Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Te stworzenia zawsze idą tą samą drogą. Zawsze przybywają z jasnych, zielonych krain, nad którymi płonie słońce. Zawsze podążają bądź ku zagładzie, bądź ku Krainie Wiecznej Nocy - a często te dwie rzeczy oznaczają jedno i to samo. Każda fala przybyszów może tutaj pozostać przez kilka pokoleń. Lecz zawsze wypierana jest coraz dalej i dalej od słońca przez swych następców. Kiedyś pleniła się tu rasa, którą znamy jako ludzi stada, ponieważ polowali w hordach - jak czynią futroszorstki w potrzebie - ale o wiele lepiej zorganizowanych. Podobnie jak futroszorstki mieli ostre zęby i rodzili żywe młode, lecz poruszali się wyłącznie na czworakach. Ludzie stada byli ssakami, ale niezupełnie ludźmi. Te rozróżnienia są dla mnie mętne, bo nie zajmuję się klasyfikowaniem, ale twój gatunek znał ongiś ludzi stada jako wilki, jeśli się nie mylę. Po ludziach stada przybyła jakaś krzepka rasa ludzka, przywodząc ze sobą czworonożne istoty dostarczające im żywności i odzieży; parzyli się też ze swymi zwierzakami. - Czy to jest możliwe? - zapytał Gren. - Powtarzam ci tylko stare legendy. Możliwości mnie nie obchodzą. W każdym razie ten lud nazywał się chlewakami. Wyparli oni hordaków i z kolei zostali wyrugowani przez wyjaków, osobników, o których legenda głosi, że powstali ze związków chlewaków z ich zwierzakami. Trochę wyjaków uchowało się do dziś, lecz większość wybito w następnej inwazji, gdy pojawiły się objuki. Objuki były koczownikami; kilka razy natknąłem się na nich, ale to dzikie bestie. Po czym nadciągnął nowy odprysk człowieczeństwa, orabole, rasa o skromnej umiejętności uprawiania roli i bez jakichkolwiek innych zdolności. Oraboli szybko zalały futroszorstki, czyli bambuny, żeby wymienić ich właściwą nazwę. Futroszorstki zamieszkują te rejony w większej lub mniejszej sile od wieków. W istocie mity głoszą, że wydarły tajemnicę gotowania orabolom, tajemnicę transportu saniami objukom, dar ognia hordakom, dar mowy chlewakom i tak dalej. Ile w tym prawdy, nie wiem. Faktem jest, że futroszorstki zalały tę krainę. Są kapryśne i nie można im ufać. Raz mnie usłuchają, innym razem nie. Na szczęście czują respekt przed możliwościami mojego gatunku. Nie dziwiłoby mnie, gdybyście wy, ludzie zamieszkujący drzewa, przekładaki - tak chyba nazywali was brzunio - ludzie? - okazali się forpocztą kolejnej fali najeźdźców. Oczywiście możecie sobie nie zdawać sprawy, że tak jest... Sporo z tego monologu nie docierało do Grena i Yattmur, szczególnie że musieli skupić uwagę na przeprawie przez kamienistą dolinę. - A kim są ci ludzie, których masz tutaj za niewolników? - Gren wskazał nosiciela i obie kobiety. - Sądziłem, że się domyślicie: to są przedstawiciele oraboli. Wszyscy oni dawno by wyginęli, gdyby nie nasza opieka. Orabole, widzisz, dewoluują. Być może wytłumaczę kiedy indziej, co przez to rozumiem. Oni wyrodzili się najbardziej. Jeśli wcześniej nie wyginą z powodu bezpłodności, zostaną roślinami. Dawno już utracili sztukę mówienia. Wprawdzie mówię "utracili", jednak faktycznie było to osiągnięcie, bo w ogóle przeżyć mogli, jedynie wyrzekając się wszystkiego, co ich dzieliło od poziomu roślinnej wegetacji. Taki rodzaj przemiany nie jest zaskakujący w obecnych warunkach tego świata, ale razem z nią zaszła jeszcze bardziej niezwykła transformacja. Orabole zatracili pojęcie upływu czasu. W końcu nie ma już niczego, co by nam przypominało o czasie - dni ani pór roku - więc orabole w procesie zanikania zapomnieli o nim do reszty. Dla nich istnieje po prostu indywidualny okres życia. Był to, a właściwie jest, jedyny skok czasu, jaki są w stanie zauważyć: okres istnienia. I tak wytworzyli życie współmierne, żyją tam, gdzie potrzebują, w obrębie owego okresu. W ciemnościach Yattmur z Grenem spojrzeli tępo po sobie. - Chcesz powiedzieć, że te kobiety mogą poruszać się w czasie, w przód albo w tył? - zapytała Yattmur