Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Nie lubię tego. Koncert Karajana to nie film w zaciemnionym kinie. Ale pozwalam mu to robić. To dobry mężczyzna. Nie chce nic specjalnego ode mnie. Mam tylko mówić, jak bardzo go pragnę. Nic więcej. Czasami opowiada mi o swoich córkach i żonie. Wyciąga portfel i pokazuje mi ich fotografie. Dba o mnie, jest dobry. Dostaję trzy razy w tygodniu bukiety kwiatów od niego. Czasami przynoszą nawet w nocy. Nie powiedziałam mu, że lubię purpurowe róże. To jest dla mnie zbyt osobiste. Mogłabym prowadzić ten bank w Camberley. Już od jutra rana. Wystarczyłby jeden telefon. Ale nie chcę. Wolę być "dobrze zapowiadającą się analityczką giełdową" i nie mieć żadnej odpowiedzialności. Gram coraz lepiej na fortepianie. Dużo podróżuję. Mam w Camberley stary dom z ogrodem pełnym purpurowych róż. Gdy nie mam wizyty z Lyonu, spotykam się w weekendy w Londynie z moimi przyjaciółmi z kolczykami w uszach i robimy zwariowane rzeczy. Odwiedzam Wyspę. Jeżdżę też raz w roku na spotkania naszego roku do Dublina. Zawsze w drugą sobotę maja. W Dublinie nocuję w Trinity College. Praktycznie nic się tam nie zmieniło, odkąd Eljot stamtąd wyjechał. Ale w Trinity nie zmienia się nic od XIX wieku. W nocy w sobotę uciekam ze spotkania naszego roku i idę korytarzami pod to biuro, gdzie on wtedy pracował. Teraz jest tam magazyn. Ale drzwi są takie same. Postoję sobie tam trochę. Wtedy też wiele razy stałam. Ale raz odważyłam się zapukać. To było trochę innej nocy niż ta dzisiejsza. Dokładnie 12 lat temu. Wtedy jego urodziny kończyły się, a nie rozpoczynały. Potem wracam i zatrzymuję się przy tej sali wykładowej, gdzie światła zapalały się i gasły z takim hukiem, gdy on opierał się plecami o wyłącznik, a ja klęczałam przed nim. Nie można tam teraz wejść. Ale wszystko widać przez tę porysowaną szybkę w drzwiach. Potem wracam na spotkanie roku i się upijam. Ostatnio czuję się bardzo samotna. Będę miała dziecko. Czas najwyższy mieć dziecko. Mam już przecież 35 lat. Poza tym chcę mieć coś swojego. Coś, co będę kochać. Bo ja tak naprawdę najbardziej w życiu chcę kogoś kochać. Wysłałam kilka dni temu e-mail do The Sperm Bank of New York, najlepszego banku spermy w USA. Oni są najbardziej dyskretni, robią najlepsze testy genetyczne i mają najbardziej kompletne katalogi. Za miesiąc lecę na spotkanie z ich genetykiem. W zasadzie to tylko formalność. Chciałabym, aby to była dziewczynka. Wysłałam im swój profil. Nie wyobrażasz sobie, ilu dawców ma IQ ponad 140! Ponadto dawca ma być z "muzycznie uzdolnionego otoczenia", ma mieć doktorat i pochodzić z Europy. Przysłali mi listę nazwisk ponad 300 dawców. Wybrałam tylko tych z polskimi nazwiskami. Zastanawiałam się, jakie naprawdę oczy miał Eljot. On mówił mi, że szare. Ja zawsze widziałam zielone. Gdy wybrałam zielone oczy i dołożyłam doktorat z nauk ścisłych, zostało mi 4 dawców. Ostatecznie zdecyduję się na jednego z nich po rozmowie z genetykiem w Nowym Jorku. Robi się rano. Dzisiaj jest niedziela. 30 kwietnia. To taki szczególny dzień. Mam na ten dzień dwa specjalne kieliszki. Ale to dopiero na wieczór. Wieczorem posłucham "Cyganerii" Pucciniego, zapalę cygaro, które przywiozłam sobie z Dublina, i napiję się najlepszego szampana. W przerwie między pierwszym i drugim aktem. Z Twojego kieliszka też wypiję. Wszystkiego najlepszego w dniu Twoich urodzin, Eljot... Jennifer PS Gdy urodzę córeczkę, będzie miała na imię Laura Jane. 32 ONA: Dojeżdżali do Frankfurtu nad Odrą. Sięgnęła po butelkę z wodą mineralną. Spojrzała na niego. Jego komputer leżał włączony na kolanach, a on siedział z prawą dłonią przyciśniętą do serca i wpatrywał się w okno. Ona też czasami patrzy nieobecnym wzrokiem, gdy się nad czymś głęboko zamyśli. Powieki nie opadają, źrenice są powiększone i całkowicie nieruchome. Skupione na jednym punkcie. Dokładnie tak było z nim. To było nienaturalne. Ta dłoń na sercu i te nieruchome oczy. Jego twarz wyrażała smutek. Nieomal ból. W pewnym momencie ktoś otworzył drzwi. Starszy mężczyzna włożył głowę do przedziału i odczytywał głośno numery miejsc. Na końcu zwrócił się po niemiecku do niego: - Czy pan też ma miejscówkę na to miejsce? Nie reagował. Starszy mężczyzna zapytał drugi raz i gdy on znowu nie zareagował, odważył się i dotknął jego ramienia. - Przepraszam pana, ale czy pan też ma miejscówkę na to miejsce? Wyglądał jak przebudzony ze śpiączki. Wstał natychmiast, robiąc miejsce staruszkowi. - Nie. Nie mam żadnej miejscówki. Ja nawet nie mam biletu. To z pewnością jest pana miejsce. Wyłączył komputer i schował go do skórzanej torby. Powoli, aby nikogo nie potrącić, zestawił na podłogę swoją walizkę. Wypchnął ją na korytarz wagonu. Torbę z komputerem przewiesił sobie przez ramię. Zdjął z haka marynarkę i przerzucił ją przez torbę komputera. Odwrócił się twarzą do wnętrza przedziału i spojrzał na nią smutno. Pożegnał wszystkich w przedziale po polsku i po niemiecku i wyszedł. Więcej go nie zobaczyła. 34 ON'. Życie przeważnie jest smutne. A zarazpotem się umiera... Do Instytutu Genetyki Fundacji Maxa Plancka najłatwiej dojechać sześciopasmową autostradą biegnącą tuż obok nowoczesnego budynku, w którym mieści się jego biuro. To jedna z najbardziej ruchliwych autostrad w Monachium. Prowadzi dalej prosto do centrum miasta, a w miejscu, w którym znajduje się jego instytut, rozdziela otoczone wysokim parkanem tereny targowe od reszty miasta. Około 100 metrów od instytutu w kierunku miasta nad autostradą przebiega wiadukt. Jeden z filarów wiaduktu stoi na pasie zieleni rozdzielającym jezdnie autostrady. Jego skuter według niemieckich przepisów jest zbyt wolny, aby poruszać się nim po autostradzie, dlatego wiaduktem przedostaje się najpierw do targów i stamtąd normalnymi ulicami jedzie do domu. Wczoraj wyszedł z instytutu około dwudziestej trzeciej. W zasadzie miał zamiar zrezygnować zjazdy skuterem i pojechać metrem. Styczeń jest bardzo chłodny w Monachium i było widać w świetle latarń, że na chodnikach skrzy się lód. Skuter na lodzie jest nieprzewidywalny. Wiedział o tym od zeszłej zimy, gdy po upadku na zamarzniętej kałuży spędził trzy dni z unieruchomionym w gipsie kolanem. Ale gdy pomyślał, że musiałby teraz iść kwadrans do dworca, potem czekać na metro, może nawet pół godziny, zdecydował, że jeszcze "ten jeden ostatni raz" pojedzie skuterem. Przy środkowym filarze, na lewym pasie jezdni, dokładnie naprzeciwko wjazdu na wiadukt, leżał na dachu doszczętnie rozbity i spalony samochód. Na chodniku po drugiej stronie autostrady biegała w kółko młoda kobieta w futrze, pchając przed sobą dziecinny wózek. Krzyczała coś rozpaczliwie w obcym języku. Gdy odwracała się w jego kierunku, widział, że pod futrem jest całkowicie naga. Przy krawężniku stał, migając światłami awaryjnymi, srebrzysty mercedes z otwartymi na oścież drzwiami. Gruby, łysy mężczyzna stojący obok mercedesa krzyczał do telefonu komórkowego, kopiąc przy tym z prawdziwą furią samochód. Pod wiaduktem pełno było dymu, z bagażnika wraku samochodu ciągle jeszcze wydobywały się małe języki płomieni. W pierwszym odruchu chciał uciec