Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Obaj wytężyli wzrok. Był to doprawdy niecodzienny widok. Kurzawa zbliżała się ku nim z niezwykłą szybkością. Po pewnym czasie gdy znajdowała się już dostatecznie blisko, zorientowali się, że owe tumany wzbija z setka konnych jeźdźców. Po chwili zaczęły się rysować szczegóły. Mężczyźni mieli na sobie płaszcze, które powiewały za nimi na przemian przykrywając i odkrywając umięśnione końskie zady. Hełmy błyszczały w promieniach słońca. Konni dźwigali lance, niektórzy wywijali nad głowami szpadami. Pierwszy Hearn, a dopiero potem Martindale, który miał słabszy wzrok niż kompan zauważył, że wojownicy mieli na sobie zbroje, kirasjery i nagolenniki. Z wyglądu przypominali rzymskie wojsko. Kiedy, osnuci tumanem kurzu, podjechali jeszcze bliżej, nie było już co do tego wątpliwości. - Wygląda na to - że maszyna wkomponowała nas w świat przeszłości - stwierdził Martindale. - Zdumiewające ale prawdziwe - mruknął Hearn. - Problem w tym, czy pociągnie to za sobą dobre czy złe dla nas następstwa? Hearn nie wiedział co odpowiedzieć. Zresztą i tak nie było czasu na gadanie, bo rzymskie wojsko nadciągało z prędkością błyskawicy. Zrobiło się wielkie zamieszanie: kurz, trzepot płaszczy, sapanie koni połączone z głośnymi komendami mężczyzny, który prawdopodobnie dowodził oddziałem. Wyraźnie wyróżniał się on pośród kompanów. Wzrostem przewyższał innych, miał rudą brodę i żółto-niebieski hełm. Podprowadził konia do przodu. - Kim jesteście? - zapytał. - Nie pochodzimy stąd, lecz zanim zagłębimy się w ten problem, czy mogę zapytać, z kim mamy przyjemność? - odezwał się Martindale - Nazywam się Flavius - odpowiedział wysoki żołnierz z rudą brodą. - Pełnię funkcję legata drugiego stopnia oddziałów zwiadowdzych dowodzonych przez Pontiusza Perseusza. - Rzymianin? - zapytał Martindale. - Tak. Po prostu przejeżdżaliśmy tędy. A wy? - My nie jesteśmy stąd, - powtórzył Martindale - Zakładam, że aktualnie znajdujemy się w Europie? - Posłuchajcie zaczął Flaviusz. - Wcale nie musicie udzielać mi jasnych odpowiedzi. Możemy złożyć was w ofierze któremuś z naszych wielu bogów. Dawno już nie trafiła się im porządna ofiara z człowieka. - Chcę ci tylko powiedzieć, że to maszyna nas tu sprowadziła - oświadczył Martindale. - No jasne - powiedział Flawiusz, mrugając znacząco do swoich ludzi. - To prawda. Ojej, zapomniałem, że nie macie tu jeszcze żadnych maszyn. To jest coś jak wyrocznia albo jak wiadukt łączący dwa światy. A w ogóle byłoby lepiej gdybym wcale o tym nie wspominał. Nie istnieją żadne zapiski, które by zdradzały co odparłby na to Flawiusz. Właśnie w tej chwili zjawił się inny mężczyzna galopujący na koniu. Był niewielkiego wzrostu, miał oliwkową cerę i kręcone włosy. Nosił dłuższy niż reszta wojowników płaszcz z wzorami tkanymi srebrną nicią. - Flawiuszu, - odezwał się przybysz. - Kogo my tutaj spotkaliśmy? - Obcych, mój panie. Twierdzą, że przysłała ich tu jakaś maszyna. - A coż to, o bogowie, jest owa maszyna? - Jeszcze nie została wynaleziona - odezwał się Martindale. - W takim razie nie będziemy sobie nią zawracać głowy. Nazywam się Radix, jestem porucznikiem z pierwszego korpusu ekspedycyjnego. Wysłano nas do tej sekcji Germanii, aby stłumić opór. - Ale my nie stawiamy żadnego oporu - stwierdził Martindale. - Czy mam rację, Hearn? - Co prawda to prawda - zgodził się Hearn. - Jesteśmy przyjaciółmi. - Miło to słyszeć - powiedział Radix. - Ale my nie. I dał znak wojownikom. Był to skomplikowany ruch wykonywany obiema rękami, któremu towarzyszyło lekkie potrząśnięcie głową. Ale rzymscy żołnierze zrozumieli ten gest natychmiast i zsiedli z koni. Już po chwili Martindale i Hearn mieli ręce związane kawałkami powrozów zrobionych z bydlęcej skóry. Żołnierze podsadzili ich jeszcze na grzbiety dwóch mułów, które prowadzili ze sobą na wypadek takich właśnie okoliczności jak powyższa. Radix kiwnął głową w kierunku Flaviusza, który krzyknął coś do swoich ludzi. Wtedy żołnierze odwrócili się i zaczęli odjeżdżać tam, skąd przybyli. 9. Rzymska enigmatyczność Wspomnieliśmy już, że Martindale i Hearn jechali obok siebie na dwóch mułach, które Rzymianie - ludzie nadzwyczaj skrupulatni - prowadzili ze sobą na wypadek schwytania jeńców nie umiejących wytłumaczyć swojej obecności w rzymskim państwie. Nikt nie miał wątpliwości, że tacy osobnicy należą do zupełnie innej fabuły. A ostatnimi czasy w Rzymie pojawiało się coraz więcej podobnych odmieńców i całe miasto aż huczało od plotek na ich temat chociaż, tak naprawdę, nic szczególnego nie można im było zarzucić. Jednak sama obecność dziwnych przybyszów w mieście ma przecież prawo budzić wiele kontrowersji. A na myśl, że nie dawało się prowadzić jakichkolwiek rejestrów na ich temat, aż skóra cierpnie na plecach