Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

zdołał wyrzucić z siebie: —• Proszę mi wybaczyć, sir Johnie, lecz mam powody sądzić, że to przesyłka wielkiej wagi. Konsul zaprowadził wtedy Clintona do swego gabinetu i zamknął za nim drzwi, by zapewnić Codringtonowi prywatność. Clinton położył przesyłkę na skórzanym blacie intarsjowanego biurka, rozerwał pieczecie i przeciął szwy płóciennej koperty srebrnym nożem konsula. Ze środka wypadł gruby plik zapisanych drobnym pismem kartek oraz kobiecy kolczyk ze szkła i srebra, identyczny jak ten, który Clinton nosił na piersi pod koszulą. 169 „Black Joke" przebił się przez ciemny, nie oznaczony bojami kanał na godzinę przed pierwszym błyskiem świtu na Wschodnim niebie. Zwracając się na północ, postawił wszystkie żagle i zaczął nabierać szybkości. Następnego dnia, na krótko przed północą, minął się ze słupem „Penguin". „Black Joke" płynął z prędkością jedenastu węzłów. „Penguin", wiozący pilne przesyłki, znajdował się za wschodnim horyzontem, a jego światła nawigacyjne zaciemniła gwałtowna tropikalna ulewa, pierwszy znak nadchodzącego monsunu. Ulewa przeszła między oboma statkami uniemożliwiając im wzajemne dostrzeżenie się. O świcie oba statki dzielił szybko powiększający się dystans pięćdziesięciu mil morskich, a Clinton Codrington spacerował po górnym pokładzie, zatrzymując się raz po raz, by niecierpliwie spoglądać na południe. Śpieszył odpowiedzieć na najbardziej wzruszające wezwanie, wypełnić najważniejszy obowiązek mężczyzny. O pomoc prosiła go kobieta, którą kochał, kobieta w straszliwym niebezpieczeństwie. Rzeka Zambezi toczyła swe wody z majestatem, jakiego nie miała żadna inna znana Zoudze Balłantyne'owi wielka rzeka, ani Tamiza, ani Ren, ani Ganges. Woda swą opalizującą zielenią przypominała niemal płynny żużel ściekający powoli po hałdzie wielkiej huty stali i w łukach szerokich zakoli tworzyła potężne, powoli obracające się wiry, podczas gdy na mieliznach mąciła się, jakby lewiatany całego świata krążyły pod jej ciemną, tajemniczą powierzchnią. Tutaj główny kanał miał ponad milę szerokości, chociaż były też inne kanały i inne węższe ujścia za falującymi brzegami papirusu i bawełnianogłowych trzcin. Niewielka flotylla zdawała się ledwie pokonywać przeciwny prąd. Na przodzie płynęła łódź parowa „Helen", nazwana tak na cześć matki Zougi. Łódź zaprojektował, a następnie czuwał nad pracami związanymi z jej budową sam FuUer Balłantyne. Miało to miejsce przed jego nieszczęsną wyprawą nad Zambezi, która dotarła jedynie do przełomu Kaborra-Bassa. „Helen" miała już teraz prawie dziesięć lat i sporo wycierpiała z powodu inżynierskiej ignorancji portugalskiego handlarza, który kupił ją od Fullera Ballantyne'a zaraz po przerwaniu ekspedycji. Stary silnik zgrzytał i stukał, puszczał parę każdą rurą i złączką, wyrzucał iskry oraz ciężki, czarny dym z pieca na drewno. Wbrew wymogom swego wieku i zaleceniom projektanta łódź holowała trzy załadowane po brzegi barki, pokonując prąd mocarnej rzeki. Robili najwyżej piętnaście mil dziennie, a odległość między Quelimane a Tete wynosiła ponad dwieście. Zouga wynajął łódź i barki, by przetransportować ekspedycję w górę rzeki, do Tete, końcowego przystanku podróży wodą. On i Robyn płynęli pierwszą barką, razem z najbardziej cennymi i delikatnymi częściami wyposażenia: zapasami leków, przyrządami nawigacyjnymi, sekstansami, barometrami i chronometrami, amunicją, bronią palną i osobistym sprzętem biwakowym. Na trzeciej barce, pod bystrym i wszechobecnym okiem sierżanta Cheroota, 170 znajdowało się kilku tragarzy, których zatrudniono w Quelimane. Zougę zapewniono, że dodatkowych stu tragarzy znajdzie bez problemu w Tete, lecz zwerbowanie tych zdrowych, pełnych życia ludzi zdawało się roztropnym krokiem. Jak dotąd nie zdarzył się jeszcze żaden przypadek dezercji, co było dość dziwne na początku długiego safari, gdy nagłe, nieodparte podniety wywołane bliskością domu i rodziny mogą wziąć górę nad co słabszymi charakterami. Na środkowej barce, ciągniętej za plecami Zougi, płynęły cięższe ładunki. Były tam głównie towary handlowe, płótna i koraliki, noże oraz siekiery, trochę tanich muszkietów i ołowianych sztab na kule, worki czarnego prochu oraz krzemienie. Dobra te mogły być później pomocne przy nabywaniu świeżej żywności, przekupywaniu lokalnych wodzów w celu uzyskania wolnej drogi, zdobywaniu koncesji na polowanie oraz poszukiwanie złota i ogólnie przy realizowaniu zamierzeń ekspedycji. Dowództwo nad środkową barką sprawował najnowszy i najbardziej wątpliwy nabytek Zougi. Młody Balłantyne zatrudnił tego mężczyznę jako przewodnika, tłumacza i kierownika obozu. Jego skóra była gładka, ciemnooliwkowa, a włosy grube i lśniące jak u kobiety. Zęby miał bardzo białe i błyskał nimi w uśmiechu, który umiał przywołać na poczekaniu. J^ecz nawet kiedy się uśmiechał, jego oczy pozostawały zimne i czarne jak oczy wściekłej mamby. Gubernator w Quelimane zapewnił Zougę, że człowiek ten jest najsłynniejszym łowcą słoni i podróżnikiem na całym terytorium portugalskim. Zapuścił się dalej w głąb kontynentu niż jakikolwiek żyjący Portugalczyk, mówił tuzinem miejscowych dialektów i znał zwyczaje panujące w poszczególnych plemionach. — Nie może pan podróżować bez niego — zapewnił Zougę gubernator. — Byłoby to szaleństwem. Nawet pański ojciec, słynny doktor Fuller Balłantyne, korzystał z jego usług. To on pokazał pańskiemu błogosławionemu ojcu drogę do jeziora Marawi. Zouga uniósł brew. — Mój ojciec był pierwszym człowiekiem, który dotarł do jeziora Marawi. — Pierwszym biafym człowiekiem — poprawił go gubernator subtelnie i Zouga uśmiechnął się, gdy pojął, że Fuller Balantyne chronił wartość swoich odkryć i badań nie ujawniając takich właśnie faktów. Oczywiście, na brzegach jeziora ludzie żyli od co najmniej dwóch tysięcy lat, a Arabowie i Mulaci handlowali z nimi od lat dwustu, lecz nie byli to ludzie biali, co wydawało się mieć ogromne znaczenie. Zouga skorzystał wreszcie z sugestii gubernatora, kiedy zdał sobie sprawę, iż ów wzór doskonałości jest też bratankiem Portugalczyka i że zatrudnienie kogoś o tak dobrych koneksjach z pewnością pomoże ekspedycji uniknąć czekających ją po drodze niebezpieczeństw. Już po kilku dniach Zouga miał powód, by ponownie przemyśleć swoją decyzję. Przewodnik był samochwałą i nudziarzem. Miał w zanadrzu nieskończoną ilość opowieści, oczywiście ze sobą w roli głównej. Wyraźny brak szacunku dla prawdy czynił wszelkie jego relacje podejrzanymi