Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Jesteś cierpliwy. Doceniam to. Czekasz, aż sama zacznę mówić. Adrienne umiała czasem zupełnie mnie rozbroić. Uścisnąłem jej dłoń. - Bardzo za nim tęsknię, Ren. Trudno mi sobie wyobrazić, jak ty się czujesz. Wysunęła dłoń z mojej i dotknęła powieki. - Byłam przygotowana na jego śmierć, Alan. Naprawdę nigdy nie są dziłam, że zostanie ze mną tak długo. Ale zawsze myślałam, że zabiorą go te cholerne góry. Lawina, wypadek podczas wspinaczki, górski potok, głupi grizzly. Nie wiedziałam, co tam, w górze, na niego czeka, ale myślałam, że tam zginie. Chciał umrzeć w górach. Jestem pewna. Żartowaliśmy nawet na ten temat, pytałam, która góra będzie moim wdowim szczytem. Potem uro dził się Jonas. Jonas wszystko zmienił. Skinąłem głową przeświadczony, że potwierdzam uniwersalną prawdę o wpływie dzieci na życie dorosłych. Zauważyła to i natychmiast zaprzeczyła. - Nie jestem w nastroju do frazesów. Słuchaj uważniej. Wszystko za częło się niby żartem, wiesz? Jonas. Jego imię. Kiedy byłam w ciąży, mówi łam o sobie „wieloryb". A Jonasa, który jeszcze wtedy żył we mnie, nazy waliśmy „Pinokiem". Ale w Biblii Jonas to człowiek, który rodzi się po raz drugi. Właśnie to podobało się Peterowi. Nie same narodziny dziecka, tylko szansa na odrodzenie. Podejście Petera zaskoczyło nas wszystkich. Mnie chyba najbardziej. Sądziłam, że Jonasem będę się cieszyła sama. - Chyba nie rozumiem, o co ci chodzi. Nie zwróciła uwagi na moje słowa. - Aż do narodzin Jonasa śmierć miała być dla Petera wydarzeniem. Przy puszczam, że interesującym. Tak jak wejście na pięciotysięcznik albo ty dzień spędzony na skałkach. Mam wrażenie, że traktował ją jak coś, co się po prostu miało zdarzyć. Sam wiesz, jaki był Peter. Wciąż o tym mówił. O śmierci, o sensie życia, takie tam egzystencjalne chrzanienie. Na przy kład, kiedy rozpakowywał zakupy, ucinaliśmy sobie pogawędkę na temat gnicia. Tak jakby jogurt miał kosmiczny wymiar. Skinęła ręką komuś, kto pomachał do niej z przeciwnej strony Broad- wayu, a potem spojrzała na swoje maleńkie stopy. - Dla Petera małżeństwo ze mną nie było powodem, żeby nie umierać. Kwestie w rodzaju „Nie mógłbym bez ciebie żyć" albo „Adrienne mnie po trzebuje, już nie mogę się wspinać, bo to zbyt niebezpieczne" były nie w je go stylu. Peter nie był romantykiem. I nie chciał, żebym się od niego uzależ niła. Nie dbał o pieniądze, ale zawsze namawiał mnie, żebym zarabiała tyle, żeby zaspokoić swoje potrzeby. Nigdy nie mogłam liczyć na jego pieniądze. Dlatego nie żądał wiele za to, co robił. Nie chciał, żebym się przyzwyczaiła do bogactwa i czuła zbyt pewnie. Tak jakby od początku wiedział, że niedłu go stąd się wymelduje. Myślę, że na swój sposób mnie chronił. - On cię kochał, Adrienne. Uniosła ciemne brwi. - Jesteś słodki. Czasami naiwny, ale słodki. Problem nie polega na tym, czy mnie kochał, czy nie. Wiem, co mnie z nim łączyło. Chciałam z tobą porozmawiać o tym, jak się zmienił po narodzinach Jonasa. Coś musiało się z nim stać, żeby pozwolił komuś, żeby go potrzebował. Bo właśnie Jonasowi pozwolił. Wciąż nie rozumiem tej... przemiany. A bardzo bym chciała. To część mojego pożegnania. A może nawet to wszystko, czego potrzebuję, żeby się z nim pożegnać. Czy to nie brzmi głupio? W czasie naszej rozmowy światła zmieniły się na zielone, potem na czer- wone, w końcu na żółte. W tle słychać było szum ulicy. Rozpraszały mnie głosy rozmowy obok - policjant próbował wyjaśnić pulchnej pani z jamni- kiem na krótkim złotym łańcuszku, dlaczego nie można wprowadzać psów do centrum Boulder. - Nie - odparłem - to wcale nie brzmi głupio. - To dobrze. W takim razie pomóż mi - poprosiła Adrienne. - Sama nie mogę się teraz tym zająć. Nie mam siły. Nie mam czasu. Nie chcę nic zmieniać w życiu Jonasa. Dlatego potrzebuję twojej pomocy. - Wiesz, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, Ren. Oboje z Lauren ci pomożemy. Przeszła na drugą stronę ulicy, poszedłem za nią. - Chyba nie wyraziłam się jasno. Nie chodzi mi o to, żeby móc pogadać z przyjaciółmi tak jak teraz. Oczywiście potrzebne jest mi wasze wsparcie. Naprawdę. Ale chciałam prosić cię o coś, na czym bardzo mi zależy. O wiel ką przysługę. - O przysługę? Nie ma sprawy. Zrobię, co tylko mogę. Wiedziała, że wciąż jej nie rozumiem, ale to jej nie zniechęciło. - Dobrze. Pomóż mi się dowiedzieć, dlaczego przez te wszystkie lata, kiedy Peter szukał śmierci, nie zginął. I dlaczego, gdy w końcu zapragnął żyć, nie mógł. - Dlaczego teraz, Ren? Dlaczego nie zaczekasz? - Bo za dobrze znam rodzinę Petera. Jeżeli nie zajmę się tym teraz, pozwolą, żeby czas zatarł wszystkie ślady. Teraz powinnam zobaczyć to, czego Peter nie chciał mi pokazać. Chcę wiedzieć, co po sobie zostawił. Chcę wiedzieć, co go ukształtowało. - Przerwała na chwilę. - I chcę wie- dzieć, czy Jonas wciąż ma rodzinę. Czy jesteśmy tam mile widziani. W izyta Adrienne w moim biurze i jej prośba o pomoc mile mnie zaskoczyły. Kiedy kilka godzin później o pomoc prosił mnie Sam Purdy, przypominało to bardziej wezwanie. Sam przyszedł do mnie do domu. Miał wprawdzie wolny dzień, ale w wy- padku detektywa prowadzącego śledztwo w sprawie morderstwa „wolne dni" istnieją tylko na papierze. Sam zgodził się pojechać do Denver w godzinach szczytu tylko ze względu na mój napięty grafik. Tego dnia do piątej przyj- mowałem pacjentów. Kiedy powiedziałem Samowi, że mogę się z nim umó- wić o wpół do szóstej - a nie o drugiej, tak jak chciał - najpierw zasugero- wał, żebym odwołał „te cholerne wizyty", bo moglibyśmy wtedy pojechać do Denver i wrócić, zanim autostrada zupełnie się zakorkuje. Objazdowa broadwayowska produkcja Miss Saigon w następny week- end kończyła dwumiesięczny przystanek w teatrze Buell. Sam uznał, że za- nim trupa przeniesie się do Seattle, powinienem zapoznać się ze szczegóła- mi poprzedniego morderstwa, które miało miejsce właśnie w Buell. Dokonano go na scenie z dekoracjami do Miss Saigon prawie pięć tygodni przed śmier- cią Petera. Sam twierdził, że aby zrozumieć szczegóły, z których większość trzymano w tajemnicy, powinienem zobaczyć, jak wyglądała produkcja Mm Saigon w Buell, włączając w to scenografię. Po prawie godzinnej podróży znaleźliśmy się w centrum Denver