Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Ich głównym punktem oparcia było to, że sprawę strzelaniny badała równolegle połączona grupa detektywów z biura sędziego okręgowego i szeryfa. — Musimy zatem zająć się wyjaśnieniem —zareagował w końcu Andersen — co, do cholery, wydarzyło się tam z Branchem i Farberem. —A to znaczy — spojrzał uważnie na Sheffielda i Malingera że będzie lepiej, jeśli nasze laboratorium jak najszybciej dostarczy nam mnóstwa naukowych odpowiedzi. — Najwięcej może nam dać autopsja — powiedział Sheffield. Franklin zaplanował ją bardzo wcześnie. Pierwsza odbędzie się o dziewiątej. — Spojrzał na zegarek, by upewnić się, że ma jeszcze dużo czasu. — Czy jeszcze ktoś tam pojedzie? — Nie ja odrzekł O’Rorke wkłuwając się w półsurową kiełbaskę, którą Sheffield mądrze postanowił zostawić nie tkniętą na talerzu. Nie lubię tych rzeczy. — Wsadził kawałek wątpliwie wyglądającego mięsa do ust.— To źle wpływa na mój żołądek. Minus 7 dni Sobota rano Godzina 8.58 Sheffield siedział na wyściełanym krześle w biurze laboratorium, z łokciami wspartymi o blat biurka. Jego dłonie podtrzymywały cicho szumiącą słuchawkę telefonu i głowę, która nie stała się ani odrobinę lżejsza, mimo otrzymanego od Andersena prezentu w postaci dziesięciu godzin nieprzerwanego snu. Usadowiwszy się wygodnie, czekał cierpliwie, aż sekretarka okręgowego laboratorium kryminalistyki znajdzie wędrującego gdzieś specjalistę i przełączy rozmowę na jego aparat. W rzeczywistości oferta Andersena w formie snu nie była podarunkiem. Po ponad dwudziestu godzinach pracy bez wypoczynku — w tym po dziewięciu wyczerpujących godzinach autopsji — detektywi i ludzie z laboratorium znowu byli na nogach. Nie potykali się, nie drzemali ani nie wykazywali żadnych innych zewnętrznych objawów kojarzonych zazwyczaj ze zmęczeniem. Te symptomy nie pojawią się jeszcze przez cztery do sześciu godzin. Andersen po prostu pojął, że jego ludzie przestali dostrzegać ważne, choć jeszcze podważalne elementy śledztwa, które nadal gromadzono. Wymagały one dalszej analizy i oceny. Zmęczenie było raczej umysłowe niż fizyczne, więc sygnały ostrzegawcze nie były widoczne. Jeden z takich przypadków Andersen zauważył, gdy przesłuchiwał nagranie wypowiedzi pewnego świadka. Sam komentarz nie był znaczący, lecz detektyw powinien był od razu zadać kilka dodatkowych pytań, by sprawdzić, czy gdzieś w tle nie ma czegoś godnego szerszego omówienia. Nie uczynił tego, więc Andersen wysłał go, by jeszcze raz skontaktować się z tym świadkiem, nie mając nawet nikłej nadziei, że ta osoba nadal będzie miała chęć do współpracy. I rzeczywiście — nie miała. Było kilka podobnych przypadków, każdy sam w sobie właściwie nieistotny, ale razem tworzyły powiększający się wzór niechlujstwa, co ostatecznie mogło doprowadzić do przeoczenia informacji naprawdę ważnych. Niepokój Andersena wynikał z przewidywania, iż słabnąca uwaga jego detektywów może doprowadzić do śmierci kolejnego policjanta, jeżeli natkną się na jakiegoś innego podejrzanego wmieszanego w strzelaninę. W ten sposób każdy, również Andersen, otrzymał dziesięć godzin obowiązkowego snu, podczas gdy grupa wypoczętych ludzi zajmowała się dalszym zbieraniem śladów. Jedenaście godzin później, o ósmej w sobotni poranek, każdy członek pierwotnie zorganizowanej grupy śledczej z wyjątkiem Meiko, która znajdowała się jeszcze pod troskliwą opieką neurologa znowu siedział przy swym biurku, kartkując, czytając i organizując luźne fragmenty raportów, starając się dogonić postępy grupy pomocniczej. Zadźwięczał telefon i jeden z pracujących specjalistów podniósł słuchawkę. — Cześć, Brian — ziewnął głos. — Co nowego? — Pomyślałem, że może jeden z was przez przypadek podprowadził i załatwił jeden z kompletów moich próbek — ten, który wzięliśmy w nocy podczas autopsji. — Nie przez przypadek. —Detektyw uśmiechnął się. — Forsa gotówką. Poczciwy stary Franklin najwyraźniej rozpalił ogień pod fotelem szefa. Joe i ja otrzymaliśmy rozkaz zajęcia się tym po godzinach. Skończyliśmy kilka godzin temu i mógłbym dodać, że ze znacznym uszczerbkiem dla mojego życia seksualnego. — Współczuję. Masz gotowy odczyt? — Na biurku. Mogę? Sheffield wziął do ręki pióro i zaczął szybko pisać, podczas gdy specjalista z okręgu Orange odczytywał raport. Zapełnił notatkami pół strony, a potem reagując na nieoczekiwany zestaw liczb powiedział ,,Co?" i poprosił o powtórzenie. — Sprawdzałem dwa razy — powiedział jego kolega. — Franklin już tu był i prosił o podwójne sprawdzenie. — Czy istniała możliwość przypadkowej zamiany? — Tak jak nienawidzę się chwalić, powiem, że nie było najmniejszych szans. Robiliśmy to zupełnie oddzielnie. Wszystko znakomicie się sprawdziło. Skontrolowałem również ślady na rurkach z próbkami. Wszystko pasuje, linia w linię. — Zbadaliście tylko jedną? W każdej rurce znajdowały się dwa waciki z pobranymi resztkami śladów. Zazwyczaj były trzymane razem podczas pocierania o dłoń podejrzanego i w ten sposób otrzymywano dwa komplety próbek: dla oskarżyciela i obrony. — Jasne. Chcesz sprawdzić drugi raz? — Nie — zdecydował Sheffield szybko myśląc. — Trzymaj się ich. Wygląda na to, że wszystko się gmatwa. Tak, podobnie wyraził się o tym Franklin. Sheffield zaczął zadawać kolejne pytania, gdy do biura wpadł Hernandez. — Rusz tyłek, compadre — powiedział Hernandez, energicznie machając kciukiem. — Szef chce, żebyśmy jak najszybciej stawili się w sali konferencyjnej