Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Uśmiechnąwszy się, spojrzała na drogę dla powozów i zauwa yła wysoki faeton, kołyszący się podczas jazdy wzdłu alei. Zwróciła uwagę na konie, karę, wysoko wyrzucające nogi. Podziwiała je przez chwilę, a potem obejrzała powóz, zupełnie nowy, czarny, ze złotymi zdobieniami, nie za bardzo krzykliwy, ale za to niezwykle elegancki. Rozmyślając nad urodą pojazdu, podniosła wzrok na d entelmena, który nim powoził. Nie znała go z widzenia. Był starszy od Demona, szatyn, krótko ostrzy ony, twarz miał zatrwa ająco przystojną. Klasyczne rysy: szerokie czoło, patrycjuszowski nos, szczupłe policzki doskonale uwydatniały jasną cerę. Oczy miał chłodne, powieki wpółprzymknięte, na wąskich ustach nie gościł uśmiech. Sprawiał wra enie osoby aroganckiej, jakby nie szanował nawet ludzi o błękitnej krwi, krą ących po parkowych alejach w swoich powozach. Flick patrzyła zaciekawiona na piękny faeton i ju chciała odwrócić wzrok, gdy jej wzrok spoczął na odzianym w liberię lokaju siedzącym z tyłu. Bletchley! Odwróciła głowę w stronę lady Horatii i zapytała: - Kim jest d entelmen, który właśnie obok nas przejechał? Lady Horatia spojrzał w tę stronę. - To sir Percival Stratton. - Machnęła dłonią, jakby chciała dać do zrozumienia, e nie nale y sobie nim zawracać głowy. - To osoba nie z naszych kręgów towarzyskich rzekła i wróciła do rozmowy z lady Hastings. Flick uśmiechnęła się do jej lordowskiej mości, ale pod fasadą spokoju ukrywała szalejące w głowie myśli. Sir Percival Stratton, pamiętała to nazwisko. Po chwili przypomniała sobie skąd: z zaproszenia dla Vane'a i Patience Cynsterów przesłanego do domu ich rodziców, jako e wcią byli w Kent. Tego wieczoru sir Percival wydawał bał przebierańców. Flick ledwie mogła powściągnąć nerwy. Gdy tylko wraz ze swymi przyszłymi powinowatymi dotarła do domu, przeprosiła obie damy i szybko weszła na górę, by dotrzeć do saloniku na piętrze przed lady Horatia i lady Heleną. Pośpiesznie zamknęła za sobą drzwi, podbiegła do kominka i przerzuciła plik korespondencji uło onej na brzegu marmurowej półki. Pomagała lady Horatii odpowiadać na zaproszenia i widziała nazwisko sir Percivala, gdy je rano przeglądała. Odło yła je razem z innymi, przeznaczonymi dla Vane'a i Patience. Znalazła je teraz i wsunęła w fałdy szala, po czym usiadła w fotelu, zanim otworzyły się drzwi i do pokoju weszły lady Horatia i lady Helena. Flick uśmiechnęła się. - Pomyślałam, e mogłabym jednak wypić z paniami herbatę. Wypiła, a potem przeprosiła obie damy, mówiąc, e musi odpocząć. Wiedziała, e lady Helena niedługo wyjdzie, lady Horatia te uda się na poobiednią drzemką. Miały przed sobą wieczór pełen zajęć: proszoną kolację i dwa bale. Poobiedni odpoczynek dał jej czas do namysłu. Siedziała w swoim pokoju pod oknem i przyglądała się uwa nie sztywnej, białej kartce papieru z czarnym napisem. Zaproszenie było przeznaczone dla pana Cynstera, a nie dla państwa Cynsterów. Sir Percival nie zdawał sobie widocznie sprawy z faktu, e Vane się o enił. Jego bal maskowy miał się rozpocząć o ósmej. Niestety, wydawano go w domu Strat-tona w Twickenham. To miejsce było jeszcze bardziej oddalone od centrum Londynu ni Richmond i kilka godzin zajęłoby dotarcie na miejsce. Flick zacisnęła zęby, podeszła do dzwonka na słu bę i wysłała lokaja z wiadomością dla Demona. Lokaj wrócił, ale nie przyszedł z Demonem, tylko Gilliesem. Mę czyzna wszedł do salonu, gdzie siedziała Flick. ­ Gdzie jest Demon? - zapytała wprost, gdy tylko drzwi zamknęły się za lokajem. Gillies wzruszył ramionami. - Mój pan miał się spotkać z Montague'em i musiał coś załatwić w mieście, ale nie mówił gdzie. Flick zaklęła w myśli i zaczęła chodzić po pokoju. - O ósmej mamy zjawić się na kolacji. - Oznaczało to, e Demon pewnie nie pojawi się w domu przed szóstą. Zerknęła na Gilliesa. - Jak długo powóz będzie jechał stąd do Twickenham? ­ ­ ­ Dwie i pół, mo e trzy godziny. Tak te myślałam. - Chodziła w tę i z powrotem, a potem zatrzymała się i spojrzała na Gilliesa. Znalazłam Bletchleya, ale... - szybko wyjaśniła mu, co się wydarzyło. Rozumiesz więc, e jedno z nas musi się tam pojawić, na wypadek gdyby członkowie syndykatu mieli zamiar się tam spotkać. Có -rzekła, machnąwszy dłonią - to będzie bal maskowy. Nie ma chyba lepszej sposobności na spotkanie bez świadków. A nawet gdyby syndykat się tam nie spotkał, wa ne jest, byśmy działali szybko. Musimy przeszukać dom Strattona i znaleźć jakiś dowód jego winy, a to doskonała okazja, eby się tam dostać i trochę się rozejrzeć. Gillies patrzył na nią, jakby nie mógł uwierzyć własnym uszom. Dziewczyna splotła ręce na piersiach i obdarzyła go najsurowszym z repertuaru swoich spojrzeń. ­ Nie wiemy, kiedy Demon wróci. Będziemy musieli zostawić mu wiadomość i jechać przodem. Jedno z nas musi tam być od samego początku. - Zerknęła na zegar na kominku, było ju po czwartej. -Chcę wyjechać punktualnie o piątej. Wynajmij mi powóz. ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ Gillies skręcał się, jakby coś go bolało. Mo e pani jeszcze to przemyśli. Mój pan nie ucieszy się, jeśli pani sama tam pojedzie. Bzdura! To tylko bal maskowy, on zaraz do nas dołączy. Ale... Jeśli mnie nie zawieziesz, wezmę doro kę. Gillies westchnął cię ko. - Dobrze, dobrze - zgodził się. Mo esz mi sprowadzić powóz? Po yczę drugi powóz jej lordowskiej mości, to nie będzie trudne. Dobrze - odparła Flick, zastanowiła się i dodała: - Zostaw w domu przy ulicy Albemarle liścik, gdzie i po co pojechaliśmy, ja zostawię takie same tutaj, jeden dla Demona, a drugi, inny, dla lady Horatii. To powinno wystarczyć. Twarz Gilliesa była ucieleśnieniem powątpiewania, ale ukłonił się i wyszedł. Wrócił drugim powozem lady Horatii, małym, czarnym, niepozornym pojazdem. Około piątej pomógł Flick do niego wsiąść. Usiadła i zamyśliła się. Wszystko szło zgodnie z planem. Nim zdą yła przekonać Gilliesa, jej słu ąca wróciła ze strychu z czarnym płaszczem przeznaczonym na maskarady i wspaniałą, wymyślną maską ozdobioną piórami. Obie rzeczy le ały teraz na siedzeniu obok niej. Wieczór był ciepły, a cię kie chmury wisiały nisko na niebie. Postanowiła zało yć swoje przebranie, gdy dotrą do domu Strattona. Była przekonana, e nikt jej w nim nie rozpozna. Maska wyglądała na niej całkiem ładnie, czerń podkreślała złoto jej włosów. Uśmiechnęła się. Mimo powagi sytuacji i groźby ze strony syndykatu, czuła rosnącą ekscytację. Nareszcie znaleźli się blisko rozwiązania, przynajmniej ona sama była ju blisko. Poza tym nigdy jeszcze nie była na balu przebierańców. Niegdyś takie rozrywki towarzyskie były bardzo powszechne, a teraz najwyraźniej wyszły z mody; zastanawiała się dlaczego, ale doszła do wniosku, e moda po prostu się zmienia. Była pewna, e sobie poradzi, mimo e nie miała doświadczenia. Uczestniczyła ju w wielu balach i przyjęciach i znała zasady zachowania