Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Farmerzy i rzemieślnicy ustawiali już swoje kramy w oczekiwaniu na tłumy sobotnich klientów. Rapp i Geoffrey przeszli kawałek do małej gospody „Zum Roten Baren". Geoffrey, ściśle stosując się do poleceń Rappa, powiedział mężczyźnie za kontuarem, że przyjechali do Freiburga na weekend i chcą go spędzić na wycieczkach, że planowali przyjechać wczoraj wieczorem, ale pracowali do późnej nocy i dlatego dotarli dopiero dziś rano. Wydawało się, że stary oberżysta kupił to. Rapp polecił Geoffreyowi zapłacić za dwie noce z góry. Właściciel, wyraźnie zadowolony przyjął pieniądze i dał im pokój bez sprawdzania dokumentów, co Rapp przyjął z jeszcze większym zadowoleniem. W pokoju Rapp wręczył Geoffreyowi obiecaną zapłatę, zawiązał mu oczy i przywiązał go do łóżka. Po raz ostatni poinstruował go: — Leż spokojnie i próbuj zasnąć. Kiedy znajdzie cię oberżysta, każ mu połączyć się z policją i opowiedz im wszystko, co ci się przytrafiło. Powiedz też, że groziłem ci śmiercią, jeżeli nie będziesz współpracował. Jednym słowem przekaż im to wszystko, co ustaliliśmy w samochodzie. Geoffrey skinął głową i Rapp zakneblował go. Będąc w ten sposób zabezpieczony, rozebrał się do naga i wyjął niebieskie szkła kontaktowe. Aż mu ulżyło. Aby zmyć farbę, pięć razy płukał włosy pod prysznicem, starając się równocześnie nie przejmować rozcięciem na potylicy. Wyszedł spod prysznica, nie zakręcając wody. Sięgnął po koszulę i jak się tylko dało, sprał krew zakrzepłą na kołnierzyku. Kiedy ubrał się, wrócił do łazienki, zakręcił wodę i oczyścił sitko odpływowe z włosów. Wszystkie ręczniki wrzucił do białej plastikowej torby należącej do pralni współpracującej z gospodą i jeszcze raz starannie sprawdził pokój. Po wyjściu na korytarz zamknął drzwi, a na klamce zawiesił wywieszkę: „Nie przeszkadzać". O 6.45 wyszedł z gospody bocznymi drzwiami. Aby dostać się na Uniwersytet Alberta Ludwiga musiał przejść dwie mile przez miasto. Po drodze wyrzucił torbę z ręcznikami do kubła na śmieci i wstąpił do dwóch oddalonych siebie drogerii, a potem do hotelowego sklepu z pamiątka-roi. Na uniwersytet dotarł po 7.30, gdy temperatura powietrza sięgnęła już piętnastu stopni. Odszukał mieszczącą się na drugim piętrze studencką stołówkę. Znalazł pustą toaletę, wszedł, zamknął za sobą drzwi i przystąpił do pracy. Wyjął maszynkę do włosów, którą kupił w pierwszym sklepie, założył odpowiednią nakładkę, zatkał odpływ w umywalce, pochylił się i zaczął przycinać gęste czarne włosy. Potem założył drugą nakładkę i przyciął włosy na bokach i z tyłu głowy. Uczesał się i włożył niebieską koszulkę z nadrukowanym wizerunkiem najsłynniejszej budowli Freiburga - katedry Miinster, na nią szarą bluzę dresową. Włożył też krótkie, jasnobrązowe spodenki, białe skarpetki i niebieskie buty. Zdjęte ubranie i buty zwinął w ciasny tobołek i ukrył w brezentowej torbie na zakupy. Pozostałe rzeczy włożył do dużego zielonego plecaka, który kupił w drugim sklepie. Pistolet wetknął za pasek spodenek i zakrył koszulką. Pozbywszy się starego ubrania, poczuł ulgę. Zamierzał zrobić to wcześniej, ale nie chciał, żeby Geoffrey był świadkiem jego przemiany. W pobliżu uniwersytetu znalazł piekarnię. Był tak głodny, że dosłownie pochłonął kilka ciastek i croissanta, popijając sokiem pomarańczowym. Potem poszukał kawiarni, gdzie spędził dwadzieścia minut, sącząc gorącą, odpowiednio dobraną mieszankę. Za pięć dziewiąta ruszył do następnego celu podróży. Sklep z rowerami znajdował się dokładnie w tym samym liejscu, które Rapp zapamiętał z poprzedniej wizyty. Przed wejściem gromadzili się już entuzjaści turystyki rowerowej członkowie klubu w jaskrawych kolorowych, obcisłych >mbinezonach z lycry, czekający na sygnał startu. Rapp ecisnął się przez tłum i wszedł do środka. Prawie każdy -ntymetr sufitu pokrywały podwieszone rowery, a długie szeregi ciągnęły się także wzdłuż ścian. Podszedł do lady 'o francusku poprosił o pomoc. Ekspedient wskazał młodą Wetę z długimi czarnymi włosami. Była Francuzką. Już chwili wiedział, że dziewczyna pochodzi z Metzu i spędzi- r°k, studiując na uniwersytecie we Freiburgu. Oglądając rowery, Rapp zapytał, czy ciągle jeszcze kola- e robią sobotnią pętlę. Odparła, że teraz stała się jeszcze 66 67 r i popularniejsza niż kiedyś. Freiburg leży na trasie Tour de France, a pętla biegnie od północnego zachodu do zabytkowego, ufortyfikowanego miasta Breisach, potem przecina Ren, dalej rowerzyści jadą wzdłuż francuskiego brzegu rzeki i wracają do Mullheim, Ottmarsheim albo do Bazylei w Szwajcarii. W każdą pogodną sobotę taką pętlę pokonują setki jaskrawo ubranych szwajcarskich, francuskich i niemieckich kolarzy. Przed laty Rapp przede wszystkim zwrócił uwagę na to, że straż graniczna puszcza ich przez granicę bez sprawdzania dokumentów. Pamiętał też, że ta część Europy jest bardzo otwarta, była taka nawet w czasach zimnej wojny. Francja leży zaledwie dwadzieścia pięć kilometrów na zachód od Freiburga, a Bazylea około osiemdziesięciu kilometrów na południe. Przejście graniczne było słabo strzeżone, wielu ludzi mieszkało w jednym państwie, a pracowało w drugim. Ale, jak dobrze o tym wiedział, na przejściu granicznym w każdej chwili służba bezpieczeństwa może zostać zaalarmowana. Po przejrzeniu rowerów zdecydował się na klasyczny rower bianchi w kolorze jasnozielonym i torby do zamocowania na tylnym kole. Kupił też torebkę na pasku biodrowym i całe wyposażenie cyklisty, łącznie z butami, białą czapeczką i okularami. Kupiony wcześniej plecak absolutnie się nie nadawał. Wyglądałby z nim jak ktoś, kto znalazł się w peletonie przypadkowo. Zapłacił gotówką, bo jak najbardziej chciał odwlec moment skorzystania z karty płatniczej. Sprzedawczyni zaprowadziła go do małej łazienki mieszczącej się w suterenie i tam Rapp przebrał się