Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Nie byli to też konni rycerze zdążający na wojnę. Nie wyglądali również na królewskich posłańców, gdyż nie nosili stosownych strojów, ale Akhoular i tak żywił co do nich pewne podejrzenia... Jego ludzie zabili w ostatnim tygodniu kilku posłańców i usunęli ich ciała z drogi. Możliwe, że królewscy nabrali ostrożności i zaczęli podróżować w przebraniu. Akhoular miał pięć darów wzroku. Nawet z odległości mili widział, że obaj jeźdźcy są skupieni i czymś poruszeni. Młodszy i roślejszy trzymał w dłoni zielony tubus na zwoje. Ten drugi, otyły, był całkiem dobrze uzbrojony. Tak, królewscy posłańcy nabrali rozumu. Wyruszali w drogę ubrani jak zwykli podróżni i z żołnierzem w roli eskorty. Dalekowidzący zagwizdał ku obozowi rozłożonemu pod drzewem. Zaczynało brakować mu ludzi. Przez tydzień stracił trzech zabójców, niemniej przywołał młodzieńca z Bractwa Milczących. - Bessehan, zbliża się dwóch jeźdźców. Jeden niesie wiadomość - powiedział, wskazując w stronę drogi, której stojący na dole zabójca nie mógł widzieć. - Zdążają co koń wyskoczy do Carris. Musisz ich zabić. - Nie dotrą do Carris - obiecał Bessehan, skoczył na konia i naciągnął brunatny kaptur na głową. Jedną ręką sięgnął za siodło, sprawdził, czy łuk jest na miejscu, i pogonił konia w dół zbocza. 6 ZABAWY POMNIEJSZEJ SZLACHTY - Teraz lepiej - powiedział sir Hoswell. Myrrima patrzyła, jak jej strzała wzbija się łukiem w powietrze i uderza w odległą o osiemdziesiąt jardów tarczę. Chybiła wprawdzie o stopę, ale to był już trzeci strzał, w którym lokowała pocisk w obrębie przypiętego do słomianej beli czerwonego płóciennego koła. Słuszny powód do dumy. - Dobrze, moja pani - stwierdził sir Hoswell. - Gdy powtórzysz to dziesięć tysięcy razy, osiągniesz biegłość pozwalającą ci strzelać celnie na taką co najmniej odległość. Z czasem nauczysz się trafiać i w odleglejsze cele, aż w końcu wyrobisz sobie właściwe odruchy i będziesz puszczać strzały, nie myśląc nawet, jak to czynisz. - Ale będę musiała jeszcze poprawić celność - mruknęła Myrrima. Perspektywa oddania dziesięciu tysięcy strzałów nieco ją przeraziła. Już teraz palce i ramiona miała całe obolałe. - Taki strzał nie zatrzymałby Niezwyciężonego. - Ba! - żachnął się sir Hoswell.- Może byś go nie zabiła, ale na pewno wyszedłby z tego starcia eunuchem. Jeśli twoim zamiarem byłoby powstrzymanie go od gwałtu, niezbędną po temu część ciała musiałby składać z kawałków. Myrrima spojrzała na niego z ukosa. Sir Hoswell uśmiechał się szeroko. Był żylastym mężczyzną o bujnych wąsach, rzadkiej brodzie i ciężkich powiekach, przez które kojarzył się z przysypiającym na nagrzanym kamieniu jaszczurem. Uśmiech miałby nawet miły, gdyby nie koszmarnie krzywe zęby. Stał blisko, za blisko. Dla Myrrimy było to dość krępujące. Strzelnicę urządzili sobie w osłoniętej dolince niedaleko od namiotów pomniejszej szlachty Heredonu. Poprzedniego dnia ćwiczyły tu z łukami setki młodych chłopców, dziś jednak było święto. Pięćdziesiąt jardów z każdej strony ciągnęły się ściany lasu i Myrrima mimowolnie czuła się bardzo nie na miejscu. Owszem, znała sir Hoswella prawie od zawsze, bo też był z Bannisferre, jednak w tej chwili z jakiejś przyczyny mu nie ufała. Zrobiło się już późne popołudnie i zaczęła się zastanawiać, czy pora wrócić do zamku. Dęby na wzgórzach tworzyły naturalną zasłonę, która nie pozwalała nikomu dojrzeć, co dzieje się w głębi dolinki. Nikt nie widział, co tu robią, a przecież mężatka nie powinna przebywać nigdy sam na sam z innym mężczyzną. W zasadzie pachniało to skandalem, niemniej skoro Myrrima postanowiła już przygotować się jakoś do nadciągającej wojny, wolała nie zdradzać się z tym przed Borensonem. Gdyby dowiedział się o podobnych zamierzeniach, zapewne przeraziłby się i zabronił ćwiczeń. A przecież potrzebowała nauczyciela. Lord Hoswell był przyjacielem jej ojca i świetnym łucznikiem. Gdy znalazła go tutaj szlifującego formę, zaraz poprosiła o kilka lekcji. Zgodził się i tego samego popołudnia zaczęli. Myrrima odkryła szybko, że dzięki otrzymanemu dwa tygodnie wcześniej od matki darowi rozumu uczy się podstaw łucznictwa o wiele szybciej, niżby się kiedykolwiek spodziewała. - Spróbuj raz jeszcze - zachęcił ją sir Hoswell. - Tym razem napnij łuk silniej. Strzała musi wbić się głęboko w napastnika. Myrrima wyciągnęła strzałę z kołczanu i szybko ją sprawdziła. Jedna z gęsich lotek nie została porządnie przyklejona i opleciona. Dziewczyna zwilżyła ją językiem i przycisnęła kciukiem na miejsce, potem chwyciła strzałę pewnie między palce, nałożyła na cięciwę i napięła łuk jak mogła najsilniej. - Poczekaj - powiedział sir Hoswell. - Musisz pamiętać o właściwiej postawie. Zbliżył się do niej od tyłu i stanął tak blisko, że poczuła ciepło jego ciała i oddech na karku. - Wyprostuj plecy, tułów obróć lekko na bok, o tak... - Wyciągnął rękę i objął jej lewą pierś, poprawiając ustawienie o pół cala