Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

I odzyskując zaraz zwykłą swoją energię zakrzyknęła gromko w stronę zdumionego aptekarza: — No, daje pan to lekarstwo czy nie? Mówiłam przecież, że pani chora! — Chodźmy prędzej do domu, do domu, Genowefciu — jęknęła Anda. — Upadam ze zmęczenia. — Robaczku mój — szepnęła teraz z kolei Genowefcia — już idziemy, już idziemy. — Jak to dobrze, że przyszłaś — cieszyła się Anda. — Wyobraź sobie, jaką miałam idiotyczną przygodę. Otóż chciałam zatelefonować do domu, żebyście się nie niepokoili. — No pewnie, żeśmy się niepokoili. Jeszcze jak. Jakieś panie mówiły, że nawet widziały tego bandytę, co porwał panienkę. Podobnież zjeżdżał po poręczy w damskim przebraniu i okropnie gwizdał! A ta dama klasowa była okropnie roztrzęsiona. Oddała mi tylko kapelusik panienki, trochę pognieciony, i łzami się zalewała. Ale dlaczego to panienka bez kapelusika chodzi, co? Oj, żeby tego aby nasza pani nie zauważyła. Może panienka lepiej włoży, co? Bo znów będzie awantura! — Niech będzie kapelusik — zgodziła się Anda, wdziewając tył na przód i trochę na bakier swoje ukwiecone nakrycie głowy. — Jestem pie- kiclnie głodna, Genowefciu, mam nadzieję, że na obiad będzie coś dobrego! — Pyszności, panienko Anusiu—potwierdziła z entuzjazmem te przypuszczenia Genowefcia — ma być barszczyk z uszkami i móżdżek w kokilkach, a potem rostbef w śmietanie. A na deser tylko kompot, bo ze względu na tych gości, to kucharka nie miała czasu nic innego przygotować. Ale ciasto do herbaty to naturalnie jest takie, jak panienka lubi, z kruszonką. — Ze względu na jakich gości? — zdumiała się Anda — to znaczy, że dziś na obiedzie będą goście, jeśli jest taki pyszny i odświętny obiad? — E, jaki tam odświętny — wzruszyła ramionami z pogardą Genowefcia — właśnie przecież mówię, że ze względu na tych gości, co mają być wieczorem, to kucharka nie miała czasu zrobić nic lepszego na deser. A jacy znów goście mają być wieczorem — chciała zapytać Anda, ale Genowefcia zatrzymała się akurat przed znanymi Andzie od wczoraj ciemnymi dębowymi drzwiami i powiedziała: — Nie trzeba dzwonić, panienko, ja mam klucz! 84 Rozdział siódmy Kiedy Anda, umyta już, uczesana na nowo i przebrana dzięki zręcznej pomocy Genowefci w jakąś znów bardzo zabawną długą, niebieską sukienkę, z sutą spódniczką przyozdobioną mnóstwem plisowanych falbanek i żółtych aksamitek, stanęła na progu ponurego pokoju, nazwanego przez Genowefcię jadalnią, zauważyła, że przy długim, nakrytym olśniewająco białym obrusem stole siedzi już kilka osób. Zatrzymała się, niepewna, jak ma się zachować dalej. Nie ulegało wątpliwości, że oto jej rodzina w wiosenny dzień 1880 roku zasiada do obiadu, a ona, Anda, ma zająć miejsce wśród nich. Przyrzekła więc sobie, że będzie się starała zachowywać możliwie jak najlepiej i jak najbardziej dostosować do zwyczajów tej dziwacznej i zabawnej epoki, w której dzięki niej znalazła się cała rodzina. To było pociechą, że nie posiadając świadomości tej zmiany, jaka zaistniała, zdawali się być zupełnie zadowoleni z siebie. Kochani! Chociaż tak dziwnie ubrani i tak zabawnie przemawiający — przecież to są ci sami, zawsze najlepsi, jedyni na świecie tatko i mama! O, biedna mama, siedzi przy stole, taka blada. To z tego zmartwienia o Andę. Ale co tym babkom w szkole przyszło do głowy, żeby opowiadać historię o bandycie? Mniejsza zresztą o to. A więc mama — w ślicznej sukni koloru bzu. Szkoda, że mama chociaż trochę nie pomalowała warg. Ale nie wiadomo czemu nie można nawet o tym wspomnieć. Co prawda, dziwna rzecz — wszystkie panie na ulicy były nie umalowane. Mimo to wyglądały nawet zupełnie świeżo. A może tak się malują, że tego nie znać? Albo może sto 86 lat temu kobiety miały tak ładną cerę, że nie musiały używać szminki? Ale to nie jest najważniejsze. Mama patrzy teraz na Andę i uśmiecha się do niej. Dzięki Bogu — już wszystko jest dobrze. A tatko? Tatko ma raczej srogą miną. A może ten zarost dodaje mu srogości? I postarza go, oczywi-icie, że postarza. Trzeba będzie z tatkiem o tym pogadać, żeby jednak ogo-hl się. Zupełnie inaczej wtedy wygląda. O dwadzieścia lat młodziej. A obok tatka siedzi Ewita. Ho, ho! Ależ wypiękniona! Włosy ma uczesane w loki. Trochę upięte są do góry, a trochę loków spada na ramiona. Nawet jej do twarzy w tej żółto-zielonej sukience przybranej niebieskimi kokardami. Śmieszne zestawienie kolorów! Ale nawet ładne. Zaraz, a któż to siedzi obok Ewity? Jakiś młody człowiek. Ostrzyżony krótko i w mundurze ze srebrnymi guzikami. Koło niego jest wolne miejsce..