Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Na progu stał służący Mateusz. Jeszcze w sile wieku, bo na oko sądząc nie miał więcej jak lat pięćdziesiąt, szczupły, trzymał się nieco pochyło. Miał gładko wygolone, zapadłe policzki, usta o grubych wargach wygięte w gorzki grymas i czub ciemnych włosów na szczycie wygolonej czaszki. Wielkie, czarne oczy spoglądały z wyrazem stałego zdziwienia, jakby wszystko, co dostrzegały, było nieoczekiwane i zaskakujące. Tylko w rzadkich momentach, co pan Jawleński zdołał już zauważyć, błyskały w nich iskry utajonego ognia. — Witam. — Głos miał niski, o nieco chropawym, ale przyjemnym brzmieniu. — Bogu niech będą dzięki, że szczęśliwie doprowadził wielmożnego pana do naszego progu... — Czy zastałem pana Rybienkę? Służący skinął głową. — Owszem, jest u siebie. Zaraz go powiadomię. Rozmawiali w obszernej sieni, skąd prowadziło troje drzwi. Na wprost do wielkiej jadalni, na prawo do pokoi zajmowanych przez rezydenta, na lewo do komnaty bawialnej, za którą leżały izby sypialne. Po drugiej stronie domu, za pokojem Rybienki, znajdował się korytarz, przy nim pomieszczenia służbowe i kuchnie, jak również schody prowadzące do piwnic i na poddasze, gdzie także były izby mieszkalne zapewne dla służby. Po chwili wrócił służący. cv 372 cv — „Wejdź, panie, używać owocu dróg swoich..." Pan Jawleński byłby może zdziwiony tymi słowami, gdyby nie słyszał już upr2ednio w ustach Mateusza cytatów z psalmów i przypowieści Salomonowych, którymi ten zwykł się posługiwać. Stary idąc przodem otworzył drzwi przed gościem, po czym wsunął się za nim do komnaty. Był to zapewne pokój pracy pana Bybienki, jeśli pracą można było nazwać rozglądanie się za muchami ze skórzaną klapką przymocowaną do krótkiej pałeczki. Pan Rybienko nie był mężem wysokim, ale czego nie dostawało we wzroście, natura nie poskąpiła w objętości. Wystający brzuch opinał żupan przewiązany na biodrach szerokim, już nieco wytartym pasem. Na nogach nosił tureckie pantofle z zakręconymi noskami, a na głowie żydowską myckę, łącząc w ten sposób elementy stroju kilku narodów. Pełne czerwone policzki dzielił duży, mięsisty nos zwisający ponad rzadkimi wąsami i spiczastą, siwą bródką. Ledwie widoczne oczy błyszczały przebiegle pomiędzy grubymi, nawisłymi powiekami. Uśmiech, który pojawił się na jego ustach na widok gościa, był radosny i nieomal pełen zachwytu. — Witam wielmożnego pana! Czołem! Czołem! — zawołał i ruszył ku Jawleńskiemu. Po drodze jednak wzrok jego biegał na strony w poszukiwaniu kolejnej ofiary dla swojej packi. Przerzucił ją ostatecznie do lewej ręki, a pulchne palce prawej wyciągnął ku przybyszowi. Ujął dłoń wręcz łapczywym' gestem i kilkakrotnie nią potrząsnął. — Cieszę się, że w zdrowiu pana widzę! Kiedyż zjadą tu owi Żegoniowie, którym mój dobrego serca kuzyn lekką rączką kwaterę tu odpuścił? Rychło będę mógł zaofiarować im swoje usługi? — Wkrótce waćpan ich ujrzysz. — Jawleński nie przejął się zbytnio dwuznacznością tego zainteresowania. — Ja natomiast już dzisiaj zajmę swoją izbę. Rzeczy z oberży wnet mi tu przyniosą. — Tak? Już dzisiaj? Tak od razu! Alem mocnom rad, będzie przynajmniej do kogo gębę otworzyć, jako że ten niedojda psalmami jeno gada, i to bez żadnego sensu! Packa znów znalazła się w prawej dłoni, gwizdnęła koło ucha Jawleńskiego i piasnęła o blat zawalonego papierami stołu. Z kolei pan Rybienko obrócił się do służącego. — Czego tu sterczysz, sługusie? Wzywałem cię? Mateusz skłonił głowę z westchnieniem. — ,,Złośnik z hardości prześladuje ubogiego; niechże będą uchwyceni w chytrych zamysłach, które zamyślają..." Kucharka pyta wielmożnego pana, czy będziecie jeść kwaśne mleko na wieczerzę? A cóż innego może mi dać? Jak myślisz, gamoniu?! — nieomal wrzasnął poczerwieniały na twarzy gospodarz. — Albo to na oo 373 cv> dukatach sypiam? Wynoś się wreszcie, niech na twoją gębę dłużej nie patrzę, bo i tej nędznej strawy przełknąć nie zdołam! Mateusz spojrzał na pryncypała nieco zdziwiony, wzruszył ramionami i mruknął: — „Panie Boże mój! W tobie ufam, wybawże mnie od wszystkich prześladowców moich..." Ruszył do drzwi szurając nogami, jakby uniesienie stóp było ponad jego siły. — Chwileczkę, Mateuszu — zatrzymał go Jawleński' — skoro już tu acan jesteś, proszę, przywołaj kucharkę. Myślę, że pan Ry-bienko w swojej uprzejmości zezwoli, aby gotowała i dla mnie do czasu, aż nie nadjedzie mój chlebodawca. Oczywiście za jej usługi zapłacę osobno i godziwie. Służący zerknął pytająco na swego pana. Ten zaś zawołał: — Ależ to oczywiste! — Tłuste policzki rozciągnął szeroki uśmiech. — Prosiłbym miłego gościa do mego stołu, ale zbyt on ubogi, by zadowolić najskromniejsze wymagania. Kiedy służący opuścił komnatę, gospodarz wskazał wreszcie swemu gościowi krzesło wybite skórą, ale już mocno wytartą. — Siadajże waćpan. Nasze nogi już niemłode, wymagają spoczynku. Packa znów świsnęła i walnęła z trzaskiem o oparcie mebla. Sam pan Rybienko ulokował swoją okrągłą figurę w fotelu i mówił dalej: — Zgodnie ze zleceniem waćpana były tu kobiety. Pomyły okna i podłogi, ściany, a także meble z kurzów i pajęczyn powy-cierały. Jawleński przysiadł na brzegu krzesła: — Dzięki waćpanu, że moją prośbę spełnił. Ze swej strony jestem upoważniony do oświadczenia, że pan Żegoń ma zamiar osobno go wynagrodzić za kłopoty, jakie być może sobą sprawi. Wprawdzie umowa tego nie przewiduje, ale mój pryncypał ma ludzkie serce i rękę szczodrą. — Co waść mówisz? — rzekł z zainteresowaniem Rybienko. — Rad to słyszę, bo chuda kiesa u mnie, a i ścieśnić się mocno musiałem, by uczynić zadość woli małżonka mojej krewnej. A twardy to człek i co postanowi, muszę spełniać. — Westchnął, ale przelotny błysk złości mignął mu w szparkach powiek. — Tak mocno przecież waszmość się nie ściskałeś — zauważył nieco chłodnym tonem Jawleński