Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Ciężarówka ruszyła i po minucie zobaczyli "Harleya". "Harley" stał w poprzek szosy, obaj policjanci stali obok i gestami nakazywali zjechać na pobocze. Mokrzak zahamował, zgasił silnik, i wysuwając się z szoferki powiedział: - Proszę zabrać motocykl, panowie zagrodziliście drogę. - Zjechać na pobocze! - rozkazał policjant o niezadowolonej twarzy. - I okazać dokumenty. - Jadę na komendę policji - powiedział mokrzak. - Być może tam sobie porozmawiamy? Policjant nieco się stropił i wymruczał coś w rodzaju "znamy was". Mokrzak spokojnie czekał. - Dobrze - powiedział wreszcie policjant. - Tylko ja poprowadzę samochód, a tamten niech się przesiądzie do motocykla. - Proszę bardzo - zgodził się mokrzak. - Ale jeśli można, motocyklem pojadę ja. - Jeszcze lepiej - mruknął policjant o niezadowolonej twarzy i nieomal się rozjaśnił. - Niech pan wysiada. Zamienili się miejscami. Policjant złowieszczo zezując na Wiktora zaczai się kręcić i wiercić na siedzeniu poprawiając płaszcz, a Wiktor zezując na policjanta patrzył jak mokrzak, podobny z tyłu do wielkiej , chudej małpy, garbiąc się jeszcze bardziej i człapiąc idzie w stronę motocykla i usadawia się w przyczepie. Deszcz znowu lunął jak z cebra i policjant włączył wycieraczki. Kawalkada ruszyła. Chciałbym wiedzieć, czym to wszystko się skończy, z niejaką niewygodą psychiczną pomyślał Wiktor. Niewyraźną nadzieję budził zamiar mokrzaka pojawienia się na policji. Jakieś rozwydrzone są te dzisiejsze mokrzaki... Ale grzywnę w każdym wypadku ze mnie zedrą, tego nie uniknę. Nie ma takiej policji, która nie zedrze z człowieka grzywny, jeżeli tylko ma okazję... A tam, olewam ich, tak czy inaczej będę musiał zwijać żagle. Wszystko będzie dobrze. W ostateczności chociażby jest mi lżej na duszy... Wyciągnął paczkę papierosów i poczęstował policjanta. Policjant chrząknął z oburzeniem, ale papierosa wziął. Zapalniczka mu się popsuła, więc musiał chrząknąć po raz wtóry, kiedy Wiktor podał mu ogień. Właściwie można go było zrozumieć, tego niemłodego, gdzieś tak czterdziestopięcioletniego człowieka, który ciągle jeszcze był młodszym policjantem, prawdopodobnie byłego kolaboranta, sadzał nie tych co trzeba, i nie tym co trzeba właził w dupę, zresztą, skąd taki może się znać na cudzych dupach - która właściwa, a któjra nie... Policjant palił papierosa i minę miał już mniej niezadowoloną. Ech, gdybym miał przy sobie flaszkę, pomyślał Wiktor. Dałbym mu golnąć, opowiedziałbym kilka irlandzkich kawałów, naurągałbym władzy, co to wyłącznie swoich protegowanych awansuje, studentom bym naubliżał i kto wie, może facet by się rozchmurzył. - Ależ leje, coś niebywałego - powiedział Wiktor. Policjant chrząknął w miarę neutralnie, bez złości. - Przecież jaki tu kiedyś był klimat - ciągnął Wiktor - i w tym momencie go olśniło. - A zauważył pan? U nich tam w leprozorium deszcz nie pada, a kiedy tylko podjeżdża się do miasta, od razu ulewa. - Szkoda słów - powiedział policjant. - Oni się tam w leprozorium nieźle urządzili. Kontakt był coraz lepszy. Porozmawiali o pogodzie - jaka kiedyś była i jaka się, do wszystkich diabłów, zrobiła. Odkopali wspólnych znajomych w mieście. Pogadali o życiu w stolicy, o mini - spódniczkach, o trądzie homoseksualizmu, o importowanej brandy i o narkotykach z przemytu. Naturalnie zgodzili się, że nie ma teraz prawdziwego porządku - nie to co przed wojną i zaraz po wojnie. Że policjant ma pieskie życie, chociaż piszą w gazetach: szlachetni i surowi stróże porządku, niezastąpione koło napędowe państwowego mechanizmu. A tymczasem znowu podwyższyli wiek emerytalny, za to obniżyli emerytury, za zranienie przy pełnieniu obowiązków służbowych dają grosze, i do tego odebrali teraz broń - komu w takich warunkach chce się wyłazić ze skóry... Słowem powstała taka sytuacja, że gdyby jeszcze parę dobrych łyków to policjant powiedziałby "Dobra chłopie, Bóg z tobą, ja ciebie nie widziałem i ty mnie nie widziałeś". Jednakże paru łyków nie było, a chwila dla wręczenia stosownego banknotu nie dojrzała, tak że kiedy ciężarówka podjechała pod komendę, policjant znowu sponurzał i sucho przykazał Wiktorowi iść za sobą i to szybko. Mokrzak odmówił udzielenia wyjaśnień dyżurnemu oficerowi i zażądał, aby niezwłocznie zaprowadzono ich do komendanta. Dyżurny odpowiedział, że proszę bardzo, naczelnik z pewnością osobiście pana przyjmie, co zaś dotyczy tego tu pana, to jest on oskarżony o uprowadzenie samochodu, więc do naczelnika iść nie ma po co, natomiast należy go przesłuchać i sporządzić odpowiedni protokół. Nie, twardo i spokojnie powiedział mokrzak, nic z tych rzeczy, pan Baniew nie będzie musiał odpowiadać na żadne pytania, i żadnych protokółów pan Baniew nie będzie podpisywał, ponieważ istnieją w tej sprawie okoliczności dotyczące wyłącznie pana policmajstra. Dyżurny, któremu było dokładnie wszystko jedno, wzruszył ramionami i poszedł zameldować. W czasie, kiedy meldował, zjawił się kierowca w roboczym kombinezonie, który o niczym nie wiedział i był na niezłej bani, więc z miejsca zaczął krzyczeć o sprawiedliwości, niewinności i innych okropnych rzeczach