Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Zazdro- ściła im łatwości, z jaką ze sobą rozmawiał i. Wyglądało na to, że śmierć Chewiego! Anakina sce- mentowała ich związek. Nie szczędzili sobie wprawdzie ostrych słów, ale Jaina wiedziała, że jej rodzice rozumieją się teraz bez porównania lepiej niż poprzednio. Nie zwracała większej uwagi na to, dokąd idzie. Zanim zauważyła, że zza zakrętu korytarza „So- koła" wyłonił się C-3PO, było za późno. Złocisty android cicho krzyknął i cofnął się, żeby zacho- wać równowagę, ale potknął się o pozostawione na pokładzie pudło z racjami żywnościowymi. Wypuścił stos wykrywających obecność Yuuzhan Yongów robotów-myszy, które kazano mu prze- nieść w inne miejsce. Niewielkie automaty wylądowały z grzechotem na płytach pokładu. Pod wpływem siły uderzenia większość się włączyła i cicho popiskując, rozproszyła we wszystkie strony. Wymachując bezradnie złocistymi rękami, C-3PO usiłował odzyskać równowagę, ale nadepnął na mysz, która akurat przejeżdżała pod jego stopą, i z donośnym brzękiem rozciągnął się jak długi. - Och, dziękuję bardzo, pani Jaino - powiedział, kiedy młoda Solo chwyciła go pod pachy i pomogła mu się podnieść. - Co za szkaradzieństwa! Naprawdę nie mam pojęcia, dlaczego ka- pitan Solo zabrał ich aż tyle na wyprawę! Jaina zauważyła, że obokjej stóp zamierza przejechać jedna z uwolnionych myszy, więc wycią- gnęła ręce, ale zwinny automat nie pozwolił się schwytać. Młoda Jedi doszła do wniosku, że ła- panie robotów wielkości myszy jest trudniejsze niż wyciąganie kleszczy z porośniętego gęstą sierścią ciała szczura womp. - Widzisz, Threepio - zaczęła, bezskutecznie usiłując pochwycić iny automat, który śmignął między jej stopami - zaprogramowano 151 je, żeby wykrywały obecność Yuuzhan Yongów. Tam, gdzie się znajdziemy, możemy wysyłać te roboty, aby upewniać się, że nie natkniemy się na żadnych... szpiegów! Ostatnie słowo wykrzyknęła, wyciągając ręce po następną mysz. Tym razem zdołała poderwać w powietrze przejeżdżającego obok robota. Przycisnęła guzik na spodzie automatu, wyłączyła go i podała unieruchomioną mysz zaskoczonemu androidowi. - Proszę bardzo - powiedziała. - Jeszcze raz dziękuję, pani Jaino - odezwał się złocisty android. - Uważam jednak, że nie po- winna pani tracić czasu na takie głupstwa. Jestem pewien, że ma pani mnóstwo innych, o wiele ważniejszych obowiązków. - Prawdę mówiąc, nie mam - odparła beztrosko młoda Solo. Wyciągnęła nogę, żeby zastąpić drogę kolejnemu automatowi. - A poza tym to moja wina, że je wypuściłeś. Jej zadanie stało się łatwiejsze, kiedy do polowania na roboty-myszy przyłączył się Kenth Ha- mner, który po rozmowie z jej rodzicami właśnie zamierzał opuścić pokład „Sokoła''. Był starszy i nie tak zwinny jak Jaina, ale dzięki większemu zasięgowi długich rąk radził sobie równie dobrze. W ciągu kilku minut wręczyli pozostałe roboty osłupiałemu androidowi. Dopiero wtedy Threepio się odwrócił i wymamrotał kolejne słowa podziękowania. Powoli zaczął się oddalać z rękami pełnymi unieruchomionych myszy. - Dziękuję za pomoc - odezwała się Jaina do Hamnera, kiedy C-3PO zniknął w końcu za za- krętem korytarza. - Drobiazg, naprawdę głupstwo - odparł starszy Jedi, otrzepując ubranie z kurzu. Zanim Jaina zdążyła się odwrócić i odejść, dodał cicho: - Wiesz, tak między nami... Cal bardziej się niepokoi losem Imperium, niż daje po sobie poznać. - Spojrzał na nią i z przymusem się uśmiechnął. - Daj nam znać, gdy się dowiesz czegoś konkretnego o Jacenie, dobrze? - zapytał. Młoda Solo zmarszczyła brwi, zaniepokojona konspiracyjnym tonem Hamnera. - Naturalnie - obiecała. Kenth wahał się chwilę, ale wreszcie odwrócił się i zszedł po rampie „Sokoła". Jaina właśnie miała się zająć ponownym sprawdzaniem szczelności spawów stabilizatora prze- chyłów, zainstalowanego przez jej ojca specjalnie z myśląo wyprawie, ale usłyszała, że ktoś wycho- dzi z głównej świetlicy frachtowca. Postanowiła zaczekać, żeby upewnić się, czy 152 nie poszukuje jej któreś z rodziców; chwilę później usłyszała głośny okrzyk ojca. Towarzy- szył mu jeszcze donośniejszy grzechot metalu uderzającego o inny metal. - O rety! - usłyszała dobiegający zza zakrętu korytarza wrzask przerażonego androida. - Threepio! - zawołał jej ojciec. W następnej sekundzie zza zakrętu wyłoniła się gromada sunących po pokładzie robotów- myszy. Gilad Pellaeon oglądał śmierć zbyt wielu młodych osób, aby uważać, że sam jest zbyt stary, żeby żyć. Jego wspomnienia napływały i odpływały w przebłyskach, zupełnie jakby wydobywane z gę- stej mgły przez jaskrawy promień reflektora. Życie Gilada wyglądało jak zlepek urywków, ale wielki admirał nie potrafił już przypomnieć sobie, w jaki sposób jedne pasują do pozostałych. Jedne fragmenty ukazywały mu rodzinną Korelię, a inne Coruscant, na której przeżył wczesne lata, wszystkie jednak ginęły pod setkami wspomnień z pozostałych planet, na jakich bywał w ciągu długiego życia. A ponad nimi dominowały tysiące wspomnień oddzielających te planety oceanów pustki. Gilad spędził prawie wiek w przestworzach i stawiał stopy na stałym gruncie, tylko jeśli zmuszały go do tego okoliczności. W głębi serca nie uznawał za swój dom żadnej pla- nety... nawet Coruscant. Chętnie spędzał czas na jej powierzchni, ale zawsze cieszył się, gdy mógł odlecieć. Nie, najbliższy prawdy byłby, gdyby nazywał domem mostek gwiezdnego okrętu, przebywał jednak na pokładach zbyt wielu, aby miał któryś wyróżniać. Nawet jego „Chimera", służący mu wiernie tyle lat gwiezdny niszczyciel, okazała się w końcu tylko jeszcze jednym okrętem. Zmarszczył brwi i zaczął się zastanawiać. Bitwa o Bastion, podobnie jak reszta życia, jawiła się w jego umyśle niczym elementy układanki. Najbardziej wyrazistym spośród nich, ale i naj- bardziej bolesnym, był obraz unicestwienia gwiezdnego niszczyciela „Zwierzchnik". Wielki ad- mirał pamiętał, jak upstrzony kraterami trafień i gejzerami ognia ogromny okręt koziołkował bezradnie w przestworzach, żeby pospieszyć na spotkanie z nieuniknionym przeznaczeniem i w końcu zupełnie zniknąć w płomienistym piekle gazowego giganta. Przypominał sobie także, że „Chimera" znajdowała się w prawie równie opłakanym stanie
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- W chwili kiedy krewny, przybyBy na widzenie z wizniem, znajdzie si ju| w siedzibie Trzeciego OddziaBu, sprawujcego piecz nad danym obozem, musi podpisa zobowizanie, |e po powrocie do miejsca zamieszkania nie zdradzi si ani jednym sBowem z tym, co przez druty nawet dojrzaB po tamtej stronie wolno[ci; podobne zobowizanie podpisuje wizieD wezwany na widzenie, zarczajc tym razem ju| pod grozb najwy|szych mier nakazanija (a| do kary [mierci wBcznie) |e nie bdzie w rozmowie poruszaB tematów zwizanych z warunkami |ycia jego i innych wizniów w obozie
- Uderzenie komety w Ziemię wywołuje różne skutki uboczne, między innymi może w wielkim stopniu naruszyć równowagę klimatyczną; naruszenie równowagi wywołuje...
- Kiedy wyczerpał cały zapas kamieni, ponownie wyszedł na plażę, by zebrać nowe, zginając się w pasie, chwytając je lewą ręką, od czasu do czasu dysząc z wysiłku, ale cały...
- Cień nadziei pojawił się na krótką chwilę w biurze komendy policji przy Avenue Foch 1, kiedy jeden z pobliskich mieszkańców przyszedł tam, w kilka dni po napadzie, z...
- Tego dnia wszelako, kiedy w związku z przybyciem poselstwa węgierskiego i spodziewanym przyjęciem tronu Węgier przez Władysława zjechali się do Krakowa niemal wszyscy...
- Kiedy jednak z biegiem lat stan rzeczy się coraz bardziej (ustalał, żywioły miejskie zaczynały stawać w coraz wyraźniejszej opozycji do senatu i prezesa Wodzickiego...
- Trudno to pojąć: cóż może być bardziej przydatnego w życiu od chwytnych kończyn, także w walce, także na polowaniu? A tymczasem coraz mniejsze łapki przednie tyranozaura...
- Jeżeli zaś górę weźmie rząd „frontu ludowego", nie może ulegać wątpliwości, iż w Hiszpanii dokonany będzie przewrót komunistyczny i że powstanie Hiszpańska Republika Rad,...
- Może się spełnią moje życzenia, Czytelnikom tego samego, Do Siego Roku — tymczasem żegnam, werbel, bębny, do widzenia! Pański Lord Paradox — do wiadomości: WP Rok...
- Ale to prawda, że pani d'Ai- 171 glemont ma szczęście oglądać córkę kiedy się ubiera lub przv obiedzie, o ile przypadkowo droga Moina je obiad ze swą droga matką...