Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

A do takiego życia nie byłam jeszcze przyzwyczajona i on też pamiętał mnie inną. Od czasu jego nowej ucieczki poza urzędową wiadomością żadnej innej wiadomości nie miałam. Niepokoiło to mnie i gryzło, i moją kobiecą i matczyną ambicję drażniło. Tamten wychowawca obiecał mi o Januszku pisać, ale jak do tej pory nie sięgnął po pióro. Być może też, że syn mój otrzymał już przydział do nowego opiekuna, a może to dzisiejsza młodzież taka już jest, że obiecane słowo nic dla nich nie znaczy, a używa go się tylko dlatego, że trze- ba w towarzystwie coś mówić. Zaczęłam więc żałować tamtych moich słów, choć przecież od razu widać było, że nie były prawdą. Żadna matka nie zapomni swojego dziecka, chociażby z niego był najgorszy wyrodek. Myślałam więc znów pojechać, zobaczyć, co się z nim dzieje. Może i on odwoła te słowa, które do mnie powiedział? Nie mogłam bowiem na sto procent uwierzyć, że tak my- ślał. 105 Jednej rzeczy nie brałam tu całkowicie pod uwagę. Choroby. Żylaki miałam coraz więk- sze, a opuchlizna na łydkach i koło kostek wcale do końca nie chciała ustąpić. Mały palec u lewej nogi dalej mnie swędział, nocami piekł i był czerwony. Wredny jad muszą mieć czasem leśne stworzenia. Tak dużo lat minęło, zanim ten jad zaczął działać wywołując chorobę orga- nizmu. Ale na razie od zwolnień się wstrzymywałam, o chorobie starałam się nie pamiętać. A na stołówce robota ciągle stojąc, w wilgoci i przy dużym gorącu bijącym od kotłów. Kotły jak i sam piec kuchenny ciągle opalane były węglem, chociaż mówiono już, że zastąpi się je opalaniem gazowym albo elektrycznym. Najważniejsza jednak dla mnie była chęć ujrzenia syna. Ale jak tu mówić o wyjeździe, jak myśleć o rozmowie z nim, kiedy cała stopa od lewej nogi znów spuchła mi okropnie. Faktem jest, że z tydzień przed tym zjawiskiem potknęłam się silnie o uliczny kamień. Palec od razu mi zasiniał, więc i jad otrzymał dobre warunki do życia. Nie obejrzałam się, kiedy w ślad za palcem i stopą napuchła mi cała noga. Poszłam do lekarza, pokazałam przyczynę mojego bó- lu. A lekarz od razu na mnie, od razu krzyk podnosi, dlaczego mu wcześniej o tym nie powie- działam i czemu dopiero teraz do niego przychodzę, kiedy fakt potknięcia miał swoje miejsce kilka dni temu. – A mało to razy się potknęłam – odrzekłam – obijając sobie nie tylko nogi, ale boki i rę- ce? Z byle gównem, panie doktorze, przychodzić to nie dla mnie. Względem zaś tego, że mnie jaszczurka ugryzła i jaszczurczy jad miałam w sobie, to zapomniałam powiedzieć, bo- wiem jad długo mi się w nodze nie odzywał i raczej był spokojny. – Co też pani gada? – krzyknął lekarz. – Jaki jad? Od kiedy to jaszczurki mają zęby i gry- zą? – Pan doktor – mówię – pewnie nigdy w prawdziwym lesie nie był i leśnej jaszczurki nie widział, takiej, co w czarnych jagodach żyje. – Dobra – krzyknął doktor – nie byłem. I niech będzie, że panią nawet żaba ugryzła. Ale ja tu zakażenie widzę i całkiem nową chorobę w trudno uleczalnym gatunku. Natychmiast szpi- tal. – Nigdzie nie pójdę – powiedziałam stanowczym słowem – mnie szpital jest niepotrzebny. A jeśli już o to się rozchodzi, to mogę umrzeć w domu. Doktor uniósł się z krzesła, oparł się rękami o lekarskie biurko i zaczął krzyczeć: – Na siłę zabiorę! Ludzi każę wezwać albo milicję, żeby tę kobietę zakuła w kajdany. Sio- stro – zawołał do pielęgniarki. – Drzwi proszę zamknąć i niech zaraz karetka podjeżdża i cho- rą zabiera. Ale tu pomylił się doktor. Nie do mnie takie rozkazujące słowa. Więc i ja podnoszę się z krzesła, patrzę, co tu w rękę chwycić, jakim przedmiotem o podłogę walnąć, gdy nagle ciem- no mi się w oczach robi i całe czucie z ciała odpływa. Przytomność mi wraca dopiero w karetce, kiedy już jedziemy, nie wiem, w jakim kierun- ku. Doktor siedzi przy mnie, pulsy mi liczy, spoglądając się na mnie zamyślonym spojrze- niem. Leżę na noszach, nad głową mam biały dach karetki, a pod plecami wyboje i dziury na drodze. W pierwszej chwili chcę zeskoczyć albo przynajmniej usiąść, ale słabość mam taką w całej mojej osobie, że ledwie głowę mogę unieść i nogami trochę poruszać pod kocem. – No i widzi pani – odzywa się doktor – na chorobę mądrego nie ma. Ona najsilniejszych połamie. Biednych i bogatych położy. – Osobiście nic mi nie jest – odzywam się do doktora – osłabienie tylko takie mnie ogar- nęło z powodu wiosennej pogody. – Nie wiem, co tu najpierw podziwiać – powiedział doktor. – Całkowite nieuświadomienie czy ten niczego niebojący się charakter u kobiety? Położyli mnie do szpitalnego łóżka nie pytając o zezwolenie. Och, gdybym znajdowała się przy swoich normalnych siłach, to kto by mnie do czegoś takiego zmusił? Kto by mi nakazał leżeć w takim miejscu, gdzie człowiek nie jest pewien ani dnia, ani godziny? A bo to wiado- 106 mo, czy się stamtąd żywym wyjdzie, czy nogami do przodu na tamten świat, gdzie już nicze- go nie potrzeba? Ja to myślę, że szpital też ma swoje plany. Tylu a tylu uzdrowić, tylu a tylu na cmentarz wyprowadzić. A co zrobić, kiedy ozdrowionych jest za dużo, a umarłych pod koniec miesiąca brakuje? Czy człowiekowi nie podadzą wtedy jakiejś trucizny albo czegoś jeszcze gorszego? Nikt się przecież nie chce wyższym urzędom narażać, jeżeli co innego wy- chodzi, niż plany podają. Wiem o tym dobrze, tyle lat przecież pracuję w zakładzie państwo- wym. Co więc zrobić, żeby chorej na nogę Smoliwąsowej urzędniczka nie podciągnęła pod plan pogrzebowy? W nocy zasnąć nie mogłam. Patrzałam, co się chorym podaje, jakie piją lekarstwa, jakiego koloru i o jakim wyglądzie łykają proszki. Jeżeli ja jakieś inne otrzymam, pomyślałam, to łykać ich nie będę, tylko wyrzucę do ustępu. Siostra pójdzie, a ja proszki w garść i na tym bolejącym kulasie udam się niby za potrzebą. Ale nie na wiele zdała się cała ta kalkulacja. Ledwie jedną noc przespałam, a tu z rana lekarzy tyle, że w szpitalnej sali pomieścić się nie mogą. Zadzierają mi do góry koszulę, obmacują tu, obmacują tam, nie chcąc skromności ani wstydliwości uszanować. Zabieg w trybie natychmiastowym, brzmi wypowiedź tego naj- główniejszego, sala ma być zaraz przygotowana do operacji