Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Nie wydawało się jednak, by zamierzał spełnić tę groźbę, bo choć odszedł rozwścieczony, zapowiedział, żeby Leon postarał się być wolny za kwadrans jedenasta lub, jeśli możliwe, na pół do jedenastej. Jupien wrócił po mnie i wyszliśmy razem na ulicę. — Nie chciałbym, żeby pan osądził mnie źle — powiedział — ten dom przynosi mi mniejsze zyski, niżby pan myślał, muszę trzymać uczciwych lokatorów, a też i to prawda, że mając tylko takich przejadłbym wszystkie pieniądze. Tu, na odwrót niż w Karmelu, dzięki występkowi żyje cnota. Nie, jeśli wynająłem ten dom, a właściwie wynająłem za pośrednictwem administratora, którego pan widział, to tylko dlatego żeby wyświadczyć przysługę baronowi i dostarczyć mu rozrywek na stare lata. Jupien nie chciał wspominać o scenach sadystycznych jak ta, której byłem świadkiem, i o perwersyjnych praktykach barona. Baron zaś, jeśli chodziło o rozmowy, towarzystwo, jakie sobie dobierał, grę w karty, czuł się dobrze już tylko wśród gminu, który go eksploatował. Zapewne, snobowanie się na hołotę można zrozumieć równie dobrze jak inne. Oba te rodzaje snobizmu były tu zresztą długo złączone, występując na przemian u pana de Charlus, któremu, co się tyczyło stosunków wielkoświatowych, każdy był za mało elegancki, w drugim zaś przypadku nikt nie trącił dostatecznie apaszem. „Nienawidzę gatunku pośredniego — mawiał — komedia mieszczańska jest wymuszona, trzeba mi albo księżnych z tragedii klasycznej, albo ordynarnej farsy. Żadnego środka, Fedra albo Linoskoki." Na koniec jednak załamała się równowaga między tymi dwoma snobizmami. Może skutkiem starczej fatygi lub rozszerzenia sfery pożądań zmysłowych na związki z pospólstwem, baron wdawał się już teraz tylko z „maluczkimi", przejmując tym sposobem niechcący sukcesję po tym lub owym ze swoich wielkich antenatów — po księciu de La Rochefoucauld, księciu d'Harcourt, księciu de Berry, których Saint-Simon ukazał nam, jak wiedli żywot wespół że swoimi lokajami, którzy wyłudzali od nich olbrzymie sumy, dzieląc z nimi grę, tak iż ktokolwiek musiał odwiedzić tych magnatów, wstydził się za nich widząc, jak za pan brat siedzą przy kartach albo przy kieliszku ze swoją czeladzią. — To nade wszystko dlatego — dodał Jupien —- żeby uchronić go przed przykrościami, bo, widzi pan, baron to stare dziecko. Teraz nawet, kiedy ma tu wszystko, czego dusza zapragnie, wymyka się jeszcze gdzie indziej, między jakieś draństwo. A dla człowieka tak hojnego jak on mogłoby to często, w obecnych czasach, pociągnąć konsekwencje. Nie słyszał pan o tym strzelcu hotelowym, który o mało nie umarł ze strachu, tyle mu baron proponował pieniędzy, żeby tylko przyszedł do niego? (Do niego, cóż za nierozwaga!) Ten chłopak, który jednak lubi jedynie kobiety, uspokoił się zrozumiawszy, czego baron chce. Z powodu tych wszystkich propozycji pieniężnych wziął barona za szpiega. I odetchnął przekonawszy się, że nikt nie żąda, by sprzedał ojczyznę, lecz własne ciało, co nie jest może bardziej moralne, ale za to mniej niebezpieczne, a zwłaszcza łatwiejsze. Słuchając słów Jupiena powiadałem sobie: „Jaka  szkoda, że pan de Charlus nie jest powieściopisarzem albo poetą! Nie po to, żeby opisywał rzeczy widziane — ale punkt, w jakim znajduje się dany Charlus, jeśli idzie o żądzę, rodzi wokół niego skandale, zmusza go, by życie brał na serio, wzbogacał rozkosze wzruszeniami, przeszkadza mu zatrzymać się, zastygnąć w spojrzeniu ironicznym i rzucanym na świat od zewnątrz i wciąż otwiera w nim bolesny strumień. Za każdym niemal razem, kiedy się z czymś oświadcza, doznaje zniewagi, jeśli nie ryzykuje więzieniem." To nie dzieci, lecz poetów edukuje się biciem po twarzy. Gdyby pan de Charlus był powieściopisarzem, dom, który urządził mu Jupien sprowadzając ryzyko do wiadomych proporcji, a przynajmniej, (gdyż należało zawsze się lękać wizyt policji) redukując ryzyko, jakie groziłoby baronowi od indywiduum spotkanego ona ulicy, którego zamiarów baron nie byłby pewien, stanowiłby dla niego nieszczęście