Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Kiedy hrabia zgodził się z moją decyzją, wydało mi się już niemądre mówić mu o moim odjeździe, postanowiłem więc spędzić jeszcze dzień jeden w zamku, lecz przyznaję, że spotkałem się z Mefistofelesem i Faustem nie bez zmieszania, jakbym coś zawinił. Czując, że nie przybiłem ani do jednego, ani do drugiego brzegu i jakbym się znajdował w polu między dwoma nieprzyjacielskimi obozami, jeszcze mniej niż w przeddzień mogłem okazać się wesołym kompanem i już od tego czasu zasłynąłem wśród wszystkich w zamku jako człowiek niezwykle ponury i odludek. Zresztą zauważyłem, że w danym towarzystwie zawsze pozostajemy w tej samej masce, w jakiej przypadkiem pojawiliśmy się tam po raz pierwszy, przy czym każdy z nas musi w różnych kręgach nosić mnóstwo najróżnorodniejszych masek. Ów drugi dzień, jaki przebywaliśmy w zamku, spędziłem na polowaniu, które hrabia wydał na cześć gości, lecz którego nie będę opisywał, by w swej opowieści nie błąkać się zbyt często po okólnych drogach. Powiem tylko, że mimo wczesnej pory roku można było uważać to polowanie za w pełni udane, gdyż dostarczyło ono wiele radości jego uczestnikom i zaszczuto dzika, zwierza rzadkiego w tej okolicy. Faust, podobnie jak wczoraj, był przedmiotem różnych ataków, na które znów przeważnie odpowiadał Mefistofeles, czasem celnie, czasem dosyć grubiańsko, dając się poznać jako ten, którego Hiszpanie nazywają chocarrero i pozyskując niewątpliwą przychylność dam. Do zamku wróciliśmy już późno, czując w sobie to dziarskie i jakby siarczyste zmęczenie, jakie daje wysiłek na świeżym powietrzu, i znów czekała na nas obfita wieczerza, przygotowana w tejże sali, gdzie wczoraj. Tym razem jednak hrabia nie chciał odwlekać swego zamysłu i ledwo zaspokojony został głód, zwrócił się do doktora w te słowa: — Wiadomo nam, szanowny doktorze, że w dziedzinie magii osiągnęliście wspaniałe sukcesy, tak że niestosowne byłoby porównywać z wami któregokolwiek ze współczesnych magów, choćby nawet Hiszpana Torralbe (pokój nieszczęsnej duszy jego!). Wiemy także, że na prośby innych osób, byście im okazali swą sztukę, nie odpowiadaliście odmową i na przykład księciu Anhalckiemu daliście możność ujrzenia na własne oczy Aleksandra Wielkiego Macedońskiego i jego małżonki, waszymi zaklinaniami wróconych z mroku Orcusu w światło Heliosa. Teraz całe towarzystwo przyłącza się do mojej prośby błagając, byście także nam pokazali choć cząstkę waszej cudownej sztuki. Z wytężoną uwagą czekałem, co odpowie doktor Faust, gdyż w prośbie hrabiego wyraźnie dostrzegłem sprężyny i kółka pułapki i bardzo chciałem, by doktor w ostrych słowach przerwał obłudną mowę. Ku memu jednak zdziwieniu doktor Faust, który do tej pory zachowywał się nadzwyczaj powściągliwie, teraz z pewną wyniosłością tak odpowiedział: — Miły hrabio, z wdzięczności za udzieloną gościnę zgadzam się pokazać wam to niewiele, na co pozwala moja skromna wiedza, i mniemam, że książę Anhalcki nie będzie miał czym się przed wami pysznić. Jak sobie to teraz tłumaczę, Faust , urażony sposobem, w jaki odnosił się do niego hrabia i jego dworzanie, chciał im wszystkim dowieść, że istotnie dysponuje nie znanymi im siłami, i w imię tej niezbyt chwalebnej próżności zdecydował się zniżyć magię do publicznej próby. W owym czasie jednak, pod wpływem podejrzeń hrabiego wyobraziłem sobie, że doktor godząc się na prośbę zdemaskował się jako przedajny szarlatan, gdyż tylko oni jedni zdolni są w dowolnej porze i w dowolnym miejscu wywoływać zjawy — tak że gotów byłem postawić doktora Fausta w jednym szeregu z filutami rozjeżdżającymi po wsiach, by sprzedawać różne amulety, plastry lecznicze, czarodziejskie pigułki, nierozmienne talary i temu podobne. Mefistofeles tymczasem wstał, podszedł do Fausta i zaczął mu coś przekonywająco szeptać na ucho, lecz ów gniewnie wzruszył ramionami, jakby mówiąc: „Ja tak chcę", i Mefistofeles odszedł jak niepyszny. W ogólnym zamieszaniu korzystając z tego, że wszyscy w tym czasie hałaśliwie wstali od stołu i otoczyli doktora, wyrażając mu wdzięczność za powziętą decyzję, opuściłem komnatę i poszedłem przespacerować się po opustoszałej galerii, zły na siebie, że nie wykonałem wczorajszego postanowienia, i w ogóle mając duszę niczym rozstrojona wiola. Jednakże ciekawość lub raczej pragnienie zbadania sprawy, czego bynajmniej się nie wstydzę, nie pozwoliło mi spędzić tego wieczora z dala od towarzystwa, tak że po upływie pół godziny wróciłem na ogólną salę i byłem jednak świadkiem magicznej próby dokonanej przez doktora Fausta, którą tu opiszę równie bezstronnie, jak dawniej opisywałem wszystko pozostałe, starając się nic nie dodać do tego, co wyryło się w mej pamięci. W sali stół i krzesła były zsunięte do kąta i całe towarzystwo rozsiadło się na ławach, ustawionych w poprzek komnaty, słychać było szepty i śmiechy, czekano na rozpoczęcie próby niczym na przedstawienie wesołej pastoralli. Na przodzie postawiono dwa fotele dla hrabiego i hrabiny, stał przy nich Mefistofeles i coś im wyjaśniał, a opodal doktor Faust, bardzo blady, wydawał sługom ostatnie rozporządzenia. Ulokowałem się na samym końcu ławy w drugim rzędzie, skąd było mi wygodnie obserwować wszystko, co się działo. Kiedy obecni nieco się uspokoili, doktor Faust powiedział: — Miłościwi hrabio i hrabino, miłe damy i sławetni rycerze! Teraz zmuszę do pojawienia się przed wami i zobaczycie na własne oczy królową Helenę , małżonkę króla Menelaosa, córkę Tyndareosa i Ledy, siostrę Kastora i Polluksa, tę, którą w Grecji zwano najpiękniejszą. Królowa pojawi się przed wami w tej samej postaci i wyglądzie, jakie miała za życia, obejdzie wasze szeregi zezwalając wam patrzeć na siebie i pozostanie w waszym towarzystwie około pięciu minut, po czym będzie musiała znów zniknąć. Doktor Faust mówił te słowa z wielką pewnością, lecz w jego głosie posłyszałem jakieś napięcie i jego spojrzenie było nadto krytyczne, tak że można było mniemać, że sam nie bardzo wierzy w powodzenie sprawy, którą przedsięwziął