Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Będą jedli i ty też musisz jeść. Będzie ci potrzebna siła. -Attaroa roześmiała się głośno. - Nie wątpię - odrzekł Jondalar. Attaroa nagle wyszła i dała znak szamance, by poszła za nią. - Ty jesteś odpowiedzialna - rzucił Jondalar do pleców odchodzącej S'Armuny. Gdy tylko brama się zamknęła, jedna z kobiet powiedziała: - Lepiej pospieszcie się i nabierajcie, zanim zmieni zdanie. Mężczyźni rzucili się na talerze mięsa na ziemi. Kiedy podszedł S'Amodun, zatrzymał się przy Jondalarze. - Bądź bardzo ostrożny, Zelandończyku. Przygotowuje dla ciebie coś specjalnego. Kilka następnych dni minęło powoli. Przyniesiono trochę wody, ale bardzo mało żywności, nikomu nie pozwolono wyjść, nawet do pracy, co było niezwykłe. Mężczyźni byli bardzo niespokojni, szczególnie że nawet Ardemuna trzymano w Zagrodzie. Jego znajomość wielu języków uczyniła z niego najpierw tłumacza, a potem pośrednika między Attaroa a mężczyznami. Ze względu na ułomną nogę nie uważała go już za zagrożenie, a ponadto nie był w stanie uciec. Miał większą swobodę poruszania się po obozie i często przynosił informacje o życiu poza Obozem Mężczyzn, a czasami dodatkową żywność. Mężczyźni spędzali czas na grach i zakładali się o przyszłe zobowiązania, używali do gry małych patyczków, kamyków, a nawet kilku połamanych kawałków kości z mięsa, które dostawali. Kość goleniowa z końskiego mięsa została oczyszczona, rozłamana, żeby wydostać szpik, i odłożona do takiego właśnie celu. Jondalar spędził pierwszy dzień uwięzienia na badaniu detali otaczającego ich płotu i wypróbowywaniu jego trwałości. Znalazł wiele miejsc, które potrafiłby wyłamać lub przejść górą, ale przez szpary widział Epadoę i jej kobiety, które ich przykładnie pilnowały. Straszliwe zakażenie rannego mężczyzny odstraszało go jednak od bezpośredniej konfrontacji. Obejrzał również zadaszenie i myślał o wielu rzeczach, które można by zrobić, żeby je naprawić i uszczelnić... gdyby tylko miał narzędzia i materiał. Mężczyźni wyznaczyli jedno miejsce, za stertą kamieni, na załatwianie potrzeb naturalnych. Drugiego dnia Jondalar w pełni uświadomił sobie mdlący smród, który przenikał całą Zagrodę. Był znacznie gorszy koło zadaszenia, gdyż zgangrenowana rana wydzielała obrzydliwy fetor, ale nocą nie miał żadnego wyboru. Kulił się razem z innymi dla ciepła, dzieląc się swoją porwaną płachtą z tymi, którzy mieli jeszcze mniej. W ciągu następnych dni jego wrażliwość na odór stępiała i niemal nie zauważał głodu, ale bardziej odczuwał zimno i miał trochę zawrotów głowy. Marzył o herbacie z kory wierzbowej na bóle głowy. Sytuacja zmieniła się nieco, kiedy ranny mężczyzna umarł. Ardemun podszedł do bramy i poprosił o rozmowę z Attaroą lub Epadoą, żeby można było zabrać i pogrzebać zwłoki. W tym celu wypuszczono kilku mężczyzn, którym później powiedziano, że wszyscy, którzy mogą chodzić, mają przyjść na pogrzeb. Jondalar był niemal zawstydzony własnym podnieceniem na myśl o wyjściu z Zagrody, ponieważ powodem czasowego oswobodzenia była śmierć. Na zewnątrz długie cienie późnego popołudniowego słońca padały na ziemię, podkreślając kształty odległej doliny i rzeki poniżej. Jondalar miał niemal przytłaczające poczucie piękna i wspaniałości tej otwartej przestrzeni. Jego zachwyt został przerwany bolesnym ukłuciem w ramię. Spojrzał z oburzeniem na Epadoę i trzy kobiety, które otaczały go ze swoimi oszczepami. Musiał się bardzo opanowywać, żeby ich nie odepchnąć. - Chce, żebyś założył ręce z tyłu, by mogły je związać -powiedział Ardemun. - Nie pozwolą ci pójść bez związanych rąk. Jondalar skrzywił się, ale posłuchał. Idąc za Ardemunem, zastanawiał się nad swoją sytuacją. Nie był nawet pewien, gdzie się znajduje ani jak długo już tu był, ale myśl o spędzeniu więcej czasu w Zagrodzie, bez żadnego zajęcia poza patrzeniem na płot, była nie do zniesienia. W taki czy inny sposób wydostanie się stąd, i to wkrótce. Wiedział, że jeśli mu się to nie uda, to niebawem nie będzie w stanie próbować. Kilka dni bez jedzenia nie stanowiło wielkiego problemu, ale jeśli miałoby to trwać dłużej, byłoby trudne. Ponadto, jeśli istnieje jakakolwiek szansa, że Ayla nadal żyje, może ranna, ale żywa, musi ją szybko znaleźć. Nie wiedział jeszcze, jak tego dokona, wiedział tylko, że nie zamierza zostawać tutaj. Przeszli spory kawałek drogi, przekroczyli strumień i zamoczyli przy tym nogi. Niedbale odprawiona ceremonia pogrzebowa zakończyła się szybko i Jondalar zastanawiał się, dlaczego Attaroą w ogóle zawraca tym sobie głowę, skoro nie okazała żadnej troski, póki mężczyzna żył. Może nie umarłby, gdyby się o niego zatroszczyła. Nie znał tego mężczyzny, nie znał nawet jego imienia, widział tylko, jak cierpiał - cierpiał niepotrzebnie. Teraz go już nie było, szedł po następnym świecie, wreszcie wolny od Attaroi. Może to lepsze niż lata spędzone na oglądaniu wewnętrznej strony palisady. Mimo że ceremonia była krótka, nogi Jondalara przemarzły w mokrym obuwiu. W drodze powrotnej uważniej patrzył na mały strumyczek, starając się znaleźć jakiś kamień, na którym mógłby stanąć, żeby nie zamoczyć nóg. Ale kiedy spojrzał w dół, przestał o to dbać. Przy brzegu leżały koło siebie dwa kamienie, niemal jakby zostały tam umyślnie umieszczone. Jeden był niedużą, ale wystarczającą bułą krzemienną; drugi był okrągły i wyglądał, jakby dokładnie pasował do jego dłoni - miał znakomity kształt kamiennego młotka. - Ardemunie - powiedział w zelandonii do idącego za nim mężczyzny. - Widzisz te dwa kamienie? - Wskazał je stopą. -Czy mógłbyś je dla mnie zdobyć? To bardzo ważne. - To krzemień? - Tak, a ja jestem łupaczem krzemienia. Nagle Ardemun potknął się i upadł ciężko na ziemię. Kaleka miał trochę trudności ze wstaniem i podeszła do niego oszczep-niczka. Ostro powiedziała coś do jednego z mężczyzn, który wyciągnął do niego rękę i pomógł mu wstać. Epadoą cofnęła się, żeby zobaczyć, co zatrzymało mężczyzn. Kiedy nadeszła, Ardemun właśnie stanął na nogach i stał zawstydzony i pokorny, podczas gdy mu złorzeczyła. Po powrocie Ardemun i Jondalar poszli na koniec Zagrody, do sterty kamieni, żeby oddać mocz. Kiedy wrócili pod zadaszenie, Ardemun powiedział, że myśliwi wrócili z większą ilością końskiego mięsa, ale coś się zdarzyło w czasie powrotu drugiej grupy. Nie wiedział, co, tyle tylko, że spowodowało to poruszenie między kobietami. Wszystkie coś mówiły, ale nie udało mu się podsłuchać nic konkretnego