Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Odrzekła kiedyś Bergotte'owi etc." Tylko że dla ludzi nieświadomych rzeczy informacje takie, czerpane z rozmów, są tyleż warte co dla ludu informacje prasowe, dzięki którym człowiek prosty wierzy na przemian, zależnie od swojej gazety, że pan Loubet i pan Reinach są złodziejami albo wielkimi obywatelami. Dla mojej rozmówczyni pani Leroi była kimś w guście pani Verdurin z pierwszego okresu, tylko że kimś mniej świetnym, czyj „klan" ograniczał się do jednego Bergotte'a. Owa młoda kobieta zalicza się zresztą do ostatnich osób, które zrządzeniem czystego przypadku usłyszały o pani Leroi. Dziś już nikt nie wie, kto to taki, rzecz skądinąd całkiem słuszna. Nazwisko jej nie figuruje nawet w indeksie Pamiętników margrabiny de Villeparisis, opublikowanych po śmierci autorki, chociaż pani Leroi mocno zaprzątała myśl margrabiny. Pani de Villeparisis nie wspomina o pani Leroi nie tyle zresztą z tej racji, że pani Leroi nie była dla niej za życia najmilsza, ale dlatego że nikt nie potrafiłby interesować się nią po śmierci — milczenie to więc zostało podyktowane nie tyle urazą kobiety światowej, ile taktem literackim pisarza. Czarująca była moja rozmowa z elegancką przyjaciółką Blocha, gdyż inteligentna była ta młoda kobieta, owe zaś różnice między moim a jej słownikiem, choć utrudniały rozmowę, czyniły ją niemniej pouczającą. Na próżno wiemy, że lata mijają, że młodość ustępuje miejsca starości, że walą się najsolidniejsze fortuny i trony, że sława jest przelotna — nasz sposób poznawania i, by tak rzec, wykonywania klisz tego zmiennego świata, który Czas ciągnie za sobą, i tak go unieruchomi. Toteż widzimy zawsze młodymi ludzi, których znaliśmy młodymi, tych zaś ludzi, których znaliśmy jako starców, przystrajamy w perspektywie przeszłości cnotami starości, jak żywimy bezgraniczne zaufanie do kredytu miliardera lub do protekcji suwerena, świadomi drogą rozumowań, ale w istocie nie wierząc, że jutro mogą stać się uciekinierami pozbawionymi władzy. W polu bardziej ograniczonym i wśród konwenansu czysto światowego, niby w problemie prostszym, który wprowadza nas w trudności bardziej skomplikowane, lecz należące do tego samego rzędu, wzajemne niezrozumienie wynikłe w rozmowie z młodą kobietą z faktu, że żyliśmy w jednym i tym samym świecie rozdzieleni przestrzenią lat dwudziestu pięciu, dostarczało mi wrażeń i byłoby zdolne umocnić we mnie zmysł Historii. A zresztą trzeba koniecznie powiedzieć, iż ta nieznajomość sytuacji realnych, która co dziesięć lat wydobywa na światło dzienne wybranych w ich obecnym wyglądzie — jak gdyby nie istniała przeszłość — uniemożliwiała Amerykance przybyłej tu niedawno zdobycie wiadomości takich na przykład, że pan de Charlus miał w Paryżu pozycję jak najwyższą, kiedy jeszcze Bloch nie miał żadnej, i że Swann, któremu tyle zawdzięczał pan Bontemps, był podejmowany z jak największą atencją; i nieznajomość ta cechuje nie tylko nowo przybyłych, lecz i tych, co obracali się stale w sąsiadujących ze sobą sferach, i ta nieznajomość zarówno u drugich, jak u pierwszych ma także przyczynę (ale tym razem oddziałuje ona na jednostkę, a nie na warstwę społeczną) w Czasie. Zapewne, nic nam nie pomoże zmiana środowiska, stylu życia, skoro nasza pamięć, zatrzymując nić naszej osobowości niezmiennej, przywiązuje do niej, zgodnie z następującymi po sobie okresami wspomnienie właściwej nam sfery społecznej, choćbyśmy opuścili ją przed czterdziestu laty. Będąc u księcia Gilberta de Guermantes Bloch pamiętał doskonale o skromnym środowisku żydowskim, które opuścił mając lat osiemnaście, a Swann, kiedy przestał już kochać panią Swann i zakochał się w kobiecie podającej herbatę u tegoż Colombina, dokąd, zdaniem pani Swann — bo sądziła tak przez jakiś czas — zachodzić było szykownie, jak zachodziła na herbatę do cukierni przy ulicy Royale, Swann wiedział doskonale o swoich walorach światowca, wspominał Twickenham i nie żywił jakichkolwiek wątpliwości, czemu woli raczej odwiedzać Colombina niż księżnę de Broglie, i wiedział świetnie, że choć byłby tysiąc razy mniej „szykowny", dzięki bywaniu u Colombina albo w hotelu Ritza nie przybyłby mu nawet atom „szyku", skoro każdy, kto tylko zapłaci, wstąpić tam może. Zapewne przyjaciele Blocha czy