Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Tak słyszałam, że podobno jedna facetka miała upiec kaczkę na kolację, bo z mężem i dzieckiem uroczystość sobie zaplanowali we troje, ten mąż awans dostał czy ona dyplom zrobiła, czy może dziecko załapało jakaś nagrodę w szkole, nie pamiętam. Już tę kaczkę miała gotową, prawie wstawiać do pieca, kiedy nagle zwaliła im się cała kupa gości, możliwe, że rodzina, dziewięć sztuk, no i widać było, że na tej uroczystości zostaną. A ona miała jedna kaczkę. W sklepach w tamtych czasach nic dostać nie było można, tylko podobno topiony serek i kompot z porzeczek. Pani Bogusia skierowała na nią wzrok, w którym błysnęła iskierka zainteresowania. - Rzecz w ogóle polegała na tym - kontynuowała Elżbieta, niczym w transie - że ona, ta facetka, nie mogła się skompromitować, bo mąż jej na boku wyznał, że tych gości sam zaprosił i zapomniał jej o tym powiedzieć. W ogóle zapomniał, że ich zaprosił. Wino mieli i słone paluszki, a poza tym właściwie nic. Pani Bogusia nie wytrzymała. - I co zrobiła? - Zadzwoniła do jednej przyjaciółki, która była kiedyś tam w Pakistanie i miała jakiś tamtejszy przepis. I zrobiła tę kaczkę po pakistańsku, z ryżem, bo ryż szczęśliwie miała, no i oczywiście miała cebulę, jakiś tam kefir, koncentrat pomidorowy, rozmaite przyprawy, jak to normalnie w domu. W rezultacie jedną kaczka nakarmiła dwanaście osób. wszyscy się nażarli i bardzo im smakowało. Na deser dostali lody z budyniem, bo samych lodów mieli wszystkiego trzy porcje, dla siebie samych. - Duża była ta kaczka? - spytała pani Bogusia rzeczowo. - Dwa i pół kilo. - Z mężem się rozwiodła? - Nie. skąd. To był sympatyczny facet, tylko okropnie roztargniony. A, i jeszcze budyń musiała sama zrobić z mąki kartoflanej, bo gotowego nie miała. - To cud zwyczajny, że miała mąkę kartoflana, bo w tamtych czasach też ciężko było dostać. - Cud - zgodziła się chętnie Elżbieta. - Podobno wolałaby zrobić galaretkę, ale nie miała żelatyny. - Zna Elżunia te osobę? - Jedna dawna przyjaciółka mojej matki ją zna. - To niech Elżunia dostanie od niej ten przepis. - Proszę bardzo. Jak tylko ta przyjaciółka wróci z urlopu, bo akurat wyjechała. Zadzwonię do niej i pójdę z wizyta. Kaczka sprawiła, że atmosferze ulżyło. Pani Bogusia oderwała się od swoich podejrzliwych myśli i wróciła do świata. Tadzio ośmielił się zaryzykować. - Mam dla ciebie tę książkę - powiedział do Elżbiety. - Znalazłem, okazuje się. że wcale nie zginęła. Jest na górze, mogę ci dać od razu. Chodź. - Jaką książkę? - spytała odruchowo pani Bogusia, zanim zaskoczona Elżbieta zdążyła otworzyć usta. - Komputerowe wyliczanie krzywizn instalacji wysokoprężnej - odparł Tadzio grzecznie i bez namysłu, bo rodzaj dzieła obmyślił sobie starannie już wcześniej, spodziewając się najgorszego. W żadnym wypadku nie mógł to być utwór, jaki pani Bogusia zechciałaby czytać. Elżbieta była gotowa towarzyszyć mu skwapliwie, nawet gdyby zaoferował jej żywą tarantulę, biegającą swobodnie po jego pokoju. Zerwała się z krzesła. W pani Bogusi jednakże wciąż tkwiły jakieś zadry. - I cóż to Tadzio Elżunię za sobą ciąga? Nie może sam jej przynieść? Niech Elżunia nigdzie nie lata, Tadzio przyniesie. Elżbieta opadła z powrotem na krzesło i błysnęła inteligencja. - To zrób mi uprzejmość i od razu włóż do mojej torby, żebym nie zapomniała. Tam leży, w przedpokoju W kwadrans później udało im się wreszcie opuścić przesadnie w tym dniu gościnny dom pani Bogusi w sposób mniej więcej naturalny. Niedbałym ruchem Elżbieta wzięła po drodze swoja torbę i omal się nie ugięła pod jej niespodziewanym ciężarem. Wybiegła na ulicę, jakby ją ktoś gonił, co poniekąd było zgodne ze stanem faktycznym, ponieważ istotnie goniły ją ogólnie nieżyczliwe myśli pani Bogusi. - Słuchaj, dziecko, z tą kaczką to była prawda? - spytał ją Karpiowski już w samochodzie. - Żadnych pakistańskich przyjaciółek twojej matki sobie nie przypominam - Nie musisz i nawet nie próbuj. Ogólnie prawda, ale to było w Danii, kaczkę robił prawdziwy Pakistańczyk, a przepis ma Krystyna, bo to jej przyjaciółka przy tym była. Czekaj, tato, zatrzymajmy się, niech ja popatrzę Co on mi tam włożył, do tej torby, kamienie? W torbie na samym wierzchu leżała książka, cienka dość, ale dużego formatu, w języku angielskim, skutecznie kryjąca dalszy ciąg zawartości. Pod książką ukazały się paczki studolarówek i ćwierćmetrowy rulon - Boże jedyny! - jęknęła Elżbieta. - Nareszcie! Chociaż tyle - Ciekawe, ile - mruknął jej ojciec. - No przecież nie będziemy liczyć na ulicy! Jedźmy do domu, Krystyna tam szału dostanie! W takiej okropnej sytuacji Co się tam stało w ogóle, co to było, ta jakaś balanga dzisiaj, co za historia z jakąś facetką i złodziejskimi łupami? Widział nas ktoś wieczorem? Karpiowski poczuł się okropnie zakłopotany, co było po nim widać. - No, wiesz, moje dziecko, to trochę krępujące Mam na myśli dziewczynę Chyba coś rzeczywiście widziała Może Tadzio się dowie - Tato, przestań się jąkać i rozmawiaj ze mną jak mężczyzna z mężczyzną! Co krępujące, o co biega? Co ma Tadzio do tego? - Wszystko chyba Nie wiem No, zdaje się, że to była jego kuzynka Powinowata Czekaj, powiedział! Pasierbica jego matki. Elżbieta aż do Czerniakowskiej rozważała tę informację. Na Czerniakowskiej coś nią miotnęło. - Pasierbica jego matki sobaczyła Chlupową i wymyślała jej od złodziejek? A cóż to za jakieś kretyństwo? - Raczej odwrotnie, Chlupowa wyzywała od złodziejek pasierbicę. Bardzo to skomplikowane i nie wymagaj, żebym wszystko powtarzał. - A skąd ona się tam w ogóle wzięła, ta pasierbica? - No właśnie To Tadzio raczej Suponował, że jak by tu powiedzieć trafiła tam za nim. - Za Tadziem! - No, tak przypuszczał Elżbieta zamilkła i dała ojcu spokój. Nie wiadomo dlaczego okropnie się zdenerwowała