Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Dobrze, zrób to. Nie chcę, żeby one tutaj dłużej leżały. Wszedł na górę po marmurowych schodach i zatrzymał się na podeście. Dom miał w sobie coś martwego: nowy i sterylny, czekał, by wprowadzili się doń ludzie i wypełnili życiem. Ruszył korytarzem, zatrzymując się przed obrazami, które wybrała Candy. Były to oleje utrzymane w miękkich, kobiecych kolorach. - Pozbędziemy się ich. Kupię takie, w których będzie ogień: szkarłat, czerń i jaskrawy błękit. Pchnął drzwi do swojej własnej sypialni. Tu było lepiej: na podłodze leżały jaskrawe perskie dywany, ściany obite były ciemnosatynową boazerią, a łóżko nie ustępowało rozmiarami boisku do gry w polo. Położył się na nim i spojrzał na ozdobiony sztukaterią sufit. - Chciałbym, żeby Duff już wrócił. Nieźle byśmy tu pohulali. Zszedł z powrotem na dół. U stóp schodów czekał na niego Johnson. - Już skończyliśmy, sir. - Dobrze się spisałeś. Możecie iść. Wszedł do gabinetu i zbliżył się do stojaka z bronią. Wziął do ręki dubeltówkę Purdeya, podszedł do francuskiego okna i przyjrzał się jej w pełnym świetle. Nozdrza rozchyliły mu się lekko, kiedy poczuł zapach smaru do broni. Wracały stare wspomnienia. Oparł strzelbę o ramię i ciężar trzymanej w ręku broni sprawił, że ogarnęło go podniecenie. Zatoczył lufą koło w pogoni za wyimaginowanym ptakiem i nagle zorientował się, że mierzy prosto w Duffa. Był do tego stopnia zaskoczony, że zamarł w bezruchu ze strzelbą wycelowaną w jego głowę. - Nie strzelaj, przychodzę w pokojowych zamiarach - odezwał się poważnym tonem Duff. Sean odjął strzelbę od ramienia i odstawił ją na stojak. - Cześć. - Cześć - odparł, nie ruszając się z progu, Duff. Sean odwrócił się do niego plecami udając, że poprawia strzelbę na stojaku. - Jak się czujesz, chłopcze? - Świetnie! Doskonale! - A jak inni? - Kogo masz na myśli w szczególności? - zapytał Sean. - Na przykład Candy. Sean namyślał się chwilę nad odpowiedzią. - No cóż, gdybyś ją wrzucił do naszego młyna, może udałoby ci się zranić ją bardziej. - Niedobrze, prawda? - Źle - zgodził się Sean. Stali przez chwilę w milczeniu. - Rozumiem, że ty także nie żywisz do mnie zbyt przyjaznych uczuć - powiedział w końcu Duff. Sean wzruszył ramionami i podszedł do kominka. - Jesteś świnią, Duffordzie - rzucił luźnym tonem. Duff skrzywił się. - No cóż, przyjemnie było cię poznać, chłopcze. Przypuszczam, że od tej chwili nasze drogi się rozchodzą. - Nie opowiadaj głupstw, Duff, szkoda na to czasu. Daj coś do picia i powiedz mi, co czuje człowiek, który się ześwini. Poza tym chcę przedyskutować z tobą kwestię tych obrazów, które Candy kazała zawiesić w korytarzu na górze. Nie wiem, czy oddać je z powrotem, czy spalić. Duff przestał podpierać framugę; próbował ukryć pojawiający się na jego twarzy wyraz ulgi. - Zanim zamkniemy ten temat, żeby do niego nigdy nie wracać - dodał szybko Sean - chcę, żebyś wiedział, iż nie podoba mi się to, co zrobiłeś. Potrafię zrozumieć dlaczego, ale nie podoba mi się. To wszystko. Chcesz może coś dodać? - Nie - stwierdził Duff. - W takim razie w porządku. Butelkę Courvoisier powinieneś znaleźć z tyłu barku, zaraz za karafką z whisky. Wieczorem Sean pojechał do hotelu. Znalazł Candy w jej gabinecie. - On wrócił, Candy. - Och... - Candy wstrzymała oddech. - Co u niego słychać, Sean? - Trochę zgaszony, ale to minie. - Nie to miałam na myśli. Jak się czuje? - Tak samo jak zawsze. Miał dość przyzwoitości, żeby zapytać o ciebie. - Co mu powiedziałeś? - zapytała. Sean wzruszył ramionami i usiadł na krześle obok jej biurka. Spojrzał na wysoki stos przeliczanych przez nią suwerenów. - To dzisiejszy utarg z baru? - zapytał, nie odpowiadając na jej pytanie. - Tak - odparła roztargnionym tonem. - Bogata z ciebie dziewczyna... a może wyjdziesz za mnie? - zapytał z uśmiechem. Candy wstała i podeszła do okna. - Przypuszczam, że obaj wyprowadzicie się teraz do Xanadu - powiedziała. Sean odchrząknął. - Apartamenty Wiktorii przejmą bracia Heynsowie - ciągnęła szybko dalej. - Już o tym ze mną rozmawiali, więc nie musisz się martwić. W Xanadu będzie wam się świetnie mieszkać, to wspaniałe miejsce. Założę się, że co wieczór będziecie tam urządzać bankiety, z tłumami ludzi. Mnie to nie przeszkadza... już się z tym pogodziłam. Sean wstał. Podszedł do niej i ujął delikatnie pod ramię. Wyjął z kieszonki na piersi jedwabną chusteczkę i podał jej, żeby wydmuchała nos. - Chcesz się z nim znowu zobaczyć, Candy? Potrząsnęła głową przecząco, nie ufając własnemu głosowi. - Będę się nim opiekował, tak jak obiecałem. Uścisnął ją i odwrócił się, żeby wyjść. - Sean! - zawołała. Obejrzał się. - Przyjdź czasem mnie odwiedzić. Zjemy kolację i trochę pogadamy. Wciąż przecież jesteś moim przyjacielem, prawda? - Oczywiście, Candy. Oczywiście, moja droga. Uśmiechnęła się przez łzy. - Jeżeli zapakujesz swoje rzeczy i rzeczy Duffa, wyślę je wam do Xanadu. 29. Sean popatrzył na Duffa siedzącego po drugiej stronie stołu, szukając u niego poparcia. Charleywood wypuścił z ust gęsty krąg cygarowego dymu, który zawirował i rozpłynął się niczym fale na wodzie... Sean, nieco rozgoryczony, zdał sobie sprawę, że Duff nie ma zamiaru go poprzeć. Spierali się o tę sprawę przez pół ubiegłej nocy. Do ostatniej chwili miał jednak nadzieję, że jego wspólnik zmieni zdanie. Teraz wiedział, że tego nie zrobi. Po raz ostatni zaapelował do zebranych. - Poprosili o dziesięcioprocentową podwyżkę płac. Uważam, że na nią zasługują: ceny w mieście skoczyły w górę, a płace pozostały takie same. Ci ludzie mają żony i dzieci, panowie