Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

I rzeczywiście po czterech chwilach przyleciała papuga. Miała wspaniałe, purpurowe upierzenie z pomarańczowymi paskami. Metria wyciągnęła rękę i papuga mogła na niej wylądować. Przysunęła ptaszka do siebie i pocałowała w dziób. — Czy jesteś gotowy na swoją kolejną postać? — zapytał Trent. — Niech twe ramię sprawiedliwości czyni swą powinność — odpowiedziała papuga. Mag zbliżył rękę i papuga zamieniła się w kulę jakiejś brei. — Ojjj! — pisnęła Metria, niemal tak jak robiły to nimfy, i spróbowała utrzymać paskudztwo w ręce. Ale to przepłynęło jej przez palce i z plaśnięciem walnęło o ziemię. Metria spojrzała na Trenta. — Coś ty zrobił z moim ukochanym? Jest teraz strasznie obleśny! — Ależ nie — odparł Trent łagodnie. — Jedynie nie jest jeszcze całkiem jędrny. Za moment się wykształci. Rzeczywiście nie trwało długo, gdy velenowy kleks przemienił się krzesło z oparciem. Metria dotknęła go i powiedziała zaskoczona: — Och, jest zupełnie jak skóra centaura. — Dokładnie. Jest gotowy, by przenieść Graeboe’a na trans–plantację. — Jakim stworzeniem stał się Veleno? — zapytała Gloha. — To Błotnik, młodszy kuzyn Blotniskowca. Przybrał formę blotniczego fotela, a to wystarczy, żeby wygodnie przenieść chorego. Słyszy nas i rozumie, ale odpowiadać może jedynie bąbelkami: białym na tak, czarnym na nie, i odcieniami szarości w razie innej potrzeby. — Nieść elfa? Chcesz powiedzieć…? — Graeboe nie ma sił na tę podróż — przypomniał jej Trent. — Możemy się cieszyć, że odpoczął i przetrzymał do tego czasu. Miał oczywiście rację. Graeboe nadal spał albo… Gloha szybko sprawdziła, co z olbrzymem. Oczy miał otwarte, ale czoło zimne. — Och, Graeboe, ty odchodzisz! — wyszeptała. Odpowiedział jej uśmiechem, w którym tlił się jeszcze cień nadziei, choć olbrzym był naprawdę bardzo słaby. — Musimy znaleźć się na plantacji, zanim skończy się dzień — powiedział cicho Trent. — Czy trasa, którą wybrałaś, pozwoli na to? — Mag zwrócił się do Metrii. — Tak, jeśli natychmiast wyruszymy — odpowiedziała demonica. — Wskażę drogę. Nie będę mogła zbliżać się zbytnio do góry, ale Veleno odbierze przekazywane przeze mnie informacje. — Sądzę, że najlepiej będzie, jeśli od samego początku znikniesz nam z oczu — powiedział Trent. — Wtedy jeszcze przed znalezieniem się w zasięgu góry zdołam się zorientować w ewentualnych trudnościach w telepatycznym porozumiewaniu się. — W porządku — odpowiedziała Metria i zniknęła. Mag zwrócił się do Glohy: — Myślę, że będzie najlepiej, jeśli sama posadzisz Graeboe’a na fotelu. Goblinka zgodziła się. Schyliła się i podłożyła ręce pod koc, na którym leżał elf. Podniosła go do góry i zrobiło jej się smutno, widząc na jego twarzy grymas słabości. Delikatnie posadziła go w fotelu, który dopasował się do ciała olbrzyma. Powierzchnia Błotnika była niczym plusz i robiła wrażenie tak wygodnej, jak tylko można sobie wyobrazić. Trent dobrze wybrał postać dla Veleno. — Metrio, prowadź — wydał polecenie Trent. Demonica nie pojawiła się, ale Veleno ruszył przed siebie. Ślizgał się po ziemi łagodnie, tak jak robił to przedtem większy Blotniskowiec. Najwyraźniej kierowany był przez niewidoczny dotyk lub niesłyszalne słowo Metrii. Dzielenie ze sobą duszy było czymś wspaniałym. — Ale przecież stąd nie dostaniemy się na miejsce — powiedziała Gloha, pędząc za Błotnikiem, który okazał się wcale szybki. — Góra wznosi się za Zaciszem Nimf, za jeziorem Ogrów i Pszczół Wodnych, a nawet za Obszarem Szaleństwa. Dotarcie na miejsce zabierze nam wiele dni. Jak mamy to zrobić w kilka godzin? — Może pójdziemy skrótem ogra — powiedział Trent, nie przejmując się słowami Glohy. Wchodzili właśnie na niewielkie zbocze. — Albo pójdziemy olbrzymowi na rękę i zaczniemy stawiać olbrzymie kroki. — Ależ nie jesteśmy… Wzgórze zaczęło się unosić w powietrze. — Ojjj! — krzyknęła Gloha dokładnie tak, jak robiły to nimfy. Podskoczyła, włosy jej się rozwiały, rozpostarła skrzydła i wystraszona pofrunęła. Trent i Marrow usiedli obok fotela. — Warto odpocząć — zaproponował Trent. Tymczasem grupa zwiadowcza wzbiła się w powietrze wysoko ponad korony drzew. W stronę Glohy poleciały Chex i Cynthia. — Wiem, że zmierzacie w stronę złośliwej góry — powiedział starszy centaur. — Nie możemy tam lecieć, więc postanowiliśmy wrócić do domu. Prosimy, wpadnij do nas, gdy zakończysz swą wyprawę. — Tak, prosimy — powtórzyła Cynthia. — Tak dobrze podróżowało mi się z tobą i Magiem Trentem. — Na jej twarzy pojawił się jakby cień rumieńca wywołany imieniem Maga i jakimś niedziecinnym wspomnieniem. — Nie chciałabym wyjść z wprawy. — Ja, uch, oczywiście — powiedziała Gloha, czując się nieco zmieszana, jeśli nie zażenowana, gdyż pamiętała doskonale wszystkie przeżycia Cynthii. Była także zaskoczona tajemniczymi mchami wzgórza. — Cieszę się, że mogłam pomóc — powiedziała Cynthia. — Och, tak. Dziękuję. Centaury odfrunęły. Z daleka wyglądały raczej jak była matka i jej przyszły syn. Gdy goblinka spojrzała w dół, zobaczyła wielki odcisk stopy olbrzyma. Och… więc to niewidzialny olbrzym ich niósł! Jeden z tych, które miały zdrowy oddech. Uświadomiła sobie, że wzgórze, na które weszli, przypominało kształtem dłoń, na której rozciągnięto brezent. Jakoś nikt nie powiedział jej o tym. Pofrunęła w stronę dłoni i wylądowała na niej. Nie było sensu męczyć się długim lotem. Przypomniała sobie słowa Trenta: „Pójdziemy na rękę” i „będziemy stawiać olbrzymie kroki”