Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Staram się, jak mogę, obudzić matkę, ale na wszelki wypadek uciekam się do środków, których nie można uznać za celowy atak na fortecę jej snu. Bo jak długo nie chce wrócić do przytomności, tak długo nie może dostrzec, że jestem, tak długo więc nie istnieję. Kiedy tak stoję i przyglądam się, jak śpi, czuję, że za mną świat się rozstępuje, jakby otwierała się przepaść. Wiem, że nie mogę się cofnąć od łóżka nawet o cal, w przeciwnym razie runę w dół. Jeśli starcza mi odwagi, wyciągam dłoń i delikatnie dotykam gładkiej, połyskliwej powierzchni czarnej maski. Wygląda niestosownie, niemal perwersyjnie, otoczona czarną koronkową falbanką, jak bielizna, którą matka wkładała na randkę. Od kilku godzin, odkąd nie śpię, słyszę ptaki; ich krzyki brzmią przenikliwie, bezlitośnie. Jeśli uda mi się ją zbudzić, nie odzywa się. Chodzi sztywno tam i z powrotem po pokoju, jakby była wściekła, patrzy dziko, a na jej twarzy maluje się wyraz zdziwienia. Robię się jeszcze mniejsza, wycofuję do kąta przy drzwiach, często jednak zdaje się wcale mnie tam nie dostrzegać. Z paczki pozostawionej na sekretarzyku wyciąga papierosa i staje przed francuskimi drzwiami, które wychodzą na ogród. Paląc, patrzy gdzieś w dal, odwrócona do mnie plecami. Światło przenika przez szkło i sprawia, że jej sylwetka rysuje się wyraźnie pod cienką, białą koszulą. Dym unosi się z jej ust, dłoni. Unosi się powoli, wije, kołysze niczym melodia grana na flecie przez zaklinacza węży. Kiedy wreszcie na mnie patrzy, jej oczy przypominają dwa puste zwierciadła. Nie mogę odnaleźć w nich siebie. Chociaż spotyka się z innymi mężczyznami, a nawet przyjmuje od nich pierścionki zaręczynowe, nadal kocha się romantycznie w moim ojcu, acz na odległość. Tak intensywnie koncentruje wzrok na tym nieobecnym, niewidzialnym mężczyźnie, że mnie, dziecku, wydaje się, że rzeczywiście widuję go w domu dziadków. Przyjrzawszy się dokładnie maleńkim figurkom w ciemnym garniturze, zwykle o zmroku dostrzegam widmo podobnego mężczyzny, które stoi w cieniach salonu albo sunie korytarzem w stronę sypialni. – Jak on wygląda? – pyta przyjaciółka rodziny, kobieta, która miewa przebłyski jasnowidzenia i której okulary kołyszą się na łańcuszku z błękitnymi szklanymi paciorkami, gdy się nade mną pochyla. – Powiedz mi – mówi, zachęcona do działania doniesieniem babki, że widziałam ducha. – Nie ma twarzy – szepczę. – Anioł stróż! – woła na to. – W garniturze? – dziwi się babka. – Anioły z pewnością nie noszą garniturów! Przeraża mnie ten duch. Nie mówi, nie gestykuluje. Nigdy za mną nie podąża, kiedy wybiegam z ciemnych pokoi, w których go niby widuję. Ale prowokuje mnie milczeniem, sposobem, w jaki zdaje się na mnie patrzeć. Dorastam w obawie przed mrokiem. W nocy potrzebne mi światło, filiżanka ovaltine, śpiew dziadka, ustawicznie powtarzane magiczne „K-K-K-Katie” i talizman składający się z jedenastu pluszowych miśków rozwieszonych na ścianie przy moim łóżku. Mimo wszystko budzę się z krzykiem. Może rzeczywiście ojciec przebywa tu duchem: przebywa w naszym domu, czeka, spaceruje sobie w salonie między stołami i krzesłami, których nigdy nie używamy. Czuję jego obecność. Jego druga żona powie mi po latach, że wzięła za męża człowieka, który ciągle ogląda się przez ramię na moją matkę i na mnie. – Kiedy wyszłam za twojego ojca – oświadczy – od razu wiedziałam, że on zawsze będzie w niej zakochany. Że twoja matka jest nieodłączną cząstką osoby, w której się zakochałam. „Człowiek w służbie Boga”. Tak ktoś określa mojego ojca. Nie pamiętam kto. Na pewno nie moja matka. Jestem dzieckiem, dla którego słowa te znaczą tyle, że ojciec ma pewne nadzwyczajne, magiczne właściwości i że jest dobry, lepszy od innych ludzi. Śle długie listy do matki. Czasem, złożone wewnątrz, są liściki do mnie. Ojciec opisuje w nich swoją pracę duchownego. Zabiera grupę młodych chrześcijan do slumsów, gdzie pomagają urządzać mieszkania. Malują ściany na biało, przynoszą koce, jedzenie i zabawki dzieciom, które ich nie mają. Ojciec twierdzi, że ja prawdopodobnie mam wszystko, czego dziecko może pragnąć. Wyraża nadzieję, że zdarzy się okazja, abym mogła poznać biednych ludzi, bo jakże w przeciwnym razie miałabym się nauczyć wdzięczności? List, napisany dwa dni po moich piątych urodzinach, zawiera pytanie, czy dobrze się bawiłam. Czy było przyjęcie? Tamtego dnia ojciec przebywał w domu ludzi, którzy nie mają dość pieniędzy, aby świętować urodziny. Spotkał tam chłopca o wyglądzie aniołka, bardzo inteligentnego, który jednak miał zeza. Ojciec próbuje się dowiedzieć, co można zrobić, aby skorygować tę wadę. Zawstydzona, że nie cierpię mężnie w slumsach i że widzę wszystko zupełnie normalnie, eksperymentalnie zaczynam zezować. – To ci już tak zostanie, jeśli nie przestaniesz – ostrzega mnie babka. Dodaje, że jeżeli gwałtownie zmieni się kierunek wiatru, kiedy będę to robiła, zez zostanie mi na zawsze, a wtedy równie dobrze mogłabym oślepnąć. Święto Dziękczynienia przychodzi nam spędzić w budujący sposób