Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Przetrwał. Nie zawilgotniał, nie stracił barwy. Pismo Croziera na admiralskiej papeterii wygląda jak napisane wczoraj. - Niesamowite - zauważyła cicho Jo. - Owszem. Wydawało się, że Crozier stoi tam z nami, chcąc, żebyśmy wszystko zrozumieli. - Doug przyłożył ręce do twarzy, po czym skrzyżował je na piersi. - Pierwszą zimę spędzili w miejscu zwanym wyspą Beechey - dodał cicho. Mówił trochę niewyraźnie. - Wtedy zaczęło się sprawdzać. Jo zmarszczyła brwi. - Co zaczęło się sprawdzać? - Prognozy Croziera. Martwe dni. Jo wychyliła się na fotelu. - Martwe dni? - Spędzili zimę na wyspie Beechey... Drzwi się otworzyły, to wrócił Hargreaves. Jo podeszła do niego. Zauważyła, że John nie ruszył się ze swojego miejsca u stóp łóżka. Siedział, wpatrując się w podłogę. - Nie rozumiem, co Doug mówi - wyszeptała do Har-greavesa. Do kajuty wszedł sanitariusz. 93 - Witaj, Douglas - powiedział. - Zmęczony? - Trzech umarło - odrzekł Marshall. - Nikt nie umarł - zapewnił go Hargreaves. - Trzech umarło i pochowano ich. Hargreaves popatrzył na Jo. Wzruszyła ramionami, jak gdyby chciała powiedzieć, że nic o tym nie wie. Marshall westchnął z wysiłkiem. - Usiłowali przepłynąć Cieśninę Lancastera i dotrzeć do Cieśniny Barrowa, ale tam był lód. Zawrócili więc. Lód znowu ich zatrzymał. Trzech umarło tej zimy... Jo razem z Hargreavesem podeszła do łóżka chorego. - Dałem mu morfinę - powiedział Hargreaves. - Wszystko w porządku. - Gnane wiatrem dobrym - mruknął Doug. - To się sprawdziło. Umarli - dodał i zapadł w sen. Godzinę później Anthony Hargreaves odstąpił Jo swoją kajutę, żeby mogła napisać artykuł i wysłać go pocztą elektroniczną. - Chodź ze mną - poprosiła Johna. - Może mi się przydasz. Podążył za nią niechętnie, jak jej się wydawało, nadąsany jak dziecko. Jo zastanawiała się, czy to wina jej niezręczności, czy też postawa Johna to typowa reakcja nastolatka. Przecież on nie ma dwudziestu lat, pomyślała, zamykając drzwi do kajuty i patrząc, jak chłopak mości się na koi, niezgrabnie podwijając pod siebie nogi i obejmując rękami kolana. Dziewiętnastolatek to wciąż chłopiec. - Jak myślisz, czy ojciec dobrze się czuje? - zapytała. - Przeżyje - odparł. - Jak zawsze. Właśnie uruchamiała laptopa, ale nagle znieruchomiała. Odwróciła się i popatrzyła na chłopaka. - Wszystko w porządku? - spytała. - Pewnie. - Co cię gryzie, Johnie? - Nic. 94 \. - Pewnie nieczęsto go widujesz - wyraziła przypuszczenie. - Inni widują go znacznie częściej niż ja - odparł. Spotkała wzrokiem jego spojrzenie. Tu cię boli! - pomyślała. - Ty też studiujesz archeologię. - Tak. Popatrzyła na pusty ekran przed sobą. - Od czego powinnam zacząć? - zapytała. Nie było odpowiedzi. - Myślisz, że twój ojciec utożsamia się z Franklinem? -drążyła. Na twarzy Johna pojawiła się wreszcie iskierka zainteresowania. - Z Franklinem? - powtórzył. - Tak. - Nie. - Uśmiechnął się. - Ktoś, kogo znam, myślał, że może w tym rzecz -zauważyła Jo. - Co cię śmieszy? - Bo chodzi o Croziera - powiedział John. - To jego chciałby znaleźć. - Tego, który zostawił wiadomość w puszce? ' - Tak. . - To romantyczne... ,• John parsknął z lekceważeniem. , - A więc nie o to chodzi? - O, tak - odparł John. - O to też, o te słowa, które napisał na dole strony: gnane wiatrem dobrym. Myślą, że to słowa skierowane do Sophii, siostrzenicy Franklina. Crozier się jej oświadczył, lecz go odrzuciła. - Biedny człowiek - zauważyła Jo. - Wiesz, o czym jest ten poemat? - spytał John. - Ten, z którego pochodzi cytat? - Nie. Kto go napisał? Chłopak uniósł brwi. - Jesteś dziennikarką, a nie znasz Tennysona? Jo uniosła ręce. 95 - No cóż, wygląda na to, że jestem ignorantką - oznajmiła. John uśmiechnął się. - Umiesz to na pamięć? - spytała. John oparł się o drewnianą przegrodę. Statek się kołysał; na zewnątrz zapadał mrok. Słyszeli typowe dla życia na statku hałasy - tupot nóg, podniesione głosy. Do biurka Hargreavesa przyklejone było taśmą zdjęcie kobiety w średnim wieku. Przez krótką chwilę Jo zastanawiała się, jak to jest spędzać tyle czasu na morzu. Jak wiele człowieka omija, ile spraw trzeba odłożyć na bok - życie żon, dzieci, biegnące gdzieś w oddali przez całe miesiące i lata. John zaczął recytować cichym głosem: Gnane wiatrem dobrym - do przystani Cichej w cieniu wzgórza - łodzie biegną. Lecz tamto ręki znikłej dotknięcie, Głosu dźwięk zamilkłego! Na tych zimnych, tych szarych kamieniach Niech się miota fala, nich się łamie! Miłowana dnia dawnego piękność Już nie zaświta dla mnie.* Spojrzała na recytującego chłopca i dojrzała w jego oczach to, co usiłował ukryć - odrzucenie. - Kogo straciłeś, John? - zapytała. Zawahał się. Przez chwilę myślała, że zdobędzie się na szczerość. Nagle jednak, ku jej zaskoczeniu, wstał, niemal uderzając głową o niski sufit. Szarpnął klamkę. - John... - powiedziała. Wyszedł z kajuty, nie oglądając się za siebie. Jo odwróciła się do ekranu komputera i uderzyła kciukiem w klawisz spacji. * Przekład z ang. Zygmunt Kubiak. 96 9 ( W październiku księżyc prezentował się wyjątkowo pięknie. Osiągnął szczytową deklinację północną i przesuwał się po niebie, rozjaśniając polarny mrok. Augustus stawał niekiedy na pokładzie Terrora i wpatrywał się w księżyc. Przypominał mu się wówczas wózek z mlekiem, jeżdżący po ulicach Hull; koła miał oblepione trawą, lecz skrzynia była wypucowana do białości, a blaszane bańki błyszczały jak lustra. Kiedy mleczarz podnosił ciężką pokrywę, spienione mleko przybierało barwę taką jak światło księżyca. Dziwnie było myśleć, że znaleźli się tak daleko na północy kuli ziemskiej, że księżyc nigdy tu nie zachodzi, a tylko toczy się po niebie. Śnieg, woda i brzegi wyspy Beechey rozjaśniała ta sama wspaniała poświata, w której statki stojące w swoich zimowych przystaniach sprawiały wrażenie wyciętych z papieru. Gdy światło dnia słabło i na niebie wyraźniej było widać księżyc niż słońce, Augustus zastanawiał się, dlaczego nie czuje lęku. Zawsze dotąd bał się zasypiać w ciemnościach i budzić się w mroku. Potrzebował świec, nawet kiedy po raz pierwszy wyruszył na morze. Te zadawnione lęki teraz znikły. Chwała Bogu! Przecież będzie musiał żyć w mroku; w nadchodzących tygodniach czekały go długie dni i noce ciemności, rozpraszanych nieco przez światło księżyca