Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Patrzyliśmy przez nasze okno na tę Wielką Amerykę. Co prawda widzieliśmy tylko pustynię, ale i tak musieliśmy przyznać, że to jest pustynia amerykańska. Gdzieś za nią są bogactwa i szczęście. Francisco zajaśniał w Glamis całą swoją chwałą. Do tego czasu pojęcia nie miałam, że on świetnie mówi po angielsku. Tam w Glamis pierwszy raz usłyszałam, jak on mówi. Poszliśmy do małego sklepiku spożywczego przy torach i zaczął rozmawiać ztym człowiekiem za ladą. Ten sklepikarz był tak zdumiony, że aż wykrzyknął: - Och, pan mówi po angielsku? Francisco odpowiedział: - Owszem, co w tym dziwnego? - Nic, tylko że tutaj pracują przeważnie Meksykanie. - Ja także jestem Meksykaninem - powiedział Francisco. - No cóż... - sklepikarz stropił się i nie wiedział, co powiedzieć. Nie bardzo rozumiałam, dlaczego Francisco się rozgniewał. Dał sklepikarzowi papierek upoważniający do kupowania artykułów spożywczych na koszt tej spółki kolejowej. Sklepikarz wtedy napełnił torbę żywnością. Kiedyśmy wychodzili, zawołał Francisca z powrotem. Wyciągnął do niego rękę. - Bez urazy. Jeżeli pan chce, proszę, niech pan przychodzi i pracuje u mnie, kiedy tylko będzie się panu podobało. Przydałby mi się ktoś, kto rozumie żargon tych ludzi. Francisco uścisnął mu rękę i powiedział, że pomyśli nad tym. Zaprzyjaźnili się. Radziłam mu przyjąć propozycję sklepikarza. W głowie mi się nie mieściło, że ten piękny mężczyzna, wasz ojciec, ma harować jak wół przy budowie torów. Powiedział, że nie. Skoro namówił Glafira do pracy przy budowie torów, będzie pracował z Glafirem razem. Serce mnie bolało, kiedy patrzyłam, jak ci ludzie co dzień rano wychodzą w spiekotę. Ich praca polegała na układaniu podkładów i mocowaniu nowych szyn. Po kilku tygodniach większość zrezygnowała. Powiedzieli, że harówka jest za duża, a tygodniówka za mała. Wielu pojechało z powrotem do El Paso i tylko nieliczni poszli przez pustynię do Los Angeles. W końcu Glafiro i wasz ojciec byli jedynymi, którzy zostali. Chyba dlatego zostali, że żaden z nich nie chciał się przyznać drugiemu, że nie może podołać. Nawet ten inspektor, kiedy przyjechał pewnego dnia, dziwił się, jakim sposobem oni pracują dalej tylko we dwóch. Potrzebny był im jeszcze jeden człowiek do przytrzymywania haków na podkładach, żeby mogli je wbijać obaj. Taka praca bez trzeciego szła strasznie wolno. To nie było zbyt trudne zadanie, ale bardzo ważne. Inspektor powiedział, że sprowadzi im kogoś do pomocy. Francisco zapytał, ile temu komuś będą płacić. - Tyle, ile płacimy wam. - Za samo tylko trzymanie haków? - zapytał Francisco zdumiony. - To praca także. - Niech pan się nie fatyguje sprowadzaniem kogoś - powiedział Francisco. - Ja mam przyjaciela, który będzie to robił. - Mnie wszystko jedno - powiedział inspektor. – Byleby robota była zrobiona. Tej nocy Francisco zapytał: - Nellie, chciałabyś pojechać ze mną do pracy jutro rano? Oni zwykle jeździli tam na drezynie, którą zostawiali na szynach. Żeby jechać, poruszało się rączkami przekładni to w górę, to w dół. Często ty i mały Glafiro wsiadaliście na drezynę i Francisco was przewoził milę czy więcej, a potem wracaliście pieszo. Ucieszyłam się, że czeka mnie taka przejażdżka. Nazajutrz rano wyjechałam z nimi dwoma. Oni obaj poruszali rączkami przekładni, więc sunęliśmy po szynach bardzo prędko. Ale i tak dojazd do miejsca, gdzie skończyli pracę poprzedniego dnia, trwał około godziny. Myślałam, że chodzi tylko o to, żebym się przejechała, a tu Francisco daje mi długie obcęgi i mówi, jak mam przytrzymywać hak, który on i Glafiro będą wbijać w podkład. Pomagałam im przez cały czas, dopóki nie zrobiliśmy przerwy na obiad. Przygotowałam dla Francisco koszyk z jedzeniem przed odjazdem. Glafiro miał swój koszyk. Usiedliśmy w cieniu mizernego drzewka i jedliśmy. To było prawie jak piknik. Potem Francisco mnie zapytał, czy chciałabym jeździć z nim do pracy codziennie. - Musisz tylko przytrzymywać te haki, kiedy my je wbijamy. Dostaniesz tyle samo pieniędzy, co my. Nie myślałam o tym jako o pracy. Myślałam, że jesteśmy po prostu na pikniku, ale robota nie była ciężka i wiedziałam, że te pieniądze są nam potrzebne, więc zgodziłam się. Pracowałam z nim przez tydzień mniej więcej, kiedy niespodziewanie przyjechał inspektor. Zdumiał się, że tak dużo już jest zrobione. Bo my, chociaż tylko we troje, pracowaliśmy od rana do wieczora. - Bardzo dobrze spisujecie się, chłopcy. Gdzie jest ten, które goście najęli? - Nie mógł podjąć się tej pracy tutaj, więc wziąłem do pomocy ją. - Francisco wskazał mnie inspektorowi. Inspektor przyjrzał mi się. Chyba podejrzewał, że to jakaś sztuczka, żeby pobierać dodatkową tygodniówkę. - Czy to znaczy, że ta dziewczyna wykonuje pracę mężczyzny? - Robi to nie gorzej niż każdy mężczyzna – odpowiedział Francisco. - Chodź - zwrócił się do mnie - pokaż, co potrafisz. Przybiliśmy szyny do dziesięciu podkładów. Inspektor potrząsał głową. - Nie uwierzyłbym. Kto ona jest? Francisco wahał się trochę, a potem wyjaśnił: - To moja żona. - No, wasza sprawa. Mnie nie obchodzi, kto wykonuje tę pracę, byleby została wykonana. Dał tygodniówki im obu i mnie wypłacił czternaście dolarów! W życiu swoim nie miałam tylu pieniędzy na raz. Chciałam je dać mężowi ostatecznie. On był głową rodziny. Ale Francisco nie przyjął ich. - Ciężko pracowałaś na to. Są twoje, zatrzymaj je sobie. - Ja potrzebuję pieniędzy tylko dla rodziny. Mnie są niepotrzebne. Wtedy Francisco dał mi dziesięć dolarów ze swojej tygodniówki i powiedział, że odtąd ja mam trzymać pieniądze na prowadzenie domu. Zaczynaliśmy być naprawdę małżeństwem. Tamtego wieczora, kiedyśmy wracali do naszego wagonu, Francisco powiedział Sabinie, że teraz, skoro ja z nim pracuję, ona ma gotować i uważać na dzieci. I powiedział wcale nie tak, jakby prosił ją o grzeczność, to był rozkaz. Zgodziła się. Przez parę tygodni położyliśmy tyle szyn, że musieliśmy bardzo długo jechać na ich koniec. Inspektor powiedział, że trzeba przesunąć nasze wagony bliżej miejsca pracy. Wkrótce potem przyjechała lokomotywa. Doczepili te wagony do lokomotywy i podjechaliśmy tam bliżej. Przypuszczam, że obecnie to wydaje się niewiarygodne. Bo też jest się czemu dziwić: młoda dziewczyna pracuje przy budowie torów! Ale my, Meksykanki, byłyśmy zaprawione
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Nazwa pochodziła od „ryku"; przed każdą serią wybuchów słychać było sześć (?) ryków, sześć złowieszczych jak gdyby nakręceń jakiejś maszynerii, po chwili następowały wybuchy...
- A może to nie była miłość, może to było coś, co zastępuje miłość tym, którzy skapitulowali...
- Kiedy jednak z biegiem lat stan rzeczy się coraz bardziej (ustalał, żywioły miejskie zaczynały stawać w coraz wyraźniejszej opozycji do senatu i prezesa Wodzickiego...
- Było to rozpaczliwe łkanie umęczonej duszy człowieczej i pasaż jęków rozdartego serca i cichy, rozdzierający płacz dziewczęcy i pieśń żałobna wieczystej rozłąki...
- Istnieją jednak legendy My z rasy chap - hopaj - chwatów jesteśmy wielkimi podróżnikami, przemierzaliśmy rozległe obszary od wielu generacji i zebraliśmy owe legendy...
- Pierwszym celem była obrona chłopów, a drugim celem Szewczenki było dążenie do ukazania duszy chłopskiej w jej całej krasie i niewinności...
- Palenie marihuany wiąże się wprawdzie w niewielkim stopniu z zażywaniem środków psychotropowych przez rodziców, jednakże to, że twoi rodzice nie zażywają narkotyków,...
- W wiele lat później Garp miał sobie uświadomić z rozczuleniem, że to jąkanie starego było czymś w rodzaju posłania dla Tincha od ciała Tincha...
- Tarrant Perm wiedział jednak, że Borsk Fey’lya opuścił Coruscant, wychodząc z założenia, że stolica Nowej Republiki może być kolejnym celem ataku wojsk Lorda Vadera,...
- Eksponowane są jednak argumenty związane głównie z pewnymi słabościanń rynkowego mechanizmu alokacji zasobów i w ogóle gospodarki rynkowej...