Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
W wieko wprawiono owalny żelazny pierścień, boki zdobiły misterne rzeźby. - Przy okazji, Torinie - powiedział Folko, mocując się ze skomplikowanym zamkiem - gdzie jeszcze bywałeś? Zacząłeś opowiadać, ale nie skończyłeś... - Byłem w Amorze, w Annuminas, gdzie znajduje się jeden z pałaców Króla, w Szarych Przystaniach byłem, wędrowałem po wybrzeżu na południe, raz nawet przekroczyłem Góry Mgliste... Bywałem również na jarmarkach w Bree - cztery czy pięć razy, ale przez Shire wędruję po raz pierwszy. - A co robiłeś u elfów? - Hobbit usiadł na podłodze przy kuferku, zapomniawszy widocznie o zamku. - Zawędrowaliśmy tam we troje: ja, Dwalin i Tror. Dwalin i Tror to właśnie ci moi przyjaciele, którzy uciekli z Morii. Ale moja ojczyzna ich odrzuciła, więc udali się do Szarych Przystani, gdy usłyszeli, że Kirdan Szkutnik szuka budowniczych, którzy postawią nowy mur twierdzy... - Po co?! Nowy mur twierdzy?! Kirdan? A to ci historia! - plasnął w dłonie Folko. - No to co? - zdziwił się krasnolud. - Niech sobie buduje, miasto będzie piękniejsze... Zresztą, co nam do tego? - Ale pomyśl sam, po co Kirdanowi nowe mury? Szare Przystanie od nie wiadomo ilu lat są niezdobyte! Nawet nikt nigdy ich nie szturmował! Dlaczego więc ni z tego, ni z owego Kirdan wznosi nowe umocnienia? Jasne jak słońce, że on też jest czymś zaniepokojony, skoro się do tego zabrał! - Masz rację! - krzyknął Torin, uderzając się po bokach. - Że też to od razu do mnie nie dotarło! Klnę się na brodę Durina, świat jeszcze nie widział takiego głupiego krasnoluda! Milczeli, patrząc na siebie. Kirdan Szkutnik! Ostatni Władca - elf Śródziemia! Ostatni z pozostałych członków Rady Mędrców. Były posiadacz Pierścienia Ognia, podarowanego mu przez Gandalfa. Niezwyciężony, potężny Kirdan. I on się czegoś obawia! Czyżby niebezpieczeństwo było aż tak wielkie? A jeśli tak, to czyż schowa się przed nim za murami? Hobbit i krasnolud stali przy gasnącym kominku. Za oknami niosła swoje wody do Wielkiego Morza szeroka i spokojna Brandywina. Hobbiton pogrążony był we śnie... Folko rozejrzał się. Znajome przedmioty, znajomy pokój... To nieznośne! Co robić? Chciałoby się natychmiast wyciągnąć miecz, ruszyć na spotkanie owej bezpostaciowej, pozbawionej oblicza groźby, stanąć z nią oko w oko, walczyć... Ale kiedy, gdzie, z kim?! Rozgorączkowany, wysunął głowę przez okno, chciwie wdychając chłodny nocny wiatr. Obok niego stał krasnolud. Gdzieś za rzeką, w Spichlerzach, zapiał pierwszy kogut. Folko przetarł klejące się powieki. Jego wzrok padł na pozostawiony pośrodku pokoju kuferek. Podszedł doń, przyklęknął. Głucho szczęknął zamek. - Torinie, co możemy zrobić, jeśli rzeczywiście... ktoś się porusza pod ziemią? - Hobbit wyjął z kufra grubaśne tomisko - kopię Czerwonej Księgi, również oprawioną w czerwoną skórę. Krasnolud natychmiast chwycił ją obu rękami. - Wiele można zrobić, tak sądzę - rzekł Torin, nie wypuszczając księgi. - Przede wszystkim trzeba spowodować, żeby uwierzyły w to krasnoludy Śródziemia. Potem należałoby prosić o pomoc Króla. Jest potężny i odważny, nie odmówi zatem pomocy... jeśli tylko będziemy mogli mu wszystko wyjaśnić. Ale najpierw musimy sami wiele rzeczy sprawdzić. - A jeśli ci spod ziemi niczego od nas nie chcą? Żyją tam sobie, drążą jakiś tunel... - Skąd mogę wiedzieć? Może tak właśnie jest... Może tam nikogo nie ma, a krasnoludom z Morii rzeczywiście strach zamącił wzrok i w uszach się rozdzwoniło... Cokolwiek by sądzić, i tak ktoś powinien się tam przejść. Folko smutno przytaknął. Krasnolud odejdzie... Przeczyta Księgę i odejdzie. Będzie przemierzał w nocy gościńce, zatrzymywał się w oberżach, spał gdzie popadnie... Zobaczy obce kraje, pokona nieznane rzeki. Ech... Hobbit przysiadł na łóżku i popatrzył przez ramię na krasnoluda. Marszcząc czoło i z wysiłku poruszając wargami, Torin dosłownie pochłaniał każde słowo. Czytał pierwsze strony Księgi, mówiące o słynnej rozmowie szacownego hobbita imieniem Bilbo Baggins z czarodziejem Gandalfem, którą prowadzili pewnego słonecznego poranka przed drzwiami domu hobbita... Folko wpatrywał się w znajome strony, ale wkrótce mocno zasnął. 2 POSZUKIWANIA KUCA Rankiem w zamknięte na zasuwę drzwi ktoś mocno i gwałtownie zastukał. Na korytarzu rozległ się donośny bas: - Folko, draniu! Dlaczego się zamknąłeś? Prawdziwy Brandybuck niczego nie ukrywa przed swoimi starszymi! Słyszysz, leniu? Otwieraj natychmiast! Młody hobbit, wyrwany ze snu, aż podskoczył na łóżku. Rozbudzony, najpierw wpatrywał się w drgające pod ciosami pięści drzwi, potem skulił się jak skazaniec, wciągnął głowę w ramiona i, szurając stopami, powlókł się otworzyć. Natychmiast w progu pojawił się krzepki leciwy hobbit z pomarszczoną, okrągłą twarzą. Pod krzaczastymi brwiami kryły się małe oczka nieokreślonej barwy. - Aha! - warknął, wsuwając dłonie za pas i szeroko rozwodząc łokcie na boki. - Wpadłeś, łobuzie! Kto uprowadził kuca w nocy i nie zwrócił go, co? Pytam się ciebie, niegodziwcze! Grube czerwone palce mocno wczepiły się w ucho Folka i zaczęły bezlitośnie je wykręcać. Ten zbladł i skręcił się z bólu, ale nie wydał z siebie dźwięku. - Gdzie kuc, łotrze? Gdzie kuc, darmozjadzie? Pytam się ciebie! Prawdziwi Brandybuckowie powinni w nieustającym trudzie pomnażać otrzymaną od przodków własność, a nie trwonić ją, jak hobbitońska hołota! Ja w twoim wieku owce pasałem, pracowałem od świtu do świtu. A ty? Czym się zajmujesz? Tracisz kuca! Wspaniałego kuca, jakiego teraz za żadne pieniądze nie zdobędziesz! Nawet Tukowie takiego nie mieli! Na dodatek, zamiast go szukać, chrapiesz sobie tutaj! Krasnolud zdecydowanie postąpił do przodu, jego mocne palce niczym stalowy uchwyt zacisnęły się na pulchnej ręce wujaszka Paladyna. - Proszę o wybaczenie, czcigodny - wycedził przez zęby Torin. - Proszę zostawić Folka w spokoju, nie jest niczemu winien. Jego kuca ja wystraszyłem, kiedy zetknęliśmy się twarzą w twarz na nocnym szlaku. Pokryję wszystkie straty. - A ja się ciebie, kochaneczku, w ogóle o nic nie pytam - wysyczał wujaszek, bezskutecznie usiłując uwolnić się z żelaznego chwytu krasnoluda. - Kim jesteś? A ten niegodziwiec oberwie na dodatek za to, że przyprowadza jakichś włóczęgów! Krasnolud spurpurowiał. - Nie jestem włóczęgą. Nazywam się Torin, syn Dartha, jestem krasnoludem z Gór Księżycowych. Puść go! - ryknął, chwyciwszy wolną ręką wujaszka za kołnierz i lekko nim potrząsnął. Ten nagle cieniutko pisnął i rozluźnił chwyt. Folko odskoczył w bok, przyciskając dłoń do purpurowego ucha. Torin powiedział pojednawczo: - Może jakoś się dogadamy? Poznałeś moje imię. A ciebie, czcigodny, jak zwą? Twarz wujaszka miała barwę dojrzałego pomidora; odzyskał pewność siebie i basowy ton głosu zabrzmiał agresywnie: - Nazywam się Paladyn, syn Swiora; jestem głową rodu Brandybucków
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Najpierw bez wzajemności, a potem z wzajemnością...
- Za każdym razem, gdy Cymmerianin spotykał grupę, ogromny samiec patrzył na niego groźnie spod ciężkich brwi, dopóki jego rodzina nie zniknęła w krzakach, a potem odwracał się i...
- I nie zauważony przez nikogo zeskoczył z ławki i wywędrował z przedziału najpierw na platformę wagonu (bo drzwi były otwarte), a potem z wagonu na peron...
- Potem bardzo wymownie i z wielkim przejęciem się ostrzegał swoje owieczki, aby jako prostaczkowie, ubodzy niby owi ptakowie niebiescy, a zatem mili Bogu, nie słuchali...
- " 72 Swoje reakcje na silny stres spowodowany stopniową utratą wzroku, walkę najpierw o wzrok, a potem o powrót do normalnego, czynnego życia opisała Tomi Keitlen w...
- Zauważył ją tylko w przelocie, potem biegł dalej i spotkał jakąś starszą kobietę w okularach, ona chyba mieszkała gdzieś tu w pobliżu, bo niosła piwo w dzbanku...
- Z południa potem oba bracia na konie siedli dwór swój stary żegnając oczyma i rozpłakane sługi, co się w podwórce zwlekły zawodząc a jęcząc...
- Lecz potem wdał się w językoznawstwo jak w niebezpieczną aferą miłosną, więc począł zmagać się z panującymi aktualnie modami strukturalizmu i zasmakował, jakkolwiek opornie,...
- Gdy jednak na rzece ukazał się kolejny, najokazalszy z dotąd płynących pni, gdy wdarł się w prześwit, zaklinował gałęziami, a potem obrócił i posypały się drzazgi, byliśmy...
- Potem ja wykorzystywałem ją jako słuchaczkę moich rozważań o ektogenezie, heterogenii oraz niechybnym wyłonieniu się nowej klasy społecznej - wyzyskiwanych matek...