazji, nie przejmuj się moim kaszlem. Brzmi to gorzej, niż jest naprawdę, nocą zawsze mam atak. Sidda przez chwilę milczała. — Masz wrażenie, że ją zdradziłam? — Nie. Myślę, że „The New York Times" i wszystkie inne nienawidzące kobiet gazety w tym kraju chciałyby wyssać mleko z piersi wszystkich matek, a potem oskarżyć je o to, że wyschły. Ale nie, nie sądzę, byś chciała zranić swoją matkę. — Dziękuję. — Nie dziękuj mi, Siddo. — Mogę cię o coś spytać? Caro znowu zakasłała, zanim odpowiedziała. Sidda się skrzy- wiła. Kiedy Caro się odezwała, jej głos brzmiał ostrożnie. — To zależy. — W albumie mamy znalazłam takie zaproszenie. Na tańce organizowane z okazji jej szesnastych urodzin. Na zaproszeniu brakuje imienia mojej babci. Zupełnie jakby Buggy nie żyła. — Pytałaś o to Vivi? — Ona nie chce rozmawiać o albumie. Prawdę mówiąc, mama w ogóle nie chce ze mną rozmawiać. Mówi, że wysłała mi Boskie sekrety i to wszystko. — A nie? — Co nie? — Czy to nie wszystko? — Nie, to nie wszystko! — powiedziała Sidda. — Irytuje mnie i frustruje, że przeglądam ten album i znajduję tylko aluzje, tylko okruszki informacji. Żadnego wytłumaczenia, żadnej struk- tury! A przecież wiem, że muszą być jakieś historie, opowieści, które mogłyby rozwiązać, no, może nie rozwiązać, ale jakoś wyjaśnić... Mama jest mi winna parę wskazówek, na miłość boską. 192 Sidda odchrząknęła, zawstydzona własnym wybuchem. Caro przez chwilę się nie odzywała. — Myślisz, że twoja mama ma coś wspólnego z twoją rezer- wą wobec Connora McGilla? — Nie wiem — powiedziała Sidda. — Prawdę mówiąc, jestem nieco wstrząśnięta własną gwałtownością. — A ja nie. Ty i twoja mama nawzajem złamałyście sobie serce. Ale, kiedy tak ciskacie strzałami, pozwól, że ci przypomnę, że miałaś — masz — ojca, Siddo. To zrozumiałe, że go przega- piłaś, przecież nigdy go nie było w domu. Co go wcale nie wyróżnia wśród innych mężów .Ya-Ya. — No, ale to mama była gwiazdą. Tatuś zawsze znajdował się w jej cieniu. — Mówisz, że ile lat trwała twoja terapia? — Ujmijmy to w ten sposób: za te pieniądze, które wydałam na to, by naprawić szkody, jakie wyrządziła mi mama, mogłabym przejść na emeryturę, mając trzydzieści lat. — Coś ci powiem, stara: twoja matka nic ci nie jest winna. Jesteś dorosła. Karmiła cię, ubierała i brała na ręce, nawet jeżeli trzymała przy tym drinka. A jakiekolwiek szkody ci wyrządziła — a jestem pewna, że tak było, bo każda matka krzywdzi swoje dzieci — to zrobiła to w dobrym stylu, słyszysz? Sidda przyciągnęła do siebie Hueylene. „Ta terapia dała jed- nak coś dobrego. Pięć lat temu zapadłabym w katatonię, gdyby ktoś przekazał mi taką kretyńską mądrość" — pomyślała. — Oddychasz jeszcze? — spytała cicho Caro. — No. — Ostatnio dużo myślę o oddychaniu. Ta niezliczona liczba oddechów, które uważałam w swoim życiu za coś oczywistego. Słowa Caro zmieszały się z powietrzem i sprawiły, że Sidda zaczęła zwracać uwagę na swój oddech. Przez chwilę nic nie mówiła. Po prostu unosiła się na swym oddechu niczym surfer, który płynie na popołudniowej fali