Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

To zbliżanie i oddalanie niepokoiło mnie i uspokajało zarazem. Opuszczałam mój sen łagodnie, jakbym wynurzała się z ciepłej kąpieli, i kiedy już całkiem rozbudzona leżałam na łóżku, poczułam w sobie pulsującą kulę światła. Czym była ta kula? Symbolem miłości, spełnieniem, jednością? Czy już ci powiedziałam, że mężczyzna ze snu miał twojątwarz? Czy wiesz, Franz, że j a jestem tobą? Wiedeń, kwiecień 1914 Jak mam zwracać się do ciebie, kochany? Wszystko, co dzieje się ostatnio w moim życiu, jest tajemnicze jak sen. Nie wiem, co jest prawdą, a co sennym zmyśleniem. Czy spotkaliśmy się dopiero wczoraj czy już na początku świata? To ty powiedziałeś: "Czuję, jak gdybyś nie była drugim człowiekiem, lecz moim własnym sumieniem, obdarzonym życiem samodzielnym, dobrym i godnym miłości". Franz, wiem o tym, teraz bardziej niż kiedykolwiek, teraz gdy... Tej nocy miałam sen o dwóch mężczyznach, starszym i młodszym. Widzę ich obu, podobnych do siebie. Jestem jednym z nich, tym młodszym. Naprzeciwko niego-mnie w świetle lampy siedzi ten drugi, starszy - on jest mi nieskończenie bliski, bo przeczuwam w nim siebie, a zarazem Innego. Ten mężczyzna ma to wszystko, co we mnie śpi utajone - mądrość, odwagę, dobroć. Jeszcze we śnie uświadamiam sobie, że kochać kogoś to znaczy odnajdywać w drugim to, co w nas najlepsze. Pozornie nieruchome, pozbawione fabuły obrazy tego snu kierowały moje doznania pod powierzchnię zdarzeń, w głąb, tam, gdzie Greta do Hugona Berlin, początek czerwca 1914 Mój kochany Hugo, pan Franz tak długo namawiał mnie, żebym porzuciła Wiedeń, którego on nie lubi, że uległam, i teraz jestem nareszcie w Berlinie! Po Wiedniu to wielkie i ruchliwe miasto zdaje mi się prawdziwym wybawieniem. Tu mam rodzinę (choć moje stosunki z ojcem, jak wiesz, zawsze były nie najlepsze), znajomych i pracę, którą lubię. Czy wiesz, że Felicja i pan Franz znów się pogodzili? Właśnie odbyły się ich zaręczyny, na które zostałam zaproszona razem z moim bratem. Czuję się w pewnym sensie odpowiedzialna za tych dwoje, bo przecież bardzo się starałam, żeby skłóceni i nieszczęśliwi jednak wreszcie się połączyli. Rodzice Felicji urządzili tę uroczystość z dużym rozmachem, zupełnie niepotrzebnie, bo narzeczony o niczym innym nie marzył tylko o cichej kameralnej ceremonii w gronie najbliższych osób. Znasz go przecież, wiesz, jak obawia się krewnych, przemówień, 127 126 gratulacji i tego wszystkiego, co u nas wciąż nieodłącznie wiąże się z każdym rodzinnym spotkaniem. Prosił mnie gorąco, żebym była przy nim w czasie zaręczyn, i ja tę jego prośbę z radością spełniłam. Mam wrażenie, że stałam mu się prawdziwą pomocą, bo nie był w najlepszej formie, choć starał się bardzo, aby nikt tego nie zauważył. Może jednak opowiem ci, jak się to wszystko odbyło, tak będzie prościej. Zaręczyny rozpoczęły się o piątej po południu. Właśnie zbierało się na burzę. Bolała mnie głowa i z niepokojem śledziłam twarz Franza. Po głębokiej zmarszczce między brwiami mogłam się domyślić, że cierpi. Czułam jego narastające napięcie i zdawało mi się, że ja jestem nim i przeżywam to samo co on. Gdy już wszyscy zebrali się w salonie, pojawiła się Felicja, aby odebrać życzenia i pocałunek od narzeczonego. Wyglądała bardzo ładnie w jasnej sukni z koronek, z włosami upiętymi wysoko i bukiecikiem anemonów, które dostała od Franza. Patrzyłam na nią z uwagą, lecz ona nawet na mnie nie spojrzała, zajęta dokonywaniem trudnej sztuki oficjalnych zaręczyn. Jej spojrzenie było jakieś puste, a oczy wypłukane z emocji. Przypisywałam to zmęczeniu, zresztą uzasadnionemu, bo przygotowania do zaręczyn trwały prawie całą noc i Felicja położyła się spać nad ranem. Ja miałam na sobie zieloną jedwabną suknię z szerokim kołnierzem, której główną ozdobą były atłasowe wstążki o ton jaśniejsze, tworzące na sukni wymyślny wzór. Ze spojrzeń, jakimi obdarzył mnie Franz, domyśliłam się, że suknia znalazła uznanie w jego oczach, a jest on bardzo surowy w ocenie stroju i każdy nadmiar, fałsz lub niestosowność ubioru są przez niego natychmiast zauważone. Na zaręczyny nie przyjechała siostra Felicji, Elza i jej ukochany brat Ferry. Mieszkają zbyt daleko, jednak Felicja, choć to rozumiała, była niepocieszona. Co prawda liczba bliższych i dalszych krewnych obecnych tego dnia w domu rodziców F. była niemała, więc F. mogła się czuć w pełni usatysfakcjonowana. Wkrótce też musiała zostawić swego narzeczonego i zająć się gośćmi, wtedy po- deszłam do Franza i stanęliśmy przy oknie, obserwując ciemne chmury pędzone porywami wiatru. Franz ujął moją rękę i ścisnął ją tak, jakby od tego uścisku zależało jego życie. - Nareszcie się spotkaliśmy - powiedział cicho. - Czy nie uważa pani, że to prawdziwe błogosławieństwo? Milczałam, bo onieśmielił mnie jego ton, prawie namiętny. Wysunęłam dłoń z jego ręki, choć próbował ją przytrzymać. - Proszę mnie nie opuszczać - szepnął. - Wszyscy tu usiłują przywrócić mnie do życia - narzeczony-widmo jest wszak zupełnie bezużyteczny - ale dopiero przy pani poczułem, że jednak j esz-cze żyję