Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Podczas gdy Gail opróżniała torby, z całej siły musiał trzymać się chwiejnej platformy, żeby fale nie wepchnęły go pod łódź. Był przemarznięty i wyczerpany, czuł ból w zatokach. Za każdym razem schodził na dół wolniej, gdyż ból głowy stawał się coraz dotkliwszy. W końcu poprosił na migi Coffina, by go zastąpił. Coffin twierdząco skinął głową, a Sanders ułożył się nad wykopaną przez Treece'a jamą, wyłuskując z dna ampułki, by prąd nie zdążył ich unieść. Minęła kolejna godzina. Po następnych siedmiu rundach Sanders zmienił Coffina. Wychodząc na powierzchnię spojrzał na zegarek — była jedenasta. Przywarł do platformy i czekał, aż Gail opróżni torby. Gdy mu je oddawała, uniósł dolny brzeg maski i zapytał: — Ile mamy? — Nie umiem dokładnie powiedzieć. Sześć, osiem, może nawet dziesięć tysięcy. Przestałam liczyć po pięciu tysiącach. Wciąż donosisz nowe. Sanders wypływał z torbami jeszcze pięć razy, doszczętnie wyczerpany, obolały jak nigdy dotąd. Czuł każde ścięgno, każdy mięsień, nawet stopy kurczyły się z bólu, który utrudniał mu pływanie. Wczepiony w platformę zastanawiał się, ile czasu zabierze mu tym razem zejście na dół. Poprzednie trwało tak długo, że gdy dotarł na dno, wydobyte ampułki natychmiast wypełniły trzy torby. Pokonując ból zmusił się do zejścia w dół, gdzie z trudem dobrnął do rafy. Właśnie układał się przy stosie ampułek, gdy uderzyła go fala. Próbował utrzymać się na nogach, ale nie znalazł oparcia. Pchnięty na koralową ścianę, w ostatniej sekundzie podniósł ręce, by osłonić twarz, i podciągnął kolana, licząc na to, że zdoła osłabić uderzenie rękoma lub płetwami. Najpierw uderzył prawym kolanem i poczuł, że coś łamie. Fala obróciła nim w koło i pchnęła przodem na skałę tak silnie, że jego głowa odskoczyła w tył. Napiął mięśnie szyi, by zamortyzować wstrząs, ale go nie uniknął. Uderzenie było niezbyt mocne, gdyż trafił w miękką poduszkę wodorostów. Szukając po omacku jakiegoś punktu oparcia, chwycił wystający brzeg skały, lecz ten ułamał się i potoczył w dół, pociągając za sobą kamienie. Gdy fala przeszła, Sanders ciężko dysząc opierał się o rafę. Bolały go teraz nowe miejsca, ale był to ból nie bardziej dotkliwy niż ten, który odczuwał dotychczas. Zaczął wolno posuwać się wzdłuż rafy, ostrożnie wybierając punkty zaczepienia. Właśnie szukał kolejnego, gdy w szczelinie zalśniło słońce. Natychmiast jednak zgasło — promień przesunął się dalej. Czyżby coś się kryło w głębokiej na pół metra rozpadlinie? Gdy padł na nią kolejny promień, mrok znów się zapalił. Sanders oparł się o ścianę rafy, trzymając nogę na wielkim głazie, a ręką przywierając do korali. Dawał znaki Treece'owi, próbując przyciągnąć jego uwagę. Jednak Treece był całkowicie pochłonięty odkopywaniem ampułek. Sanders czekał więc, pewien, że Coffin spojrzy w górę, gdy nikt nie odbierze ampułek. I rzeczywiście, po chwili spotkał pytający wzrok Coffina. Wskazał na Treece'a, a następnie na szczelinę w rafie. Coffin uderzył Treece'a w ramię. Treece spojrzał w górę, oparł pompę o skałę i ruszył w stronę Sandersa. W tej samej chwili chmura przesłoniła słońce i całe dno pokrył cień, w którym piasek stał się szary, a woda ciemna. Treece spojrzał na Sandersa, pytając ruchem warg: — Co? Sanders podniósł do góry rękę, jakby mówił: — Czekaj, aż wyjdzie słońce. — Cień przesunął się i zniknął; promienie słońca znów padały na ścianę rafy. Treece popatrzył, chwilę odczekał i znowu spojrzał. Skinął twierdząco głową i wsunął rękę w szczelinę. Sanders patrzył, jak w miarę grzebania w jamie oczy Treece'a zwężają się, a brwi marszczą w skupieniu. Nagle otworzył usta i krzyknął z bólu. Usiłował wyszarpnąć rękę, ale nie mógł — coś ją trzymało. Na sekundę znieruchomiał, po czym z całej siły uderzył barkiem w ścianę rafy. Jego twarz wykrzywiał grymas bólu. W końcu zaciskając zęby i odpychając się drugą ręką od skały, wyszarpnął dłoń z wnęki. Ręka była wolna, ale wokół niej oplatała się i wiła murena, zaciskając szczęki na delikatnej skórze pomiędzy prawym kciukiem i palcem wskazującym. Treece bezwiednie krzyknął, lewą ręką próbując schwycić murenę nieco poniżej łba. Jednak jej wężowe ciało, nie znajdując teraz oparcia w rafie, wiło się konwulsyjnie w spazmatycznych drgawkach. Wymykało mu się za każdym razem. W zielonej chmurze krwi węgorz, drgając zwinął się w pętlę i posługując się własnym ogonem niczym kotwicą, zacisnął zęby na dłoni Treece'a, a następnie zaczął wciągać ją w pętlę. Treece wciąż nie mógł schwycić łba mureny i na oślep walił lewą ręką w skałę. Nie reagowała — jej skośne, nachylone do tyłu zęby powoli wciągały dłoń w paszczę. Sanders, który cofnął się odruchowo, przypomniał sobie murenę, którą widzieli w nocy. Jej łeb był dwu- a nawet trzykrotnie większy. Wtedy ujrzał odrywane ciało — półokrągły strzęp w gumowej osłonie rękawicy i poszarpaną skórę w zielone plamy, która zwisała w kawałkach, pulsując falami krwi. Zwinięty w pętlę węgorz rozprostował się, przełknął strzęp ciała i właśnie miał rzucić się na środkową część dłoni Treece'a, gdy ten wykonał unik i lewą ręką schwycił wijącą się murenę jakieś sześć centymetrów poniżej łba. Obróciła głowę, mieląc szczękami wodę w poszukiwaniu czegoś do gryzienia. Treece wysunął ranną rękę do przodu i silnie zacisnął dłoń — z rany falami potoczyła się krew. Nie bacząc na miotający się ogon mureny, przysunął jej łeb do skały i zmiażdżył go jednym ruchem . Ciałem dwukrotnie wstrząsnęły drgawki, po czym znieruchomiało. Treece wypuścił je z ręki i martwy węgorz osunął się na piasek. Treece wskazał palcem Sandersa, a następnie szczelinę w rafie, każąc mu włożyć w nią rękę i wyjąć lśniący przedmiot. W pierwszym odruchu przerażenia Sanders potrząsnął przecząco głową. Jednakże Treece z twarzą nieznoszącą sprzeciwu wbił w jego pierś wskazujący palec lewej ręki, jakby mówił: — Musisz to zrobić! Sanders zamknął oczy i wsunął rękę w szczelinę. Słyszał swój gorączkowy oddech i przyspieszone pulsowanie krwi. Był pewien, że za moment dozna straszliwego bólu. Tymczasem czuł jedynie powierzchnię korali i miękkość piasku. Jama była pusta. Miotająca się w niej murena mogła wepchnąć lśniący przedmiot głębiej lub zagrzebać go w piasku. Sanders nie sięgał już dalej. Jego ręka tkwiła w szczelinie aż po bark