Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
„To niemiłosiernie drogo, moja pani Czypkowa, zwłaszcza dla mnie, co tyle pani kupców sprowadzam, i nigdy się wtedy nie targujemy”. „Wiem ja – mówiła Czypkowa – że gust pani jest wyborny, że wszyscy rwą się o to, co pani zachwalisz, dlatego też co pani wybierzesz, to musi być drogie, bo pewnie ładne; ale nie będziemy się targowali o bagatelkę. Nic wprawdzie spuścić nie mogę, bom nie ceniła, lecz niech ten kapelusz służy pani w zakład naszej przyjaźni. Zamawiam sobie tylko i na przyszłość pani 42 protekcję”. – „Bardzo dziękuję pani Czypkowej – mówiła Grande Dame – ale jeszcze jeden mam do niej interes. Pamiętasz ten stroik z girlandą, który kupiłam przeszłorocznej zimy?” – „Pamiętam, stoi jeszcze wpisany...” „Tak jest – przerwała Grande Dama – będzie się coś za niego należeć, bo pani byłaś tak grzeczna i cierpliwa. Otóż kazałam go dziewczynie mojej odnowić i przyślę tutaj na przedaż. Powiesz, że on jest z Wiednia lub z Paryża według mody ostatniej i zażądasz nawet więcej, jak się ode mnie należy. Ja sama przyprowadzę ci kupca i każę kupić”. W kilka dni potem widziano na balu Obrazek kiwający główką jak na sprężynie, w stroiku z girlandą. Niedawno jakiś grubas w czamarze i szerokich szarawarach zajrzawszy w konotatkę jejmościną dowiadywał się faktora o sklep Czypkowej. „Może wielmożny pan chce gdzie indziej – mówił z uśmiechem Żydek usłużny – ja wielmożnemu panu do stancji przyprowadzę z towarem od pani Czypkowej”. „Głupiś – ozwały się pękate policzki, które bez żadnej przyczyny Rakiem nazwiemy. Kiedy już Rak nasz przylazł na miejsce, obejrzał się na wszystkie strony, pokiwał głową i splunął. „A dostanie w tym sklepie wybornego perkalu?” – rzekł poprawiając wąsa. Natychmiast panna Igiełka podała pani swojej sztuczkę pięknie owiniętą. Wziął Rak do ręki, pojrzał małymi oczyma i zapytał: „Czy nie masz Wpani lepszego?” „A widziałeś Wpan lepszy?” – odpowiedział Czypek rozcietrzewiony. „A ot jest lepszy” – rzekł spokojnie, dobywając z szarawarów koszuli, i wsunął czapkę na głowę i odszedł. „Złe zrobiłaś, ciotuniu – ozwała się Igiełka – że obraziłaś się głupstwem tego parafianina. Trzeba go było skubnąć porządnie i niechby sobie gadał jak umie”. „Owa! – rzekła ciotunia – co mi za impozyt. Ja z magnatami żyję w przyjaźni, ja jestem poufale z Grande Damą. – Nie dbam o kilka groszy gburowskich. Niech tylko mam dwie Facjendy i cztery Twarze Pąsowe, to o resztę publiczności nie stoję. Grande Dama musi mnie wszystkim zalecać, bo gdybyśmy się pogniewały, to i ja bym coś powiedziała. W sklepie, w sklepie, pfu! Proszę kogo! Jak by tam, gdzie przedają bobkowe liście lub lalki. Tym parafianom zawsze się zdaje, żeśmy ich słudzy, nie umieją oceniać sztuki, nie pojmują, że to się robi więcej dla honoru jak dla pieniędzy. U nich każdy rzemieślnik! Niech się wprzód uczą mówić po ludzku. – Lepiej, że już tu nie będzie bywał; mogłyby go zastać moje znajome z wielkiego świata i pewnie by nosem kręciły! Teklusiu! Każ no zakadzić, bo tu czuć po nim słoninę”. Wszystkie Igiełki radowały się z dowcipu Czypeczka. Na wielkim świecie wszystko jest, co na małym, tylko inaczej: układ wymuszony, mowa cudzoziemska, pańszczyzna najczęściej w nocy, podatki nawet dobrowolne. O! Dziwo! Wszyscy utyskują na drogość, a płacą jak gdyby mieli egzekucję. – Pozwolisz, że ci przerwę Karolu, ale podobno przesadzasz już i dziwaczysz. Jesteś śledziennik, wszystko ci zawadza. Wszakże ubrać trzeba się koniecznie i bez jedzenia obejść się nie można, wypada także rozerwać się i zabawić, a oczywiście najprzyjemniej jest pomiędzy znajomymi i przyjaciółmi. – Prawda – rzekł Karol – jeść trzeba, trzeba się ubierać i bawić. Jest to zawsze podatek uiszczany potrzebie, ale konieczny; bo potrzeba srogim jest egzekutorem. Ta tedy jest różnica pomiędzy ludźmi a ludźmi świata wielkiego, że pierwsi płacą potrzebie i wygodzie, drudzy zbytkowi, pierwsi przymuszeni, drudzy dobrowolnie. Jedzono podobno i wtedy, kiedy w całym mieście jedna tylko była cukiernia, a teraz znajdziesz ich kilka na każdej ulicy. Wychodziły dawniej sumy niezmierne na wina węgierskie i było to wadą wieków pijackich; czemuż wiekowi naszemu nie wytknąć jako wadę składanie podatków cukrowych? Pan Konfiturka nakupił wiosek, a pan Karmelek to fanfaronik, przegrywa w karty grube pieniążki. I jakaż jest potrzeba zarzucać się łakomie łakociami? Wydawać na to, co się nawet nie obróci w krew i w pożytek, tylko..., a często w chorobę? Utyskuje świat wielki, że się mieszczanie galopem panoszą, któż na nich robi pańszczyznę? Kto im opłaca podatki? Schodzić się z przyjaciółmi, powiadasz; albo żeś nie widział, jaka jest ich zażyłość i przyjaźń? W oczy pełni oświadczeń, uścisków i młodziuchnych uśmiechów, a poza oczy i angiel- 43 ska sadza tak nie zaczerni i szczotka od butów tak nie zasmaruje jak ich języki. Jest ten ulubieńcom towarzystwa, który jednych przed drugimi zręcznie obmawia i więcej jeszcze daje się domyślać jak powie. Jakże tam chcesz szczerości, gdzie wymyślne panują przepisy, gdzie trzeba przyrodzoną swobodę ujarzmić, przyrodzone uczucia przytłumić, gdzie jest pańszczyzna? – Nie dla zabawy się oni odwiedzają i zjeżdżają, ale dla mylnie wykładanej konweniencji z powinności przez parafiaństwo. Nieraz utyskują sami i szczerze, że trzeba odbyć jakowąś mniemaną powinność, trudzi ich to i żenuje, a robią, choć biczem nikt nie pogania. „Wszystko jak wszystko – mówiła świeżo przybyła mężatka – ale te obiady proszone odstraszają mnie. Jakie to musi być kłopotliwe! Tam nie można siedzieć spokojnie i przypatrywać się jak na balu, tam trzeba mówić, a przynajmniej odpowiadać, i to po francusku, wszyscy patrzą i słuchają. Mój Boże, jak to żenuje! Człowiek języka w gębie zapomina!” „I mnie się tak wydawało z początku – odpowiedziała Śliwka prześcigła w kapelusiku pasterskim – spociłam się jak w parowej kąpieli, kiedym jechała raz pierwsy. Ale nie taki carny jest diabeł, jak go malują. Owsem, wsystko bardzo pzyzwoicie i gzecnie. – Mówiono do mnie, a ja odpowiedziała: oui; mówiono jesce, a ja odpowiedziała: non; bo tak wypadało i na tym koniec rozmowy, a obiad był smacny i bardzo gzecni kawalerowie”. „Aj! Jakież to życie jest przykre i zgryźliwe, kosztowne i głupie – mówił rozgniewany pan Panfil swojej żoneczce. – Ale za cóż by nas miano, gdybyśmy w świat nie wchodzili? Musimy, bo mamy córki. Panienki chcą tańczyć, dla dzieci trzeba się poświęcać”
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Pierwszym celem była obrona chłopów, a drugim celem Szewczenki było dążenie do ukazania duszy chłopskiej w jej całej krasie i niewinności...
- Anu zaryczał z wściekłości, kiedy zniszczono czołg z „Transhara”, lecz jego gniew wzmógł się jeszcze, kiedy czołg wroga zajął pozycję, która obejmowała także rampę...
- Oczywiście w przypadku nagłego zatrzymania krążenia, konieczne jest natychmiastowe udzielenie pierwszej pomocy reanimacyjnej i niezwłoczne wezwanie pomocy lekarza...
- Historia powszechna wydana przez PWN musi stać w pierwszym rzędzie, to jest podręczne kompendium, tym niemniej sam widok tego świetnego wydawnictwa też sprawia...
- Lecz - w miarę postępującej stabilizacji - miejscowe produkty rolne stały się znowu łatwo dostępne, a Jordan na pierwszym miejscu postawił ponowne otwarcie przybrzeżnej...
- Bywaj|e nam, druhu ozwaB si przyjaznie Czcibor, gdy ]Vtieszko daB znak, aby kmie podszedB bli|ej opowiadaj, co[ widziaB i zdziaBaB! KrzesisBaw pomieszany i zawstydzony obecno[ci ksi|t podszedB do stoBu i bez sBowa poBo|yB przed Mieszkiem Hodonowe pismo, które uprzednio jeszcze idc za klucznikiem dobyB ze swego woreczka
- Matthew Canfield otrzyma dziesięć wypłat po dziesięć tysięcy dolarów każda, poczynając od pierwszego dnia w Londynie...
- Skrzydlata Gwardia: Osobista ochrona Pierwszych z Mayene i elitarna formacja militarna Mayene...
- Jeżeli nawet ta pierwsza tendencja dominuje wśród najszerszych kręgów społeczeństwa, to równocześnie są grupy i jednostki myślące i działające w duchu dezaprobaty dla...
- Niemniej zaczątki, pierwsze wyosobnione "rożki" świata, stojącego pod strażą, nadzorem i opieką mnóstwa komputerów, obecnie już można dostrzec...