Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Nakręcanie było chyba tak samo głośne jak wybuchy. Tego dźwięku nie zapomnę do końca życia. Od „nakręcania" nie było już odwrotu. Zawsze po nim następowały detonacje; słyszę wybuch, znaczy nie trafili we mnie. (...) Czteropiętrową oficynę naszego domu rozwalił pocisk działa zwanego „gruba berta". Tego też nie zapomnę, to była pierwsza śmierć, jakiej byłem świadkiem. Brat Mamy osunął się dokładnie na mnie. „Wujku, co robisz?" - zapytałem, śmiejąc się wyczekująco, bo myślałem, że chce jakimiś żartami odwrócić moją uwagę od tego, co się dzieje. A on już nie żył. Czy to była „berta"? Pewnie tak, bo nie było akurat słychać samolotów. Ucho rozróżniało wtedy wiele siejących grozę dźwięków. Gdy uciekaliśmy po 10 września z Powiśla do centrum, to pogoda była przepiękna, a dwie kulki świsnęły mi koło ucha w połowie ulicy Książęcej. (...) 510 Pokonanie odległości mniej więcej kilometrowej z Powiśla do placu Trzech Krzyży trwało chyba dobę, pokonaliśmy ją, przemieszczając się najpierw podwórkami, potem płytkim okopem wzdłuż Czerniakowskiej do Ludnej, potem podziemiami szpitala, potem budyneczku na rogu Rozbrat, potem ruinami jakichś warsztatów, a może magazynów, potem był kawałek pozornie bezpiecznej zieleni (tam właśnie wypatrzyli nas ci z „Imki"), potem już komfortowo na drugą stronę Książęcej do tego spożywczego i dalej przez plac Trzech Krzyży do Żurawiej. W Śródmieściu poruszaliśmy się głównie piwnicami. Dziki strach przed zasypaniem towarzyszył mi przez całe dwa miesiące. (...) Ostatni postój: Koszykowa 39. Dziś tam jest wjazd z Koszykowej na plac Konstytucji. Lokatorzy twierdzili, że pod stertą gruzów na podwórku zasypane jest polskie działko przeciwlotnicze z 1939 roku. (...) Naprawdę zaś na tej stercie gruzu mój Dziadek za pomocą skonstruowanej przez siebie procy bezskutecznie usiłował upolować dla mnie gołębia. Z jedzeniem było bardzo źle, właściwie była tylko kasza, w ilościach stale się kurczących. Po wodę Dziadek chodził z dwoma kubełkami na Lwowską. Oba kubełki miały niezwykle ważne urządzenia: dwa zbite na krzyż patyki, żeby woda się nie wychlapywała. Innym bardzo ważnym przedmiotem był mój miś pluszowy, w którym była zaszyta resztka fortuny rodzinnej w postaci tak zwanych świnek, czyli złotych pięciorublówek. Udało mi się to uratować z Powstania. Pozostałe dwie rzeczy ocalałe to jedna szklanka i na pół spalona książka z serii Doktor Dolittle. (...) Przez całe życie unikałem tematu Powstania. Uciekałem od wspomnień, nie chciałem słyszeć żadnych informacji, nawet nie poszedłem na film Kanał?. Jacek Fedorowicz Koniec kapsułki. Po pięciu dniach trudnej do zniesienia zwłoki „Mąka" i jego radio odesłano do Wydziału Łączności 1. Armii; przez resztę miesiąca (od 24 września) trzy razy dziennie próbował połączyć się z „Monterem", ale bez większego skutku. Potem wyruszył do domu swojej matki w Sokołowie Podlaskim, gdzie go aresztowało NKWD. W listopadzie był już w drodze do łagru556. Większość z jego towarzyszy włączono do szeregów armii Berlinga, zanim i oni narazili się funkcjonariuszom NKWD. Kapitana Kaługina uwięziono557. 511 Ponieważ Sowieci nie ufali powstańcom oddelegowanym na spotkanie, zdecydowali się wysłać własną misję, aby zdobyć informacje o Powstaniu. Rano 21 września w Śródmieściu zrzucono na spadochronie kapitana Iwana Kołosa. Towarzyszył mu radiooperator z odbiornikiem radiowym. Niestety, Kołos otrzymał rozkaz udania się do Kwatery Głównej Armii Ludowej przy Wilczej 8, a nie do generała „Bora". Co gorsza, jego radiooperator został ranny, zawadziwszy podczas lądowania o balkon jednego z domów. Radioodbiornik mógł także ulec uszkodzeniu. Mimo to z pewną zwłoką obaj Rosjanie dotarli do celu i zabrali się do pracy. Zgodnie z rozkazem, mieli zlokalizować główne pozycje Niemców w Warszawie, odkryć miejsce pobytu brytyjskiej komórki wywiadu i ustalić, jakie są zamiary dowódców Powstania. Chociaż oczywiście czas naglił, nie mieli z kim negocjować. Mówiąc oględnie, Kołos był do swojej misji źle przygotowany